Kryształowy Anioł

Zanim Sara, w przeddzień swojego niedoszłego ślubu, a było już późne popołudnie, ujrzała swojego przyszłego (niedoszłego) męża z nogami swej najlepszej przyjaciółki i (niedoszłej) druhny oplatającymi jego poruszające się rytmicznie biodra - była dość szczęśliwą kobietą.

article cover
Wydawnictwo Literackie

Małżeństwo to rzecz święta.
Małżeństwo jest rzeczą odpowiedzialną.
Sara musi wiedzieć, że bez kompromisu nie ma małżeństwa.
Tylko dobra wola dwojga pomaga przetrwać trudne chwile, którymi małżeństwo jest najeżone.
Powinna sobie zdawać sprawę, że małżeństwo to nie zabawa.

Oraz że ma nadzieję, że Sara będzie szczęśliwa.

I że oboje z ojcem poświęcili wiele, naprawdę wiele, choć nie chce się wdawać w szczegóły, żeby właśnie tego jej nauczyć.

Ulubionym powiedzeniem matki Sary było: "Nie chcę się wdawać w szczegóły, ale wierz mi".

A więc tego dnia:

Najpierw były u fryzjera. (Wierz mi, lepiej będzie dzień wcześniej to załatwić).

Pan Frank (a niegdyś Franciszek) uczesał najpierw Sarę, a potem matkę. Po fryzjerze były w salonie piękności u Betty (niegdyś Beaty), gdzie zrobiono im manicure i pedicure, najpierw Sarze, potem matce. Z salonu piękności pojechały do kwiaciarni Gold Flower (dawniej Goździk), bo matka koniecznie chciała sprawdzić, czy na pewno bukiet będzie gotowy. (Nie chcę się wdawać w szczegóły, ale wierz mi, jak sam człowiek nie dopilnuje, nikt za niego tego nie zrobi).

W kwiaciarni obiecano im - tak samo jak poprzedniego dnia, kiedy matka Sary dzwoniła na wszelki wypadek upewnić się, czy pamiętają - że bukiet będzie gotów na dziesiątą, na pewno, i że przenigdy im się jeszcze nie zdarzyło, i tak dalej.

Następnie pojechały do domu, gdzie już czekała stylistka (dawniej krawcowa), żeby dokonać ostatniej przymiarki bezwzględnie najpiękniejszej sukni ślubnej, zamówionej przez matkę w zakładzie Your Happy Marriage (dawniej Panna Młoda), z francuskich koronek.

Suknia co prawda była już mierzona setki razy i leżała na Sarze jak ulał, ale:

- Nie chcę się wdawać w szczegóły, ale wierz mi, w ostatniej chwili jeszcze coś może nas zaskoczyć - powiedziała matka.

I tu się nie myliła.

Gdyby nie ta ostatnia przymiarka, być może Sara byłaby szczęśliwą mężatką zupełnie innego męża niż w tej chwili. A na pewno nigdy nie dowiedziałaby się, jak komponują się stopy jej przyjaciółki z nagimi pośladkami jej narzeczonego.

Ale ostatnia przymiarka musiała się odbyć, bo tak zarządziła matka.

Więc Sara cierpliwie stała w pokoju rodziców, na stołeczku kuchennym, i wciągała brzuch, żeby można było jeszcze trochę bardziej ściągnąć gorset.

Wyglądała olśniewająco.

- Mówiłam ci, nie jedz chleba - powiedziała matka Sary - jest za ciasna.

- Jest dobra - powiedziała Sara.

- Na pewno cię ciśnie.

- Nie ciśnie - powiedziała Sara.

- Wierz mi, nie ma nic gorszego niż za ciasna suknia ślubna - powiedziała matka Sary, bo jeszcze nie wiedziała o biodrach swojego niedoszłego zięcia uwięzionych przez nóżki drużki. Niedoszłej.

- Wiem, ale czuję się znakomicie - suknia zafalowała, a Sara jeszcze czuła się znakomicie. Wtedy do pokoju wsunął głowę ojciec.

- Nie wchodź! - krzyknęła matka.

- Szukam Krótkiego! - krzyknął ojciec i natychmiast się wycofał, mimo że to przecież przyszły pan młody nie może widzieć panny młodej w sukni ślubnej przed ślubem. To, że ojciec widzi córkę przed ślubem, nie powinno przynieść pecha. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ojciec widzi córkę przed ślubem chociaż raz.

- Nie ma go tutaj - powiedziała Sara, chociaż ojciec nie mógł jej usłyszeć.

Ale nie miała racji, bo Krótki, uroczy maleńki jamniczek, który pojawił się w domu rodziców, jak tylko Sara oświadczyła, że wychodzi za mąż, czyli trzy miesiące wcześniej, wpełznął pod komodę i tam zrobił rozkoszne małe jeziorko, które miało być odkryte dużo, dużo później, kiedy sczerniałej plamy nie dało się w żaden sposób wywabić z dębowych klepek.

- Nie ruszaj się! - krzyknęła matka. - Jeszcze się gdzieś zahaczy!

Sara posłusznie przestała się ruszać, a ojciec zamknął za sobą drzwi.

- Teraz zejdź, tylko ostrożnie, i włóż buty. Muszę zobaczyć, jak wygląda całość - mruknęła matka i w ogóle nie dała po sobie poznać, że Sara wyglądała olśniewająco.

Stylistka (dawniej krawcowa) podała pudełko z butami. Matka otworzyła je i krzyknęła:

- Jezus Maria!

Matka Sary była kobietą, która niezwykle rzadko krzyczała na widok butów, a może nawet nigdy, więc i stylistka (dawniej krawcowa), i Sara aż pod-skoczyły.

- Co to jest??? - matka Sary wyjęła buty z pudełka i podsunęła Sarze pod nos. Dosłownie. Stylistka (dawniej krawcowa) przeżegnała się.

Albowiem buty były czarne jak smoła.

Sara odetchnęła z ulgą i roześmiała się, a śmiech miała naprawdę radosny.

- Pomyliłam pudełka!

- Pomyliłaś pudełka? - matka powiedziała to ta-kim tonem, jakby Sara na przykład, odbierając dziecko z przedszkola, pomyliła swoje z innym. Co było zresztą bezsensem, bo Sara nie miała dzieci.

- Tak! To buty Graży! A ona ma moje! Muszę do niej zadzwonić! I Sara chwyciła za telefon. Telefon Graży, najlepszej przyjaciółki Sary i przyszłej druhny, milczał.

- Natychmiast idź do niej i weź swoje buty! - zarządziła matka i zaczęła wyplątywać Sarę z najwspanialszej sukni ślubnej.

- Ale przecież jutro? - Sara chciała wytłumaczyć matce, że się nie pali, że przecież Graża odniesie jej białe buty, a ona odda jej czarne, które razem przedwczoraj kupiły w Galerii Buta (dawniej obuwniczy), ale matka nie chciała tego słuchać.

- Natychmiast! Jutro masz być wypoczęta i bez stresu! Idź natychmiast!

Gdyby?

Gdyby matka Sary nie była tak bardzo przejęta ślubem własnej córki, co przecież w przyrodzie się zdarza, i trzeba przyznać, że dosyć często, gdyby nie wysłała Sary natychmiast po owe nieszczęsne buty, gdyby Sara nie pobiegła dwa domy dalej, do swojej jedynej przyjaciółki z dzieciństwa, gdyby nie nacisnęła klamki (jak to robiła zawsze) i nie wbiegła do mieszkania (jak to robiła zawsze), nie dowiedziałaby się, jak wyglądają pośladki jej narzeczonego z pewnej odległości.

Pośladków nie rozpoznała na pierwszy rzut oka, natomiast mina Graży i seria ruchów, jakie wykonała, rozpaczliwie wiosłując rękami i nogami, które zsuwały się z bioder mężczyzny, oraz zduszony bełkot - uświadomiły Sarze, że wpadła do Graży w niezbyt sprzyjającym momencie. Ale jeszcze nie wiedziała, że nie tylko dla Graży ten moment jest niesprzyjający.

Ale nie mogła się ruszyć, nie mówiąc o wycofaniu, albowiem ją sparaliżowało. Zduszony szept mężczyzny zrobił na Sarze pewne wrażenie. Ale ponieważ ją wmurowało na progu, zaczęła szeptać:

- Przepdaszam, przepdaszam - choć w środku śmiała się z zażenowaniem, wyczyny Graży i jej partnera zrobiły na niej wrażenie, i pomyślała: to zupełnie jak ja z Konradem, i ta myśl zawstydziła ją bardziej niż widok Graży w trakcie igraszek miłosnych.

Musiał to być zupełnie nowy mężczyzna, ponieważ tydzień wcześniej Graża rozstała się ze swoim przyjacielem.

Który był blondynem, a tył głowy tego od pośladków był ciemny jak heban. Ach, gdyby się wycofała wcześniej! Gdyby nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa! Gdyby on się nie odwrócił!

Ale mężczyzna, uwięziony i odpychany jednocześnie przez przerażoną Grażę, w końcu zauważył, gdzie ona ma wbity wzrok.

I odwrócił się.

I Sara zobaczyła twarz Konrada, swojego - dotąd - przyszłego, a od tej chwili niedoszłego męża.

I dopiero wtedy w obronnym geście wyciągnęła przed siebie pudełko z czarnymi butami i zdołała wykonać następny ruch.

To znaczy padła jak długa na podłogę i po raz trzeci w życiu zemdlała.
Katarzyna Grochola
Kryształowy Anioł

Wydawnictwo Literackie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas