Miłość Peonii

Nie byłam w stanie wyruszyć w dalszą drogę z Widokowego Tarasu, nie miałam więc żadnej szansy na przedstawienie swojej sprawy przed trybunałem piekielnych sędziów. Dni mijały, a ja odkrywałam, że nadal odczuwam wszystkie potrzeby i pragnienia osoby żywej.

article cover
materiały prasowe

Tęskniłam za rodzinnym domem. Brakowało mi aromatów imbiru, zielonej herbaty, jaśminu i letniego deszczu. Po tylu miesiącach bez cienia apetytu nagle miałam ogromną ochotę na korzenie lotosu duszone w słodkiej soi, kaczkę w marynacie, kraby z jeziora i kryształowe krewetki. Pragnęłam usłyszeć śpiew słowików, szmer rozmów kobiet w naszych izbach, plusk uderzających o brzeg fal jeziora. Chciałam poczuć delikatny dotyk jedwabiu na skórze i powiew ciepłego wiatru, wpadającego przez otwarte okno mojej sypialni. Brakowało mi zapachu papieru i tuszu, brakowało moich książek, możliwości otworzenia każdej z nich i przekroczenia granicy innego świata. Jednak najdotkliwiej tęskniłam za rodziną.

Codziennie przechylałam się przez balustradę, żeby na nich popatrzeć. Widziałam, jak Mama, stryjenki, kuzynki i konkubiny wracają do swoich normalnych zajęć. Cieszyłam się, kiedy Tata przyjeżdżał ze stolicy, popołudniami spotykał się w Sali Wielkiej Elegancji z młodymi mężczyznami w pięknych szatach, a wieczorami popijał herbatę z Mamą. Niestety, nigdy nie słyszałam, żeby o mnie rozmawiali. Mama nie wspomniała ani słowem, że nie postawiła kropki na mojej tabliczce, była bowiem pewna, że zrobił to Tata, on zaś nie poruszał tego tematu, ponieważ myślał, że zrobiła to Mama. Oznaczało to, że Tata nie poprosił powtórnie Rena o postawienie kropki. Ktoś musiał dopełnić rytuału, żebym mogła zaznać spoczynku, ale nikt nie miał pojęcia, że trzeba to uczynić, gdyż tabliczka została schowana. Gdyby stan taki miał trwać w nieskończoność, groziłoby mi spędzenie wieczności na Widokowym Tarasie Zagubionych Dusz. Kiedy na myśl o tym ogarniało mnie przerażenie, pocieszałam się wspomnieniem scen z opery - prefekt Du także wyjechał z domu zaraz po śmierci Liniang, aby objąć ważne stanowisko, i zapomniał postawić kropkę na tabliczce córki, podobnie jak mój ojciec. Liniang i mnie łączyło tyle podobieństw, że byłam pewna, iż ja również zostanę przywrócona do życia dzięki prawdziwej miłości.

Zaczęłam szukać domu Rena i w końcu, po niezliczonych nieudanych próbach, znalazłam drogę do niego, przemykając wzrokiem po powierzchni Zachodniego Jeziora, mijając Samotną Wyspę i docierając do północnego brzegu. Zlokalizowałam świątynię, przed którą w noc opery tak jasno płonęły pochodnie, a stamtąd trafiłam do domu Rena.

Nazywano mnie Nefrytową Panną, która ma poślubić Złotego Młodzieńca - oznaczało to, że pozycje naszych rodzin i ich majątki są porównywalne - ale na rezydencję rodziny Wu składało się tylko parę dziedzińców, garść pawilonów i zaledwie sto dwadzieścia palców. Starszy brat Rena przeprowadził się na placówkę w odległej prowincji, gdzie mieszkał razem z żoną i córką, więc w domu Wu został tylko Ren, jego matka oraz dziesięcioro służących. Czy miałam co do tego jakieś zastrzeżenia? Nie. Byłam chora z miłości i widziałam tylko to, co chciałam widzieć, czyli małą, ale gustowną rezydencję. Główne drzwi pomalowane były na kolor cynamonu, zielona dachówka pięknie komponowała się z otaczającymi posiadłość wierzbami. Śliwa, o której opowiadał mi Ren, rosła na głównym dziedzińcu, lecz teraz była odarta z liści. Najważniejszy był jednak Ren, który w dzień pisał w bibliotece, zasiadał do posiłków z owdowiałą matką, a w nocy przechadzał się ogrodowymi ścieżkami i długimi korytarzami w domu. Obserwowałam go bezustannie i zupełnie zapomniałam o własnej rodzinie. Właśnie dlatego pojawienie się Shao w domu rodziny Wu całkowicie mnie zaskoczyło.

Moja dawna piastunka została zaprowadzona do jednej z sal, do której po pewnym czasie przyszli powiadomieni przez służącą Ren i jego matka. Pani Wu trwała we wdowieństwie od wielu lat i ubierała się w odpowiednie dla swego stanu surowe barwy. We włosach miała siwe pasma, a jej twarz nosiła ślady cierpienia po stracie męża. Shao skłoniła się kilka razy, ale ponieważ była tylko służącą, gospodarze nie wymienili z nią uprzejmości, a pani Wu nie zaproponowała jej herbaty.

- Kiedy Mała Panienka umierała, dała mi kilka rzeczy z prośbą o przekazanie rodzinie Wu - powiedziała Shao. -Przede wszystkim...

Odwinęła rogi jedwabnej chustki, którą wyłożony był koszyk, i wyjęła także zawinięty w jedwab malutki pakunek. Położyła go na swoich dłoniach i pochyliła głowę.

- Mała Panienka przeznaczyła je dla ciebie, pani, w dowód szacunku, jakim synowa winna darzyć teściową... - dokończyła.

Pani Wu wzięła paczuszkę i otworzyła ją powoli. Podniosła jeden z pantofelków, które dla niej zrobiłam, i przyjrzała mu się bystrymi oczami teściowej. Wyhaftowane przeze mnie peonie wyraźnie odcinały się od ciemnoniebieskiego tła. Pani Wu odwróciła się do syna.

- Twoja żona była bardzo utalentowana - pochwaliła.

Ciekawe, czy powiedziałaby mi to samo, gdybym żyła, czy też raczej skrytykowałaby moją pracę, jak przystało teściowej...

Następnie Shao wyjęła z koszyka mój egzemplarz Pawilonu Peonii.

Oto jedna z prawd na temat śmierci - czasami zmarli zapominają o sprawach, które za życia wydawały im się ogromnie ważne. Poprosiłam Shao, żeby trzy dni po moim ślubie przyniosła tom pierwszy do mojego nowego domu. Piastunka nie zrobiła tego z oczywistych powodów, ja zaś zapomniałam o jej obietnicy. Nie przypomniałam sobie o tym nawet wtedy, kiedy widziałam, jak córka Shao chowa wzory swoich haftów w mojej książce.

Gdy Shao wyjaśniła, że w ostatnich tygodniach życia codziennie do późnej nocy czytałam i pisałam, że Mama spaliła moje książki i że udało mi się ukryć ten tom w pościeli, Ren wziął Pawilon Peonii do rąk i otworzył go.

- Mój syn widział operę, a potem w całym mieście szukał tego wydania - rzekła pani Wu. - Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli moja synowa podaruje tekst waszej Peonii... Ale to jest tylko pierwsza część, co stało się z drugą?

- Spaliła ją matka dziewczyny, jak już mówiłam - powtórzyła Shao.

Pani Wu westchnęła i z dezaprobatą wydęła wargi. Ren przeglądał książkę, zatrzymując się na niektórych stronach.

- Widzisz? - zagadnął, wskazując rozmazane znaki w miejscach, gdzie spadły moje łzy. - Jej esencja błyszczy na papierze...

Zaczął czytać i podniósł głowę dopiero po paru chwilach.

- Widzę jej twarz w każdym słowie - powiedział. - Tusz wygląda na zupełnie świeży... Na tych kartach można wyczuć wilgoć obecną w porach skóry jej dłoni, matko...

Pani Wu obrzuciła syna pełnym współczucia spojrzeniem.

Byłam pewna, że Ren przeczyta moje przemyślenia na temat opery i odgadnie, co powinien zrobić. Sądziłam też, że Shao pomoże mu, przypominając, iż ma postawić kropkę na mojej tabliczce.

Jednak Shao nie wspomniała ani słowem o brakującej kropce, a Ren nie sprawiał wrażenia człowieka natchnionego czy pełnego nadziei. Wręcz odwrotnie, jego twarz była smutna i przygnębiona. Ogarnął mnie tak głęboki ból, że serce mało mi nie pękło na tysiąc kawałków.

- Jesteśmy ci wdzięczni - przemówiła pani Wu do Shao. - W pociągnięciach pędzla twojej pani mój syn widzi swoją małżonkę. Dzięki temu wasza Peonia nadal żyje...

Ren zamknął książkę i wstał. Nagrodził Shao kilkoma monetami, które ta pośpiesznie schowała do kieszeni, potem zaś bez słowa wyszedł z sali, niosąc pod pachą moją książkę.

Tej nocy obserwowałam, jak siedział w bibliotece i coraz głębiej popadał w melancholię. Kazał służącym przynieść sobie wino, pił i czytał moje słowa, delikatnie dotykając kart książki. Trzymał się za głowę, a po jego policzkach płynęły łzy. Zaniepokojona tą reakcją, niestety, zupełnie różną od tego, czego się spodziewałam, zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu pani Wu. Znalazłam ją w sypialni. Dzieliłyśmy to samo imię i obie kochałyśmy Rena. Musiałam wierzyć, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby ulżyć synowi w cierpieniu. Pod tym względem z pewnością byłyśmy "takie same".

Pani Wu zaczekała, aż dom ucichł, i dopiero wtedy wyszła na korytarz, ostrożnie stawiając lilie swoich stóp. Powoli uchyliła drzwi biblioteki. Ren spał z głową opartą na biurku. Jego matka wzięła Pawilon Peonii i pustą butelkę po winie, zdmuchnęła migoczący płomyk świecy i wróciła do siebie. Tam wsunęła moją pracę między dwie starannie złożone barwne jedwabne suknie, których, jako wdowa, nigdy już nie zamierzała nosić, i zamknęła szufladę.

Mijały miesiące. Jako że nie mogłam opuścić Widokowego Tarasu, widziałam wszystkich, którzy zatrzymywali się tutaj w drodze przez siedem poziomów zaświatów. Byłam świadkiem, jak cnotliwe wdowy, ubrane w wielowarstwowe stroje, z radością witają się z od dawna nieżyjącymi mężami, i wiedziałam, że ich rodziny będą czcić ich pamięć przez wiele, wiele lat. Nie widziałam tylko żadnych matek, które umarły w połogu, gdyż one trafiały prosto do Jeziora Gromadzącej się Krwi, miejsca, gdzie kobiety nieustannie cierpiały piekielne męki za to, iż splamiły swój honor nieudanym porodem. Jednak dla wszystkich innych świeżo zmarłych krótki pobyt na Widokowym Tarasie był szansą pożegnania się z tymi, którzy zostali na ziemi, a także przypomnieniem o ich nowych obowiązkach jako przodków. Od tej pory mieli co jakiś czas wracać na taras, aby patrzeć na świat, sprawdzać, jak radzą sobie ich potomkowie oraz spełniać prośby lub zsyłać kary. Widywałam rozgniewanych przodków, którzy grozili pozostawionym w dole członkom rodziny albo nawet ich upokarzali; obserwowałam innych, zadowolonych z otrzymywanych darów, którzy nagradzali bliskich obfitymi zbiorami i licznymi synami.

Przede wszystkim jednak przyglądałam się niedawno zmarłym. Nikt z nich nie wiedział jeszcze, gdzie skończą po przejściu przez wszystkie siedem poziomów. Może mieli trafić do jednego z dziesięciu piekieł lub czekać setki lat, zanim wolno im będzie wrócić na ziemię w innym ciele...

Niektóre z chorych z miłości panien, o których słyszałam za życia, przychodziły się ze mną spotkać: Shang Xiaoling, aktorka, która umarła na scenie; Yu Niang, której śmierć zainspirowała Tang Xianzu do napisania serii wierszy na jej cześć; Jin Fengdian, której historia była prawie identyczna jak moja, z tą różnicą, że jej ojciec trudnił się handlem solą; i kilka innych.

Współczułyśmy sobie nawzajem. Za życia wszystkie znałyśmy niebezpieczeństwo, wypływające z kart opery - czytanie opery, czytanie czegokolwiek, groziło fatalnymi konsekwencjami - lecz każdą z nas uwiódł urok myśli, że można umrzeć jako osoba młoda, piękna i utalentowana. Z bólem, ale i przyjemnością rozmyślałyśmy o losie innych chorych z miłości dziewcząt. Czytałyśmy Pawilon Peonii, pisałyśmy wiersze o przeżyciach bohaterki, a w końcu umarłyśmy. Sądziłyśmy, że nasze utwory wytrzymają próbę czasu i przetrwają rozkład naszych ciał, stając się dowodem wielkiej siły naszej ukochanej opery.

Chore z miłości panny wypytywały o Rena, ja zaś powtarzałam im, że wierzę w dwie rzeczy: po pierwsze, Ren i ja byliśmy sobie przeznaczeni, a po drugie, ąing znowu nas połączy.

Dziewczęta patrzyły na mnie z litością i szeptały między sobą.

- Wszystkie miałyśmy ukochanych ze snów - wyznała w końcu aktorka. - Ale okazało się, że należą oni do świata sennych marzeń, nie rzeczywistości...

- Ja też wierzyłam, że mój uczony istnieje naprawdę - pokiwała głową Yu Niang. - Och, Peonio, byłyśmy takie same jak ty... Nie miałyśmy nic do powiedzenia, jeśli chodzi o nasze życie. Dla nas wszystkich zaaranżowano małżeństwa z obcymi mężczyznami i przyszłość wśród obcych rodzin, w obcych domach. Nie miałyśmy nadziei na miłość, ale pragnęłyśmy jej z całego serca. Któraż dziewczyna nie spotyka we śnie wymarzonego mężczyzny?

- Opowiem wam o mojej miłości - odezwała się inna. - Spotykaliśmy się w świątyni, oczywiście we śnie. Bardzo go kochałam.

- Mnie także wydawało się, że jestem taka jak Liniang - dorzuciła córka handlarza solą. - Spodziewałam się, że po mojej śmierci mój młodzieniec odnajdzie mnie, zakocha się i przywróci do życia. Myślałam, że połączy nas prawdziwa miłość, nie uczucie z obowiązku... - westchnęła. - Lecz mój ukochany żył tylko we śnie, a ja teraz jestem tutaj...

Potoczyłam wzrokiem po otaczających mnie ślicznych twarzach. Wszystkie nosiły wyraz smutku, co powiedziało mi, że mają do opowiedzenia praktycznie identyczne historie.

- Ale ja naprawdę spotkałam Rena - powiedziałam. - Dotykał mnie kwiatem peonii...

Uśmiechnęły się współczująco.

- Wszystkie dziewczęta mają swoje marzenia - powtórzyła Yu Niang.

- Ren istniał w rzeczywistości! - zaprotestowałam, przechylając się przez balustradę. - Popatrzcie, to on!

Tuzin dziewcząt, z których żadna nie przekroczyła szesnastego roku życia, spojrzało przez balustradę i podążając za moim palcem, popatrzyło na piszącego coś w swojej bibliotece Rena.

- To młody mężczyzna, prawda, ale skąd mamy wiedzieć, że właśnie on jest tym, którego spotkałaś?

- I skąd pewność, że w ogóle go spotkałaś?

Jako mieszkańcy zaświatów możemy czasami cofnąć się w przeszłość i ponownie przeżyć pewne nasze doświadczenia albo popatrzeć na nie oczami kogoś innego. Między innymi z tego powodu należy bać się Piekła, bo tam ludzie mają możliwość raz po raz oglądać swoje złe czyny... Ja wróciłam teraz do innego rodzaju wspomnień. Przeniosłam chore z miłości dziewczęta do Pawilonu z Wiatrem, Pawilonu z Widokiem na Księżyc i do momentu mojego ostatniego spotkania z Renem, kiedy byłam już duchem. Dziewczęta płakały, poruszone pięknem i szczerością mojej opowieści, a pod nami na Hangzhou spadła burza.

- Dopiero po śmierci Liniang dowiodła, że jej namiętność jest nieśmiertelna - powiedziałam, gdy ocierały łzy. - Któregoś dnia Ren i ja pobierzemy się, zobaczycie...

- Jakże się to stanie? - chciała wiedzieć aktorka.

- A jak można podnieść księżyc z powierzchni wody albo nazrywać kwiatów w otchłani? - odpowiedziałam pytaniem, przytaczając słowa Mengmei. - Ukochany Liniang nie wiedział, w jaki sposób sprowadzi ją ze świata zmarłych, ale udało mu się. Ren także znajdzie jakieś rozwiązanie.

Dziewczęta były piękne i bardzo miłe, ale nie uwierzyły mi.

- Możliwe, że naprawdę spotkałaś tego mężczyznę i nawet z nim rozmawiałaś, lecz twoja choroba była taka sama jak nasza... - westchnęła Yu Niang.

- Możesz mieć nadzieję najwyżej na to, że rodzice opublikują twoje wiersze - zauważyła córka handlarza solą. - Dzięki temu w pewnym stopniu wrócisz do życia, oczywiście tylko trochę, ale jednak... Ze mną tak właśnie było.

- Ze mną także!

- Większość naszych rodzin nie składa nam ofiar - zwierzyła się córka handlarza. - Otrzymujemy jednak energię podtrzymującą siły, ponieważ nasze wiersze ukazały się drukiem. Nie wiemy, jak to się dzieje, ale tak jest.

Nie były to dobre wiadomości. Ukryłam swoje wiersze w bibliotece ojca, a pierwszy tom Pawilonu matka Rena schowała w szufladzie. Kiedy powiedziałam o tym dziewczętom, ze smutkiem pokręciły głowami.

- Może powinnaś porozmawiać o tym z Xiaoqing - podsunęła pomysł Yu Niang. - Ona ma więcej doświadczenia niż my i może potrafiłaby jakoś ci pomóc...

- Z przyjemnością spotkałabym się z Xiaoqing - powiedziałam z entuzjazmem. - Jej rady byłyby dla mnie bardzo cenne. Przyprowadźcie ją ze sobą, kiedy przyjdziecie następnym razem!

Ale dziewczęta nie przyprowadziły Xiaoqing. Wielki Tang Xianzu także mnie nie odwiedził, chociaż mówiły, że przebywa w pobliżu.

Tak więc większość czasu spędzałam w samotności.

Lisa See - "Miłość Peonii", wyd. Świat Książki

INTERIA.PL jest patronem medialnym książki

materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas