Reklama

Święta grzesznica

Pasażerką mojej taksówki była kobieta, której nigdy nie zapomnę.

Proszę zawieźć mnie na Sobieskiego - powiedziała wsiadająca do samochodu piękność.

- Oczywiście - uśmiechnąłem się do odbicia w lusterku. To była najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widziałem, w dodatku pachniała tak cudownie, że zacząłem się zastanawiać, co wymyślić, żeby wieźć ją jak najdłużej. Jaką trasę wybrać, żeby ten kurs nie skończył się tak po prostu? "Wywieźć i uwieść", planowałem egoistycznie i przypominałem sobie takie właśnie sceny z amerykańskich kryminałów. "Gdybyś wiedziała, co chcę z tobą zrobić...", myślałem. Pachniała namiętnością. Jakby dosłownie przed chwilą wyszła z pościeli, w której spędziła kilka godzin z kochankiem. Spojrzałem na nią onieśmielony. Próbowałem wyobrazić sobie ciało tej kobiety w ramionach mężczyzny równie występnego jak ona. Jej zapach, którym się upajałem, był esencją kobiecej seksualności. Zadzwoniła komórka mojej pasażerki.

Reklama

- Tak, skarbie - mówiła. - Przepraszam za spóźnienie. Wiesz, najpierw zakupy z mamą, kawa, potem do naszego stolika przysiadła się jej przyjaciółka... Po prostu nie wiem, kiedy zrobiło się tak późno...

Kłamała jak z nut. Widziałem to w jej oczach. W myślach dawałem jej rozgrzeszenie - tak pachnącej kobiecie żaden facet nie mógłby się oprzeć.

- Nie jedzie pan przez Oświęcimską? - spytała zdziwiona.

- Pół godziny temu był tam wypadek - skłamałem. - Muszę pojechać inną trasą. Zresztą - zawahałem się - i tak jest już pani spóźniona.

- Podsłuchuje pan - zauważyła.

- Nie do końca - uśmiechnąłem się. - Mówiła pani wystarczająco głośno.

Klientka popatrzyła na mnie uważniej.

- I proszę koniecznie poprawić makijaż. Stanę tutaj na chwilę... - zaryzykowałem, uśmiechając się pod nosem. Chciała coś powiedzieć, ale moja bezczelność, a właściwie szczerość odebrała jej pewność siebie.

- Dobrze - zgodziła się. - Proszę zaparkować gdzieś niedaleko.

Zatrzymałem się na parkingu. Moja klientka, przeglądając się w szybie samochodu, poprawiła fryzurę. Sięgnęła do kosmetyczki po puder i pomadkę.

- Jeśli chce pani ciągnąć ten romans, to musi być pani ostrożniejsza - pozwoliłem sobie na kolejną dawkę bezczelności.

- Skąd pan wie?... Jak pan śmie? - była i zdezorientowana, i oburzona. I taka wyglądała jeszcze ponętniej.

- Czytam z ludzi jak z kart - odwróciłem się do niej. - Proszę się nie bać, jestem dyskretny i chyba panią rozumiem.

- Czy pana wynajął mój mąż? - zaniepokoiła się. - Śledzi mnie pan? Szpieguje?

- Nic z tych rzeczy - zapewniłem ją. - Proszę się nie bać - powtórzyłem. - Zaraz bezpiecznie odwiozę panią do domu.

Otworzyłem jej drzwi auta, usiadłem za kierownicą. Zerknąłem w lusterko: nieznajoma włożyła do torebki kosmetyczkę, a wyjęła flakonik perfum. W tym momencie zamarłem, by po chwili stracić poczucie czasu, zdrowy rozsądek i zatracić się dla tej kobiety... Powietrze pulsowało erotyzmem. Jej seksowne ciało otuliła słodka woń. Westchnąłem bezgłośnie, nabierając jak najwięcej powietrza do płuc. Przymknąłem oczy, wciągnąłem nosem powietrze. Ten zapach był doskonały. Ale tylko w duecie z tą kobietą. Z żadną inną. Tak pachniało połączenie niewinności, zdrady i wyuzdania. Sprzeczności, których nie da się zgodnie połączyć, ale które wabią każdego mężczyznę. "Święta grzesznica", pomyślałem o niej.

- Czy możemy już jechać? - spytała, kładąc mi dłoń na ramieniu. Niechętnie powróciłem do rzeczywistości. Zapaliłem silnik. Samochód ruszył. Jechaliśmy, nie rozmawiając ze sobą. Kobieta wysiadła w milczeniu, zostawiając na siedzeniu banknot o dużym nominale, jakby chciała nim kupić moją dyskrecję. Widziałem ją jeszcze tylko przez chwilę, ale nie zapomnę nigdy!...

Adam S., 35 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy