Żyłam jak kolorowy ptak

Była jedną z najbardziej szykownych dziewczyn w Warszawie. A w latach 70. to wcale nie było łatwe...

Nina Terentiew / fot. A. Szilagyi
Nina Terentiew / fot. A. SzilagyiMWMedia

We wspomnieniach kolegów z liceum im. Jarosława Dąbrowskiego Nina to po prostu Puchatek, bo zawsze cytowała powiedzonka Kubusia. Była towarzyską, wesołą dziewczyną, która kochała nade wszystko książki i Elvisa Presleya. Lubiła też zwierzęta: psy, koty, ptaki, których pełno było w ogrodzie jej dziadków na warszawskim Grochowie. Nic dziwnego, że chciała wtedy zostać weterynarzem jak doktor Dolittle.

"Ale z moimi cienkimi trójkami z chemii i fizyki nie mogłam zrealizować tego marzenia" - opowiada. Zdała więc na polonistykę na Uniwersytet Warszawski z nadzieją, że tam pozna wiele nowych, wspaniałych lektur. Na pierwszym roku studiowało tylko dwadzieścia osób. Szybko okazało się, że nie mają czasu na książki i przesiadywanie w bibliotece uniwersyteckiej. Pod koniec lat 60. warszawscy studenci bawili się w Hybrydach i Stodole.

"Dzieliliśmy się więc lekturami a potem przed egzaminem opowiadaliśmy sobie treść w skrócie. Mieliśmy wszystko w małym palcu, ale z drugiej ręki" - wspomina Terentiew. Pani dyrektor najlepiej z tamtych czasów pamięta lekturę, której nigdy nie przeczytała. To była "Ulana" Kraszewskiego. Podczas egzaminu profesor spytał ją, na jakim pasku powiesiła się główna bohaterka. "Tego oczywiście nie było w opowieści mojego kolegi, więc usłyszałam, że oblewam i spotkamy się po wakacjach na poprawce" - opowiada.

Nina Terentiew twierdzi, że w czasach jej studenckiego życia młodzi ludzie nie mieli tak naprawdę niczego oprócz swojej młodości. W jej wspomnieniach jest mnóstwo szczegółów. Są dżinsy produkowane przez fabrykę Odra ("okropne, nie ścierały się tak jak te zagraniczne"). Są płaszcze - ortaliony ("gdy dziewczyna szła w takim szeleszczącym płaszczu, to jej się wydawało, że zadaje szyku"). Jest wino tunezyjskie o nazwie Gelala ("tanie i pyszne, tego smaku po latach nie jestem w stanie odnaleźć").

I oczywiście są Hybrydy. "Pamiętam, że jednym z bramkarzy był Andrzej Olechowski, późniejszy kandydat na prezydenta Polski. Spotykali się tam Jonasz Kofta, Stefan Friedmann, Wojciech Młynarski... Prowadziliśmy wielkie dyskusje o sztuce, które pewnie z dzisiejszej perspektywy nazwane byłyby przelewaniem z pustego w próżne. Ale wtedy właśnie to uwielbialiśmy. Prym wiedli starsi koledzy, królowie życia jak Janusz Głowacki" - opowiada. Gdy przekraczali próg Hybryd, nagle otwierał się inny świat. "Nie było już widać szarych domów i smutnych ludzi. To były fajne czasy dla miłości. Kolorowe!".

W słynnym studenckim klubie można było spotkać nielicznych zagranicznych studentów, podpatrzyć, co jest modne za żelazną kurtyną. Jak się na Zachodzie tańczy, czego się słucha, co się nosi. "Oczywiście w sercach wszystkie nosiłyśmy Marka Grechutę".

fot. Jarosław Antoniak
MWMedia

Potem następowała ceremonia targowania. Bo ceny były obłędne, ale nigdy nie płaciło się kwoty,

która padła pierwsza. Aby zarobić na te ciuchowe przyjemności, przyszła cesarzowa telewizji udzielała korepetycji z języka niemieckiego oraz polskiego. Miała dwie ulubione uczennice, bliźniaczki z Zielonki. Spędzała u nich co tydzień sześć godzin i już w pociągu do Warszawy marzyła, jakie pięknie ubrania kupi za zarobione pieniądze.

Po latach mówi, że najszczęśliwszym czasem w jej życiu były wakacje nad jeziorami. Miłości do Mazur nauczył ją jej mąż Robert, zapalony żeglarz. Kiedy pierwszy raz przyjechała do niego do Giżycka, wystroiła się w bardzo wysokie szpilki i najkrótszą mini. Wiatr rozwiewał jej piękne włosy, a ona stała z elegancką walizeczką na peronie. Cała żeglarska brać, która wyszła ją przywitać, oniemiała z wrażenia i... pękała ze śmiechu.

Na tych szpilkach przemaszerowała do bazy ZSP. Gdy zobaczyła małe namioty, spytała przerażona: "Czy ja tu mam nocować?!". "Razem ze znajomymi śmiejemy się z tej historii do dzisiaj". Jednak Nina Terentiew szybko pokochała klimaty biwakowe. Obcasy trafiły do walizki, a ona polubiła łowienie ryb. Pomidorowa, gotowana w polowych warunkach i serwowana na jej wachcie, zrobiła furorę. "Przepis dostałam od mojej ukochanej babci i nadal zadaję nim szyku" - śmieje się pani dyrektor.

Do dziś z sentymentem opowiada, jak to we dwójkę z Robertem wsiadali w każde wakacje do jego malutkiej łódki żaglowej i płynęli Wisłą do Zalewu Zegrzyńskiego, potem Bugiem i Narwią aż na Wielkie Jeziora Mazurskie. Żeglowali od jednej dzikiej wyspy do drugiej. Dosiadali się do ognisk innych ludzi i śpiewali piosenki powstańcze, szanty, przeboje Maryli Rodowicz.

Po latach, gdy Terentiew zrobiła wielką karierę w mediach, nadal szczególnym uczuciem darzy Mazury. Często tam jeździ z całą rodziną do ukochanych przyjaciół w Mrągowie. O klimatach sprzed lat potrafi rozmawiać godzinami, ale tylko z wypróbowanymi przyjaciółmi z co najmniej dwudziestoletnim stażem. Dla SHOW, z okazji drugich urodzin magazynu, zrobiła wyjątek...

Iwona Zgliczyńska

Nowy większy SHOW - elegancki magazyn o gwiazdach! Jeszcze więcej stron, więcej gwiazd i tematów!

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas