Reklama

Polskie legendy miejskie. Co straszy na naszych ulicach?

Trudno dokładnie ustalić, skąd wzięła się ta czy inna miejska legenda. Sam termin ukuł w 1968 r. amerykański folklorysta Richard Dorson, choć już znacznie wcześniej ludzie przekazywali sobie mrożące krew w żyłach historie, dotyczące ich najbliższego otoczenia. Owe legendy cieszą się największą popularnością w Stanach Zjednoczonych i Japonii, ale w Polsce również można znaleźć ciekawe przykłady miejskiego folkloru.

Miejskie legendy warszawiaków

Warszawa pełna jest miejskich legend. Większość z nich dotyczy Pałacu Kultury i Nauki oraz tajemnic, które narosły wokół tego budynku. Najwyższa budowla w Warszawie nazywana jest "darem narodu radzieckiego dla narodu polskiego", a za jego projekt odpowiedzialny jest architekt Lew Rudniew. Do stworzenia koncepcji budynku zainspirowały go moskiewskie drapacze chmur. Mieszkańcy komunistycznej Warszawy zaczęli więc snuć opowieści o prawdziwym przeznaczeniu tego pałacu. Miłośnicy tajemnic podejrzewali władzę ludową o ukrywanie w podziemiach pałacu schronu atomowego dla członów PZPR oraz podziemnego tunelu, który miałby prowadzić do budynku Komitetu Centralnego Partii, znajdującego się niedaleko Alei Jerozolimskich.

Reklama

Wśród mieszkańców krążą legendy na temat jednej z warszawskich kamienic w samym centrum miasta. Mowa tu o budynku przy ulicy Wilczej 2, który podobno zamieszkuje kilka duchów. Pierwszy z nich zadomowił się już w XIX wieku. W narożnym mieszkaniu samobójstwo popełnił pewien student. Jego duch jest do dzisiaj widywany w miejscu tragedii. Chłopak spaceruje po warszawskiej kamienicy w towarzystwie białego psa. Siedlisko istot paranormalnych powiększyło się wraz ze śmiercią bogatej właścicielki mieszkania - Aleksandry Grobickiej. Kobietę zamordował jej lokaj, który zbiegł z miejsca zdarzenia wraz z wszystkimi kosztownościami. Jeszcze przed wojną wielu śmiałków decydowało się na spędzenie nocy w opuszczonym mieszkaniu, aby skonfrontować się z demonicznymi zjawami. Podobno nikomu nie udało się dotrwać do północy.

Ostatnia z warszawskich legend dotyczy stołecznego metra, a dokładniej - długo wyczekiwanej drugiej linii. Mieszkańcy wspominają często o grasujących w tunelach tajemniczych stworach, których wycie usłyszeć można stojąc samotnie na przystanku. Wśród owych istot wymieniają głównie... zombie!

Sopockie kasyno i aleja wisielców

Legenda dotycząca sopockiego kasyna sięga czasów sprzed II wojny światowej. Wówczas o mieście mówiono "Monte Carlo Północy", gdyż wielu zapalonych hazardzistów przegrywało fortuny w pobliskim kasynie. Załamani przegraną utracjusze odbierali sobie życie, pogrążeni w ogromnej rozpaczy. Nieszczęśnikom zdarzało się popełniać samobójstwa w zaciszu hotelowego pokoju, skacząc z mola wprost w objęcia bałtyckich wód lub wieszając się w jednej z alejek prowadzących do kasyna. Pracownicy służb miejskich codziennie odcinali zawieszone na sznurach martwe ciała bankrutów i wywozili je z miasta, a ulicę nazwano "aleją wisielców". Co prawda, księgi sopockiego Urzędu Stanu Cywilnego i miejscowej policji nigdy nie zanotowały dużej ilości samobójstw na wspomnianej alei, ale historia nieistniejącego już kasyna wciąż krąży wśród mieszkańców Sopotu.

Czarna wołga

Historia czarnej wołgi jest jedną z najbardziej popularnych legend miejskich w Polsce. Samochód przemieszczał się po polskich ulicach w połowie lat 70. Podobno jeździli nią Niemcy z RFN przebrani za zakonnice lub księży, aby wzbudzić zaufanie mieszkańców naszego kraju. Pasażerowie wołgi zatrzymywali się przy chodnikach, po których spacerowały samotnie dzieci i wciągali je go środka. Z ofiar złowrogich Niemców miała być wysysana krew, a zwłoki porzucano na śmietnikach. Po co miałaby im być krew ofiar? Przewożony w białych kołach samochodu życiodajny płyn miał być sprzedawany niemieckim bogaczom cierpiącym na białaczkę. Wśród rzekomych świadków krążyło wiele wersji tej legendy. W niektórych szyby czarnego pojazdu zasłonięte były białymi firankami, inne wspominały o braku tablic rejestracyjnych, który utrudniał ewentualną identyfikację zbrodniarzy. Wśród pasażerów wymieniano natomiast agentów Służby Bezpieczeństwa, rosyjską mafię, Żydów, a czasem nawet wampiry lub satanistów. Co ciekawe, historia demonicznego samochodu porywającego niewinnych ludzi powróciła w zmodyfikowanej wersji na przełomie XX i XXI wieku. Tym razem w roli głównej wystąpiło czarne BMW w wersji z rogami zamiast bocznych lusterek lub rejestracją składającą się z trzech szóstek. Samochód miał prowadzić tajemniczy osobnik, który często okazywał się samym szatanem. Przerażający jegomość wywołał duże zamieszanie m.in. w Ostrowie Wielkopolskim, Siedlcach czy Toruniu. W każdym z miast przyjmował inną, wywołującą ciarki na plecach postać.

Karol Scheibler i kontrakt z diabłem

Legenda o bogatym łódzkim fabrykancie, Karolu Scheiblerze przypada na czas rewolucji przemysłowej. Gdy bogobojni łodzianie przyuważyli w jego fabryce nowoczesne maszyny parowe, uznali że Scheibler podpisał kontrakt z diabłem. Buchające parą narzędzie wyglądało dla nich, jak piekielny potwór, który rozsiewał wokoło duszący zapach siarki. W taki oto sposób wokół osoby fabrykanta narosło wiele legend. Jedna z nich dotyczy diabła Węsada - kuzyna dobrze znanego w Polsce Boruty. Węsad zapragnął, tak jak jego krewny, stać się sławnym i szanowanym wśród gawiedzi. Postanowił udać się do Łodzi, a los chciał, że trafił akurat na właściciela jednej z fabryk - Karola Scheiblera. Diabeł zaproponował mu maszyny parowe w bardzo okazyjnych cenach. Przedsiębiorczy Karol nie mógł odmówić tak rozsądnej propozycji i podpisał umowę. Odtąd jego ogromny majątek przypisywano współpracy z biesem.

Dom przy Kosocickiej 8, Kraków

Od lat 70. mieszkańców krakowskiej ulicy prowadzącej do Wieliczki straszył odrapany pustostan. Dom wznieśli dwaj bracia, którzy w trakcie prac na budowie pokłócili się o rzekomy skarb znajdujący się na terenie posesji. W trakcie sprzeczki jeden z nich zabił drugiego w afekcie. Duch zamordowanego brata nawiedził budynek, skutecznie odstraszając wszystkich poszukiwaczy przygód. Jednak obecność nadprzyrodzonych sił obserwowano na tym terenie już w XVI wieku. Podobno miejscowi chłopi bali się podchodzić do stojącego tam po dziś dzień cmentarza, na którym tułały się zbłąkane dusze. Historia miejscowej kapliczki i otaczającej ją grobów została wzbogacona w XIX w., kiedy to pochowano na jej terenie ofiary epidemii cholery.

Dopóki szkielet domu istniał, odwiedzało go wielu śmiałków, którzy chcieli na własne oczy zobaczyć mroczne artefakty rozsiane po wszystkich kątach. Wśród nich można było znaleźć niepokojące ołtarzyki, przedmioty sakralne, czy wymalowane na ścianach złowrogie napisy, wieszczące śmierć nieproszonym gościom. Budynek został zburzony w maju 2016 r.

Wawelski czakram

Istnienie silnego czakramu na krakowskim Wawelu odkryło według legendy dwóch hindusów w latach 30. XX w. Od tej pory na dziedzińcu tuż obok krypty świętego Gereona można było zauważyć grupki ludzi opierających się o mur. Od jakiegoś czasu zgodnie z prośbami zarządu miasta takie zachowanie turystów jest niedozwolone, ponieważ wpływało na niszczenie zabytkowego budynku.

Rozsławienie kamienia energetycznego jest skutkiem działalności Wandy Dynowskiej -  teozofki aktywnej w dwudziestoleciu międzywojennym. Według jej pism to Apoloniusz z Tiany odkrył centrum energetyczne w Krakowie. Kobieta wyjechała nawet do Indii, gdzie popularyzowała ezoterykę Krakowa. Łączenie kultury indyjskiej z wawelskim czakramem jest raczej błędne, a za sformułowanie samej nazwy i dalszą promocję rzekomego miejsca mocy odpowiadają osoby związane z tzw. ideami New Age. Co prawda ich twórcy w swojej retoryce nawiązują do tradycji tantrycznych i pojęcia ćakr, ale cała idea daleka jest od tradycyjnych wierzeń hindusów. Według przedstawicieli alternatywnego ruchu religijnego na Ziemi znajduje się siedem miejsc wyróżniających się specjalnym rodzajem energii, wyczuwalnym przez wybrane osoby. Jednym z nich jest właśnie Kraków.

Alchemik z Nowego Sącza

Nowy Sącz żyje historią Michała Sędziwoja - alchemika, który gościł na królewskich dworach. Utalentowany uczony podobno posiadł tajemnicę kamienia filozoficznego oraz wiedzę na temat transmutacji pierwiastków chemicznych. Sędziwój, dzięki swoim umiejętnościom, dostał się na dwór Zygmunta III Wazy, a później został radcą cesarskim Rudolfa II Habsburga. Według legend Sędziwój przywiózł do Krakowa niejakiego Sethona - alchemika, którego uwięził Krystian II Wettyn, aby torturami wyciągnąć z niego tajemnicę wspomnianego kamienia filozoficznego. Polski uczony zorganizował ucieczkę więźnia, lecz mimo to ten zmarł. Podobno tuż przed śmiercią Sethon podarował Sędziwojowi substancję, która umożliwiała dokonywanie pozornej przemiany ołowiu w złoto. Ów proszek pozwolił mu na przeprowadzanie niespotykanych wcześniej pokazów transmutacji, które zachwyciły zarówno królów, jak i cesarza. Przed śmiercią wrócił do Nowego Sącza, aby tam przeżyć ostatnie lata życia. Wkrótce po jego śmierci, duch Sędziwoja objawił się kilku nocnym przechodniom. Od tamtej pory przechadza się po nowosądeckim rynku ubrany w togę, a w trakcie spaceru rozrzuca wokoło złote dukaty.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy