Elżbieta. Złoty wiek

Dostęp do wielu komnat pałacu Whitehall zależał albo od rangi danej osoby, albo jej stopnia zażyłości z królową, natomiast każdy dworzanin miał prawo wejść do komnaty audiencyjnej, wywierającej na wszystkich niesamowite wrażenie.

article cover
Wydawnictwo Dolnośląskie

- Mamy informacje o zamieszkach w Paryżu. Rozwścieczony tłum zabija protestantów - powiedział Walsingham, stając przy boku królowej, by zdać jej raport. Odwróciła się, gotowa go wysłuchać, kiedy właśnie lord Howard zbliżył się do tronu, próbując zmusić Elżbietę, by spojrzała na postawione na sztalugach trzy małe portrety przysłane przez kandydatów na zalotników.

- Francuski książę, Wasza Wysokość - odezwał się lord Howard. - Kuzyn króla.

- Mówiono mi, że cuchnie mu z ust - odparła królowa i odwróciła się z powrotem do architekta. Niepokoje we Francji mogły wywołać bunty w Anglii. - Masz plany nowych doków?

- Tutaj, pani. - Przestudiowała papiery, które podał jej architekt, a Walsingham cichym, ale stanowczym głosem próbował przekonać Elżbietę, by go wysłuchała.

- Sojusz francusko-hiszpański będzie dla nas katastrofą. - Henryk III, król Francji i zagorzały katolik, gdy jeszcze był księciem Anjou, zalecał się do Elżbiety - z katastrofalnym zresztą skutkiem. Mimo że w kwestiach polityki nigdy nie weszli w otwarty konflikt, to na gruncie osobistym nie żywili do siebie żadnych ciepłych uczuć. Jednak gdyby angielska królowa poślubiła królewskiego kuzyna, Henryk nie mógłby już udzielić wsparcia Filipowi.

- A co, jeśli statki wroga wpłyną na Tamizę? - spytała architekta Elżbieta. - Czy można zamknąć wejścia do portów?

- Nie, pani. Ale tutaj mamy stanowiska strzeleckie?

Lord Howard wtrącił się do rozmowy:

- Drugi portret, Wasza Wysokość. Król szwedzki Eryk.

Królowa rozejrzała się, widząc, że brakuje jednej z jej dam.

- Gdzie jest Bess? - spytała.

Bess wymknęła się do królewskiego ogrodu, szukając wytchnienia i chwili samotności. Czytała w zamyśleniu poezję Spensera: Pozwól nam kochać, droga Miłości, jak kochać powinniśmy. Najbardziej romantyczne wersy czytała na głos, a potem zamykała oczy, próbując wyobrazić sobie, że ktoś układa równie czułe zdania specjalnie dla niej. Mężczyźni pisali wiersze dla królowej, oczywiście, ale nigdy takie - nie tak śmiałe, swobodne, pełne namiętności. Kiedy tak rozmyślała, dziewczyna zaczynała rozumieć, jak bardzo samotna jest jej pani. Było coś smutnego w tym, jak dużo młodsi od niej kawalerowie adorowali Elżbietę, ale kiedy władczyni wychodziła z komnaty, z ulgą i zadowoleniem zaczynali flirtować z damami w swoim wieku. Bess zamknęła książkę, wsadziła ją pod pachę i wstała, by pospacerować po ogrodowych ścieżkach, wyznaczonych przez idealnie przycięte krzewy bukszpanu. Nagle w panice zauważyła, jak wysoko stoi już słońce. Była spóźniona. Podniosła rąbek sukni i pobiegła z powrotem przez pałacowe korytarze, poszturchując mniej znaczących poddanych, którzy czekali z nadzieją na audiencję u królowej.

Kiedy dobiegła do drzwi komnaty audiencyjnej, zobaczyła znajomego skądś mężczyznę. Przypomniała sobie, że to właśnie on towarzyszył nieznajomemu, który pomagał królowej przejść przez wyimaginowaną kałużę. Obok stało dwóch groźnie wyglądających cudzoziemców o ciemnej skórze i ostrych rysach, co sprawiało, że wszyscy dokoła wydawali się chorobliwie bladzi. Sekundę później Bess mimo woli westchnęła. Dostrzegła również i Raleigha, jeszcze bardziej przystojnego niż poprzednio. Próbował właśnie bez powodzenia przekonać strażnika, by wpuścił go wraz z towarzyszami do komnaty królowej.

- Po prostu na chwilę odwróć wzrok - mówił, wciskając strażnikowi monetę w dłoń.

Ten schował pieniądz do kieszeni, ale nie drgnął ani na krok.

- Sir, będziecie musieli iść do kontrolera dworu królewskiego. - Zaraz za otwartymi drzwiami do wewnętrznych komnat stał ów kontroler - barczysty mężczyzna otoczony poddanymi nie mniej niż Raleigh spragnionymi widoku Elżbiety.

- Jezu Najświętszy, łatwiej przyszło mi zdobyć hiszpański statek, niż dostać się do królowej. - Raleigh westchnął, a Bess prawie się roześmiała. Nieznajomy był inteligentny i pociągający - spodobałby się królowej. Strażnik odsunął się, ale tylko po to, by wpuścić młodą dwórkę. Młoda niewiasta obdarzyła kapitana swoim najwspanialszym uśmiechem, a kiedy się mijali, jej serce zadrżało.

Raleigh przyglądał się uroczej blondwłosej dziewczynie, kiedy przechodziła obok.

- Pani, powiedz królowej, że Nowy Świat dobija się do bram pałacu - zawołał, ale Bess wydawała się go nie słyszeć. Został więc po drugiej stronie wejścia i zirytowany oparł się o ścianę.

- Mówiłem, sir - odezwał się Calley.

- Nie trać tak szybko nadziei. - Raleigh próbował wymyślić inny sposób, by przekonać strażnika i by nie musieli dłużej czekać. Nie mógł się jednak skupić, bo wciąż rozpraszała go myśl o uśmiechniętych ustach nieznajomej dziewczyny. Cały czas czuł ten uśmiech gdzieś w środku. Raleigh dziwił się sam sobie - nie pomyślałby, że jest cokolwiek, co może odwieść go od realizacji pierwotnego planu. Dziewczyna miała ze sobą książkę. Ciekawe, czyjego autorstwa, zastanawiał się kapitan.

Elżbieta potrząsnęła głową z dezaprobatą, kiedy Bess wbiegła do pokoju, a potem nisko i zgrabnie skłoniła się przed tronem.

- Znów się spóźniłaś, Bess.

- Błagam Waszą Wysokość o wybaczenie - odezwała się dziewczyna z zarumienionymi policzkami. Królowa ciekawa była, czy rumieńce spowodowane były biegiem, czy może wstydem. Perłowe kolczyki zwisające z uszu dwórki drżały, a fala czerwieni zalała Bess od szyi aż do cebulek blond włosów.

- Wybaczam. Po raz ostatni.

Bess westchnęła z wyraźną ulgą.

- Mężczyzna od kałuży czeka na zewnątrz, Wasza Wysokość.

- Naprawdę? - Ciekawość Elżbiety nagle wzrosła. Nieznajomy okazał się uparty, co było miłe, a wyglądało na to, że jest dużo bardziej interesujący niż większość mężczyzn na dworze. I - co ważniejsze - ciekawszy od wszystkich książąt starających się o jej rękę. Królowa ujęła dłoń Bess i wskazała rząd portretów, mówiąc:

- Chodź. Musisz pomóc mi ocenić tych zalotników. Kogo masz dla mnie, lordzie Howard, oprócz Francuzika z nieświeżym oddechem?

Howard stał koło trzeciej sztalugi, zaciskając usta z irytacji.

- Arcyksiążę Karol Austriacki, Wasza Wysokość, młodszy brat Maksymiliana II.

- Uroczy - oznajmiła Elżbieta, przyglądając się portretowi przystojnego młodego mężczyzny z rudobrązowymi włosami. - Raczej w twoim wieku niż w moim, nie sądzisz, Bess?

- Ile ma lat? - spytała dwórka.

- Szesnaście, może osiemnaście? Tak mi się zdaje - odparł Howard.

- A nie pomyliłby mnie ze swoją matką? - zakpiła królowa. Spojrzała na Bess i obie zaśmiały się głośno, pochylając ku sobie głowy. Walsingham zrobił krok do przodu.

- Sojusz z Austrią stanąłby Filipowi kością w gardle.

- Zawsze gotowy, by wykorzystać okazję, nieprawdaż, Maurze? - Królowa spojrzała w drugą stronę komnaty, gdzie stała hiszpańska delegacja - wszyscy jej członkowie byli naburmuszeni, nawet nie próbując ukrywać niezadowolenia, że każe im się czekać tak długo. - Coraz bardziej mi się podoba. Poślijcie po niego - zwróciła się do lorda Howarda z uśmiechem, po czym odezwała się do Bess: - Chyba dość na dzisiaj. Pragnę jakiejś rozrywki. Może przyprowadzisz do mnie mężczyznę od kałuży?

Dziewczyna skłoniła się lekko i pobiegła w stronę drzwi.

- Jak ci się wydaje - ile jeszcze mogę zwlekać? - zapytała królowa cicho, kiedy już wróciła na tron, a Walsingham stanął obok.

- Dziewictwo nigdy nie traci na ważności - odparł doradca.

- Dyplomatycznie rzecz ujmując. - Twarz królowej nie zdradzała żadnych emocji: policzki nie zaróżowiły się, usta nie poruszyły. Ale w oczach Elżbiety lśniły iskierki. Nie zamierzała wychodzić za żadnego z tych mężczyzn, ale nie miała nic przeciwko temu, by starali się o jej rękę.

Kiedy otworzyły się drzwi, w komnacie zapanowało poruszenie. Do środka weszła dziwaczna grupa osób prowadzona przez Bess i mężczyznę widzianego kilka dni wcześniej na drodze do kaplicy, ubranego zresztą dużo lepiej niż wtedy. Gdy tylko ruszyli w stronę królewskiego tronu, hiszpański ambasador wydał z siebie okrzyk protestu i zaczął przepychać się do przodu, nawet nie próbując ukryć gniewu.

- Wasza Wysokość, ten mężczyzna jest piratem - powiedział Don Guerau, wyciągając oskarżycielsko palec w stronę nowo przybyłego.

- Czyżby? - zdziwiła się królowa, rozbawiona więcej niż trochę irytacją widoczną na twarzy Hiszpana.

Ambasador wskazał na kosze przyniesione przez ludzi Raleigha.

- To są hiszpańskie skarby, zrabowane z hiszpańskich statków, które zaatakowano bez żadnego powodu.

Raleigh w milczeniu zbliżył się i ukląkł przed królową, która gestem nakazała, by powstał.

- Cóż, panie, kim jesteście?

- Walter Raleigh, Wasza Wysokość. - Zmierzył ją wystudiowanym uwodzicielskim spojrzeniem.

- Jaki nosisz tytuł?

- Kawalera Devon.

- Czego chcesz?

- Pragnę jedynie zaszczytu znalezienia się w towarzystwie mojej królowej, której nieziemska piękność stanowi powód do dumy wszystkich Anglików.

- No więc jesteś tu, słucham. - Oczy królowej zdradzały rozbawienie, ale głos wciąż miała spokojny. Słyszała już niejedno pochlebstwo. Raleigh był przystojny, dość interesujący, ale musiał zaproponować dużo więcej, by zyskać jej zainteresowanie.

- Właśnie wróciłem z podróży do Nowego Świata, Wasza Wysokość. W twoim imieniu zająłem żyzne tereny i nazwałem je Wirginią, na cześć naszej królowej dziewicy.

- Wirginia? - spytała, unosząc brwi. - A jeśli wyjdę za mąż, czy zmienisz tę nazwę na Conjugia? - Towarzysze królowej zaśmiali się zdecydowanie szczerzej niż zwykle.

Raleigh, zupełnie niezmieszany, nie spuszczał wzroku z Elżbiety.

- Proszę cię, Wasza Wysokość, o łaskawe pozwolenie na to, bym wrócił do Nowego Świata z królewskimi gwarancjami i założył tam kolonię na prawach oraz pod władzą Anglii.

- Kolonię? - spytała.

- Stałą osadę, wasza wysokość, która przyniesie koronie bogactwa i dumę, powiększy nasze imperium i...

- Tak, rozumiem - przerwała, patrząc na stojących obok onieśmielonych Indian, ubranych w sztywne europejskie szaty. - Kim oni są?

- Amerykanami, pani. Pragną być twoimi poddanymi. - Raleigh gestem przywołał Calleya, który przyprowadził Wanchese i Manteo bliżej.

- Czy nie mają swojego władcy? - spytała Elżbieta.

- Nie takiego, który dorównałby angielskiej królowej. Manteo jest wodzem swojego ludu, ale nawet on chce, byś to ty nim władała. - Uśmiech Raleigha był w istocie czarujący. Elżbieta z ciekawością przyjrzała się przybyszom, po czym wyciągnęła dłoń. Manteo podszedł i potrząsnął nią po męsku. Rozległo się chóralne westchnięcie, ale Elżbieta z wdziękiem przyjęła tę pomyłkę.

- A co oni myślą o twoich planach kolonizacji? - spytała Raleigha.

Kapitan zbliżył się.

- Nigdy nie spotkałem bardziej przyjaznych i pomocnych mieszkańców. Już uczą się angielskiego i wiedzą dobrze, że wiele możemy im pokazać. A kolonia przyniesie korzyści zarówno nam, jak i im.

- Bardzo optymistycznie rozumujesz, panie Raleigh.

- Odkrywca musi być optymistą, milady, inaczej nigdy nie opuściłby bezpiecznego domu.

Królowej podobał się błysk w oczach kapitana, kiedy się do niej zwracał.

- Przyjmiemy tych dżentelmenów z szacunkiem - dodała. - Dopilnujcie, by o nich zadbano.

Raleigh skinął na Calleya, który wyprowadził Manteo i Wanchese z komnaty.

- Przynoszę także podarunki z Nowego Świata dla Waszej Wysokości. - Zwrócił się do swoich ludzi, którzy przynieśli kosze bliżej tronu. Nagle Don Guerau znów się wtrącił.

- To skarby pochodzące z grabieży, pani. Prawowitym ich właścicielem jest wyłącznie Hiszpania.

- Obejrzyjmy, co tu mamy - oznajmiła królowa, po czym zwróciła się do Raleigha: - Co mi przywozisz?

- Błoto i liście - odparł.

- Błoto i liście? - spytała lekko drwiącym tonem. Dworzanie zachichotali, ale uwaga Elżbiety skupiła się na Walsinghamie, który przyglądał się rozmowie z wyrazem twarzy sugerującym nie tylko zainteresowanie bogactwami Nowego Świata. Prosił przecież, by królowa ostrożnie postępowała w sprawach Hiszpanii i króla Filipa.

Raleigh schylił się i otworzył pierwszy kosz. Don Guerau podejrzliwie zajrzał do środka, po czym skrzywił się i wywołał tą miną kolejną falę stłumionego śmiechu wśród zebranych. Raleigh wyciągnął jakąś brudną jarzynę i pomachał nią przed oczami ambasadora, zanim pokazał królowej.

- Patata, Wasza Wysokość. Jadalne. Bardzo pożywne. - Zdjął wieko drugiego pojemnika i wyciągnął brązowy liść, a Hiszpan śledził każdy jego ruch. - Tobacco. Wdycha się dym. Bardzo pobudzające.

Dworzanie już nie próbowali ukrywać swojego rozbawienia: śmiali się z ambasadora tak głośno i otwarcie, że nie można było tego nie słyszeć. Don Guerau podniósł się ze złości, zmarszczył brwi i zrobił niezadowoloną minę. Jego król nie pozwoliłby na taki spektakl w pałacu.

- Wybacz, milady. Robi się tu duszno. Jestem bardzo wrażliwy na zapach uchodzących ścieków. - Spojrzał na Raleigha, ukłonił się królowej i wraz ze swymi rodakami wyszedł z komnaty. Elżbieta zasłoniła sobie usta ręką, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Nigdy nie pomyślała, że z towarzystwa Don Guerau może wyniknąć coś zabawnego. Raleigh okazał się bardzo inspirującą postacią.

- Następne - odezwała się, kiedy Hiszpanie zniknęli.

Teraz to Raleigh uśmiechał się szeroko - nawet oczy miał pełne radości. Skinął na swoich ludzi, by przynieśli trzeci kosz, z którego wyciągnął złotą monetę i podał ją królowej.

Tasha Alexander
Elżbieta. Złoty wiek
przekł. Dobromiła Jankowska

Wydawnictwo Dolnośląskie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas