Niezrównane usługi swata z Perigord

- Wiesz, że zamknąłem zakład fryzjerski? - Tak - przyznał piekarz, próbując strzepnąć z torsu pomidorowe ziarenka. - Nie wspominałem o tym, zakładając, że możesz nie chcieć poruszać tego tematu.

article cover
Wydawnictwo Prószyński i S-ka

- Czym?

- Swatem.

- Swatem?

- Tak.

- Dlaczego akurat swatem?

- Ilu znasz w naszej wsi zakochanych osób?

Szczęki Stephane'a Jollis znieruchomiały; przestał jeść, zastanawiając się nad odpowiedzią. Jego przyjaciel miał trochę racji. Pomimo nazwy, w Amour-sur-Belle dotkliwie brakowało miłości. Większość mieszkańców żyła samotnie, do czego przyczyniły się liczne rozwody po słynnym nimitornadzie z 1999, podczas którego po pijanemu masowo wyznawano zdrady, przestępstwa i inne niegodziwości.

Niektórzy nawet się do siebie nie odzywali. Sam Stephane Jollis nie rozmawiał z Lisette Robert od czasu owych ekstremalnych warunków pogodowych, pamiętnych nie tylko z powodu zniknięcia Patrice'a Baudin. Tornado uniosło również całą zawartość stawu Lisette Robert, w wyniku czego ogród piekarza został zasypany istnym gradem żab. Wprawdzie nigdy się dokładnie nie wyjaśniło, co się z nimi stało, ale powszechnie wierzono, że piekarz, który następnego dnia mocno zalatywał czosnkiem, a do tego na oczach pięciu świadków kupował ogromne ilości masła, zjadł je wszystkie. Na nic się zdały jego gwałtowne protesty i przypominanie, że tylko turyści jadają żabie udka, odkąd dali się nabrać na żart pewnego francuskiego kupca, który w 1832 roku w Londynie zachwalał je jako narodowy przysmak.

Byli też tacy, którzy starali się unikać rozmowy z Denise Vigier ze spożywczego, pamiętając, że jej babka została uznana przez trybunał w 1944 za winną kolaboracji w pozycji horyzontalnej i ostrzyżona na zero przed spluwającym pogardliwie tłumem w Perigueux. Unosili brwi na widok puszkowanych frankfurterków na półkach Denise Vigier i szturchali się porozumiewawczo, widząc ją na dorocznej mszy pod pomnikiem trzech ofiar barbarzyńskich Niemców, zabitych 19 czerwca 1944.

Fabrice Ribou odmawiał obsługiwania Sandrine Fournier w barze Saint-Jus od czasu śmierci swego ojca. Staruszek tak często nagabywał obwoźną sprzedawczynię ryb, żeby mu powiedziała, gdzie znalazła tak wspaniałe prawdziwki, że w końcu wyrzuciła z siebie: "koło szałasu myśliwych". Resztki omletu zabrano jak najprędzej do szpitala, nie dość szybko jednak, by udało się zidentyfikować, jakimi grzybami się zatruł. Każdy naturalnie w duchu trzymał stronę Sandrine Fournier, ponieważ tego rodzaju bezcenne wiadomości stanowiły zazwyczaj pilnie strzeżoną tajemnicę przekazywaną w rodzinie z pokolenia na pokolenie, ale nikt nie poparł jej publicznie, jako że bar Fabrice'a Ribou był jedynym w promieniu wielu kilometrów.

Stephane Jollis przełknął to, co miał w ustach.

- Doskonały pomysł, Guillaume. - Po chwili dodał: - Nie zrozum mnie źle, ale sam też nie jesteś żonaty. I nigdy nie byłeś. Niektórzy mogą kwestionować twoją wiedzę na temat miłości.

Guillaume Ladoucette opuścił wzrok na swoje kolana. On i Stephane dorastali razem; madame Ladoucette karmiła piersią Stephane'a, kiedy jego własnej matce zabrakło mleka po urodzeniu dziewiątego, ostatniego dziecka. Ich przyjaźń dojrzewała podczas popołudni spędzanych nad Belle, gdy sprawdzali, któremu z nich uda się pierwszemu nasikać na przeciwległy brzeg. W końcu zwycięstwo w tym współzawodnictwie odniósł Stephane Jollis, w wieku lat sześciu i pół, a uczczone zostało butelką skradzionej lemoniady. Jednak mimo łączącej ich więzi, piekarz nie miał pojęcia o tumulcie panującym w sercu Guillaume'a Ladoucette. Przypadłość była tego rodzaju, że jego lekarz, zajrzawszy mu do ucha, aż westchnął na widok dziesięcioleci nieprzelanych łez.

Obwąchał jego plecy i skrzywił się, wyczuwając zapach gnijących kwiatów w jego żółci. Pokręcił głową nad jego dziwnie zwiotczałą sylwetką. I zdumiał się nadmiarem hormonów wyciekających z jego przyrodzenia i spływających nogami do palców stóp, gdzie pobudzały porost włosów tak gęstych, że znalazł w nich pestkę melona.

- Monsieur Ladoucette - zaczął, kiedy pacjent z powrotem się ubrał. - Chyba obaj wiemy, na czym polega pański problem. Przyznaję, że jest poważny. Może pan dojdzie do siebie. A może nie. Obawiam się, że nie istnieją medyczne środki, które by mogły ulżyć pańskiemu cierpieniu. Jeśli się panu pogorszy, co niewykluczone, oczywiście proszę przyjść znowu, ale tak naprawdę nic nie mogę dla pana zrobić. Przykro mi.

Fryzjer wziął płaszcz i ciężkim krokiem ruszył do wyjścia. Kiedy już zamykał za sobą drzwi, lekarz zawołał:

- Kimkolwiek ona jest, mam nadzieję, że jest tego warta.

Wielu w Amour-sur-Belle uważałoby, że Emilie Fraisse nie jest tego warta. Kiedy była młoda, sprawa przedstawiała się inaczej, oczywiście. Nie była najładniejsza we wsi - ten laur przypadał Lisette Robert - ale dorastając przyciągała wiele pełnych uznania spojrzeń. Kiedy była jeszcze dzieckiem, jej mistrzostwo w strzelaniu do kosów pewnej zimy, kiedy na skutek wyjątkowo obfitych opadów śniegu nie było co jeść, przysporzyło jej gromadę wielbicieli spośród chłopców w wieku szkolnym. Gdy miała dziesięć lat, zaczęła pobierać od nich po dziesięć centymów za pozwolenie pogłaskania jej po włosach koloru masła, które tak ją denerwowały. Uzyskane w ten sposób dochody przeznaczała na proch do strzelby, pożyczanej od ojca za plecami matki. W nieco starszym wieku, kiedy pojawiły się prośby o zgodę na dotknięcie innych części jej ciała, rozsądnie je odrzucała. Ze wszystkich chłopców tolerowała jedynie Guillaume'a Ladoucette, który nigdy jej o nic nie prosił. Jednakże ich zażyłość nigdy nie zaszła dalej niż do zetknięcia głów, kiedy ze zdumieniem patrzyli na wciąż drżące nerki zająca, którego dopiero co schwytali.

Wyjeżdżając z Amour-sur-Belle w wieku siedemnastu lat Emilie Fraisse dała Guillaume'owi Ladoucette swój myśliwski nóż firmy Nontron, z trzonkiem z bukszpanowego drewna wypalanym w antyczne wzory, prosząc, by się nim opiekował pod jej nieobecność. Nie pożegnał się z nią, ponieważ w tym czasie pomagał ojcu zbierać drewno na opał, a wstydził się przyznać, dlaczego chce nagle odejść. Kiedy wrócił do wsi, Emilie Fraisse już nie było. Kilka tygodni później przyszedł list z Bordeaux, opisujący, jak bardzo jej się podoba praca w sklepie mięsnym wuja; prosiła w nim, by nie mówił jej matce, że pracuje raczej za ladą, a nie w kasie, jak jej obiecywano. Guillaume Ladoucette, którego umysłem już zdążyła zawładnąć, nie wiedział, co odpisać. Po kilkakrotnym przeczytaniu listu po prostu go poskładał, włożył do puszki po pastylkach na gardło doktora L.Guyota i zakopał pod kępą kwitnących ciemierników. Tak bardzo żałował, że nie miał odwagi odpisać, że odwracał wzrok każdej zimy, kiedy zakwitały.
Julia Stuart
Niezrównane usługi swata z Perigord

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas