Reklama

Nie odnaleźli się w wielkim świecie. Codzienność samosiołów z Czarnobyla

Ostatni ludzie Czarnobyla. Nie odnaleźli się w wielkim świecie, bo to miejsce było dla nich wszystkim, co mieli. To samosioły, czyli ci, którzy do dziś zamieszkują Strefę Zamkniętą, utworzoną w Czarnobylu i jego okolicach po katastrofie elektrowni jądrowej w 1986 roku. Mówi się, że to miejsce jest opuszczone przez ludzi i Boga. Co jeszcze gorsze dla mieszkańców, jest ono również opuszczone przez administrację. Jak żyją samosioły i jak wojna zmieniła ich wyrobioną przez lata codzienność? Na ten temat rozmawiamy z Krystianem Machnikiem, założycielem grupy Napromieniowani.pl i organizatorem wypraw do wszystkich stref zamkniętych na świecie, utworzonych w wyniku awarii w elektrowniach jądrowych, w tym do Czarnobyla.

Katarzyna Drelich, INTERIA.PL: - Gdy myślę o Czarnobylu widzę postapokaliptyczne, opuszczone miasto bez żywej duszy. Jednak na stałe mieszka tam kilkadziesiąt osób, czyli życie jest.

Krystian Machnik, napromieniowani.pl: - Takie jest ogólne wyobrażenie na temat Czarnobyla. Staram się to zmieniać, staram się pokazywać, jak jest naprawdę. Przede wszystkim z tej ludzkiej strony, póki ona tam jeszcze jest. 

Ona jest, ale maleje, bo samosiołów, czyli ostatnich mieszkańców Czarnobyla jest coraz mniej. Są osamotnieni przez system?

Reklama

- Rzeczywiście, ostatnich mieszkańców jest coraz mniej i faktycznie system w tym nie pomaga. Gdy zaczęliśmy pomagać pierwszym spotkanym przez nas samosiołom, zauważyliśmy, że oni żyli na zasadzie przyświecającej władzom pt. "Chcieliście tutaj wrócić, to teraz sobie radźcie". Administracja twierdziła, że im pomaga, bo przecież dowożą emerytury, bo przecież jest sklep obwoźny raz w miesiącu. Z tym, że ten sklep nawet nie był od administracji, tylko jako inicjatywa prywatna spoza strefy i generalnie administracja robiła absolutne minimum tylko po to, żeby powiedzieć, że robią cokolwiek.

Jednym z pierwszych spotkanych przez was samosiołów był dziadek Fiodor, którego poznaliście przypadkiem w opuszczonej wiosce Ilinci. Spłonęło mu jedyne, co miał, czyli jego dom. Pomogliście mu, gdy wróciliście na miejsce, ale czy nikt inny wcześniej mu nie pomógł, gdy tracił dom?

- Nawet nie tyle nikt nie pomógł, co po prostu nikt się tym nie interesował, bo kiedy zgłosiłem sprawę po tych kilku dniach od spłonięcia jego domu po naszym dotarciu na miejsce, to gdy rozmawiałem z panią urzędniczką zajmującą się samosiołami, miałem wrażenie, że po prostu zawracam jej głowę. Mówiłem jej, że człowiekowi spłonął dom, że nie ma co jeść, ma dziurawe buty i jesienną kurtkę, a idzie zima - ona spoglądała tylko na zegarek, bo już była piętnasta godzina i najlepiej by było, abym przyszedł jutro.

Jednak poruszające jest to, że ci ludzie chcą tam mieszkać i nie chcieli odnaleźć się w tym wielkim świecie. Co ich tam zatrzymało, dlaczego nie chcieli uciec tak, jak większość ludzi?

- Powody są różne w zależności od osoby. Ale uogólniając to, co ich łączy, to przede wszystkim chęć życia u siebie. Słowo "u siebie" należy tutaj rozumieć trochę inaczej, niż my to postrzegamy. My przez "u siebie" rozumiemy miejsce, w którym aktualnie mieszkamy. Jesteśmy w miejscu A, przestaje nam się podobać, zaczyna być ciasno, przeprowadzamy się do miejsca B i tam też jest fajnie, a nawet lepiej. U nich jest trochę inaczej. Ta chata może być ciasna, ale własna. Tam się rodziła ich mama, ich babka, prababcia itd. To są przede wszystkim ludzie z innych czasów, dla których nawet nie tyle tradycją jest mieszkać w tej wiosce, bo bywało tak, że budowali obok chatę, ale konkretnie w tej wiosce. Zimą w ogóle nie wyjeżdżało się z wioski, bo nie było dróg asfaltowych. Padało pół metra śniegu, że nawet koniem nie szło się przedostać. To są ludzie z takich czasów, w których pojechać kilka wiosek dalej, to już była wielka podróż. Oni nie znają innego świata, a już jako osoby starsze nie są zainteresowane tym innym światem, bo ich obchodzi tylko to, co mają u siebie. W związku z tym wszędzie, gdzie pojadą, nawet jeżeli tam będą lepsze warunki, to oni czują się gorzej.

Ale co ciekawe, osoby, które w latach 80. postanowiły tam pozostać, nie zawsze były w podeszłym wieku. Czyli nie można mówić o czynniku wieku i o tym, że ludzie chcieli tam zostać wyłącznie ze względu na swoje lata.

- Oczywiście. Tak jak wspomniałem, głównym czynnikiem było to, że ci ludzie po prostu byli pokoleniowo przywiązani do tej czarnobylskiej ziemi. Generalnie po katastrofie wyjechali wszyscy. Nie było takiej sytuacji, żeby ktoś po prostu został. Jak badałem temat, to były przypadki, że mężczyźni z całej wioski wychodzili na ulicę, gdy wojskowi przyjechali ich ewakuować i stwierdzili, że oni nie chcą, stawiali opór. Ale finalnie wywieziono wszystkich i dopiero potem, jakiś czas później oni wracali. Nie ma nigdzie szczegółowych danych, ale na tyle na ile sam zbadałem temat, wynika, że największe powroty zaczęły się rok po katastrofie, czyli w 1987 roku. Pojedyncze osoby zaczęły wracać, informacja o tym, że im się udało się rozchodziła, więc kolejni próbowali. Dodatkowo, administracja nowo utworzonej strefy części ludziom pozwalała wrócić. Powstawały różne obiekty naukowe, np. po wcześniejszych kołchozach, gdzie hodowano świnie i krowy, a zamieniano je na jednostki naukowe, w których sprawdzano wpływ radioaktywności na organizmy żywe. Do takich prac potrzebowano ludzi, więc pozwalano im wracać. Oni wierzyli w to, że jak takie obiekty powstają, to życie w strefie wróci, więc wielu z nich zostało po prostu oszukanych. Jak upadł Związek Radziecki, skończyły się pieniądze, więc takie obiekty zaczęły podupadać. 

To miejsce owiane jest legendą dotyczącą napromieniowania. Turyści, którzy tam jadą, są podekscytowani i nieco przerażeni faktem, że będą przebywać w skażonej strefie choćby przez kilka godzin. Pracownicy naukowi z kolei mogą przebywać tam tylko dwa tygodnie, po czym na miesiąc wyjeżdżają. Co dzieje się w tym kontekście w takim razie z ludźmi, którzy mieszkają tam przez ten cały czas?

- Tutaj musimy zaznaczyć, że poziom napromieniowania w strefie jest bardzo nierówny. Samosioły żyją w części południowo-wschodniej, która jest najczystszym rejonem strefy. Wcześniej żyli również na południu i na zachodzie, ale przez ostatnich kilka lat wszyscy już poumierali. Właśnie te samosioły, od których zaczęła się nasza przygoda, żyli w zachodniej części strefy, gdzie poziom promieniowania jest wyższy. Ale w żadnym wypadku nie było tak, że samosioły żyli w miejscach, które były bardzo radioaktywne. Była jedna taka para, która żyła nawet dosyć długo, ale generalnie pozwalano mieszkać wyłącznie tam, gdzie poziom promieniowania jest najniższy. Nie możemy jednak patrzeć na to tak ogólnie, że skoro tam żyją, to znaczy, że wszystko jest bezpieczne i ludzie mogli wracać, bo też nie do końca tak jest. To jest skomplikowany temat. Generalnie to, że oni żyli w najczystszym rejonie strefy nie oznacza też, że jest to rejon całkowicie wolny od promieniowania. Na pewno udowadniają, że takie niskie dawki radiacji nie szkodzą długofalowo. Bo gdyby szkodziły, to nie dożyliby tych 80. czy 90. lat.

Nie widać u nich zatem skutków promieniowania?

- Nie. Skutki rzeczywiście odczuli ci, którzy pojechali pracować jako likwidatorzy do Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej po katastrofie. Zauważmy, że większość osób żyjących tam obecnie, to kobiety. Oczywiście głównie wynika to z tego, że kobiety po prostu żyją dłużej, natomiast wielu mężczyzn poszło pracować tam jako likwidatorzy. Mąż jednej z babuszek nie żyje już od ponad 30 lat, bo był likwidatorem, w dodatku jednym z tych, którzy poszli na dach trzeciego bloku elektrowni, która była słynną częścią historii, gdzie mężczyźni brali łopaty i mieli 40 sekund na to, żeby przerzucić kawałek radioaktywnego gruzu. Nie pamiętam na co dokładnie umarł, ale wyraźnie miał chorobę popromienną. Natomiast ci, którzy zostali tam na wioskach, nie odczuwają żadnych skutków. Wręcz przeciwnie - nawet pokusiłbym się o wniosek, że ten powrót uratował im życie. Samosioły często powtarzają, że ci, którzy wyjechali z tej wioski, już dawno nie żyją. A oni dalej żyją. Owszem, jest promieniowanie, ale niskie. Natomiast dzięki temu samosioły nie wdychają całymi dniami spalin samochodów, bo przejedzie coś raz na kilka dni. Żywią się głównie produktami naturalnymi, które nie mają konserwantów. Moim zdaniem jest więcej czynników pozytywnie wpływających na ich zdrowe życie niż tych negatywnych.

Czy zdarzały się przypadki zakładania tam rodzin?

- Czytałem w internecie historię osoby, która się tam urodziła już po katastrofie, natomiast nie wiem, czy ona jest prawdziwa, ponieważ od samosiołów nigdy nie usłyszałem potwierdzenia. Oczywiście, przez lata to nie było tak, że ludzie wrócili w 1987 roku, zostawali samosiołami i koniec. Wielu z nich przyjeżdżało tam później. Dla przykładu jeden z żyjących tam obecnie samiosiołów jest policjantem, który w latach 90. pracował w Czarnobylu i w Kijowie. On został samiosiołem w roku 2000, gdy przeszedł na emeryturę i znów zaczął tam żyć, chciał na ostatnie lata wrócić do korzeni. Ale były też bardziej skrajne przypadki, nieco smutniejsze. Przywołam historię babuszki Olgi Sapury z wioski Kupowate, która też wróciła na początku lat 2000., dlatego, że dom, który otrzymała jako rekompensatę za ten, z którego ją ewakuowano, przepisała na kogoś z rodziny. Kiedy to zrobiła, rodzina się jej wyparła i stwierdzili, że jej dom jest w Czarnobylu, więc niech tam sobie żyje. Ona musiała wrócić do tej chaty w Czarnobylu, która od wielu lat była opuszczona. Zawieźli ją tam i więcej jej nie odwiedzili, została tam sama, wyrzucona przez rodzinę. My byliśmy jedynymi osobami, które stale ją odwiedzały. Była pomijana przez wszystkich, bo nie była zbyt "rozrywkową" babuszką, była dość skrytą, tragiczną postacią ze smutnym życiorysem. Takich przypadków było na pewno więcej, ja znam tylko kilka, bo jednak zaczęliśmy tam działać dopiero w ostatnich latach. Ale tak jak mówię, niektórzy wracali z wyboru, inni, bo musieli.

Jak wygląda ich codzienne życie? Czego nie wiemy o codzienności ludzi z Czarnobyla, którzy zostali pozostawieni sami sobie, z czego oni żyją?

- To było coś, czego długo nie potrafiłem zrozumieć. Zadawałem im pytania: "Co pani tutaj robi codziennie całymi dniami?". Patrzyłem na wioskę, w której nic się nie działo i zachodziłem w głowę, czym oni w ogóle się zajmują. Cisza, ptaki śpiewają, co tu robić? Zanudzić się można. Myślałem, że może oglądają telewizję, bo jednak większość z nich ma prąd. A oni odpowiadali, że gdzie tam! Nie mają czasu na książki, telewizor włączą raz w tygodniu, bo ciągle tylko polityka i nie mają czasu. Jak na starej wiosce - zawsze jest coś do roboty. Tam trzeba powyrywać chwasty, skosić ręcznie trawę, coś naprawić, coś odmalować, pójść na pole, stonki z ziemniaków pozbierać. To jest całodzienna praca. Wstają rano jak kogut zapieje i idą spać jak się zrobi ciemno. Jak nasze prababcie. Zimą tylko jest mniej zajęć, bo całe lato pracują w polu i robią zapasy, a zimą chodzi o to, żeby przeżyć. Bo kiedy napada śnieg, to ciężko się przemieścić. Jedna babuszka ma chatę 50 metrów od drogi, gdzie nie dojeżdża pług i sama musi odśnieżać. To jej zajmuje ze dwa dni. Także jest co robić. 

- My na to często patrzymy z perspektywy naszego życia, sam tak to postrzegałem i dziwiłem się, jak tam można wytrzymać. Nasze czynności są tak uproszczone, że samo zrobienie herbaty wiąże się tylko z zalaniem wrzątku. W takiej wiosce ludzie wszystko muszą robić ręcznie, muszą robić sami.

Już w pierwszym dniu wojny, 24 lutego Czarnobylska Strefa Wykluczenia stała się celem ataku Rosjan. Dlaczego tak szybko zaatakowano Czarnobyl?

- Przede wszystkim dlatego, że prowadzi tam najkrótsza droga do Kijowa, dzięki czemu Rosjanie mogli bardzo szybko przerzucić sprzęt, a atakowali z różnych kierunków - zarówno przez strefę, jak i od strony Czernichowa, gdzie również były dobre połączenia drogowe. Czarnobylska Elektrownia Jądrowa była łatwym do zdobycia obiektem, w dodatku strategicznym i propagandowym. Strategicznym, bo mimo, że sama elektrownia nie produkuje już energii elektrycznej, to stanowi rozdzielnię, w której włącza się linię najwyższego napięcia, więc Rosjanie mając to pod ręką, byli w stanie wyłączyć dopływ energii elektrycznej do części Ukrainy. Tego na szczęście nie zrobili, ale zajmując taki obiekt, mogliby to zrobić paraliżując część kraju i tym samym obrony. A propagandowy dlatego, że elektrownia czarnobylska znajduje się zaledwie 8 km od granicy z Białorusią, więc bardzo łatwo można ją zdobyć pokazując swoim: "Zobaczcie, jak nam łatwo poszło".

Kolejny wątek tego ataku wiąże się z tym, że eksplorowanie wschodniej części Strefy Zamkniętej nie będzie już prawdopodobnie możliwe, bo wysadzono most na Prypeci, żeby zapobiec przedostawaniu się wojsk rosyjskich. Jednak mieszkają tam samosioły, którzy są odcięci.

- Tak, wcześniej było 10 osób, teraz jest osiem, bo jedna para przeniosła się do okolic strefy. Nie ma tam już prądu i prawdopodobnie nigdy go już tam nie będzie. 

- Przed ludźmi, którzy tam zostali, jest ciężki wybór. Zaznaczę, że wysadzenie mostu było potrzebne. Dziwię się wręcz, dlaczego tak późno tego dokonano, bo Ukraińcy powinni byli to zrobić już 24 lutego, wtedy naprawdę bardzo spowolniliby przejazd czołgów na Kijów. Jednak był to dosyć strategiczny most, więc gdy Ukraińcy odzyskali kontrolę, od razu go wysadzili, aby przypadkiem znowu nie wjechały wojska. Niestety trzeba pamiętać, że po tej drugiej stronie też są ludzie i obecnie zostali oni odcięci lądowo od właściwej części Ukrainy. Nie mają prądu i administracja raczej nie będzie zainteresowana tym, żeby dostarczać im energię elektryczną. Stamtąd będzie można przedostać się tylko łodzią. Nie wiadomo jednak, czy będzie przypływał tam sklep. Obecnie nic nie wiadomo, większość z nich czeka na rozwój sytuacji. Mam nadzieję, że uda mi się tam dotrzeć w najbliższych dniach, więc na pewno zasięgnę informacji. Ale jeśli administracja i rząd stwierdzą, że nie będą tam doprowadzali energii elektrycznej, ani nie zrobią żadnego połączenia z lądem, to ci ludzie albo będą musieli pogodzić się z tym, że będą żyli w dużo cięższych warunkach, ale u siebie albo porzucą swoje miejsce na te ostatnie lata i spróbują żyć gdzie indziej.

- Jedna para już się wyniosła. To są ludzie dość ogarnięci, którzy mimo tego, że są starsi, to korzystali ze wszystkich dóbr dzisiejszego świata. Mieli telewizor, kosiarkę itd. Dla nich największym szokiem było życie bez energii elektrycznej. Dostali dom w okolicach strefy, który jest w opłakanym stanie. Wygląda, jakby był opuszczony przez wiele lat i próbują układać tam sobie wszystko od nowa.

A jak wojna zmieniła codzienne życie w Czarnobylu? Z tego co czytałam, zniszczenia są ogromne.

- Rosjanie ograbili wszystkie funkcjonujące obiekty albo je zniszczyli. Naukowe laboratoria, jednostki straży pożarnej, obiekty administracyjne. A nawet zwykłe kwatery pracownicze. Tam, gdzie było widać, że są ludzie, to wchodzili i kradli wszystko, jak leciało. Od ludzi, którzy tam wtedy byli, wiem, że Rosjanie najczęściej przyjeżdżali ograbiać między godziną 10 a 14. Mam wrażenie, że Rosjanie potraktowali Czarnobyl jako łup wojenny. Tam nie odbywały się żadne walki, bo Ukraińcy odpuścili ten teren wiedząc, że nie są w stanie go obronić, gdy elektrownia znajduje się zaledwie 8 km od granicy. Odjechali, żeby skupić obronę w Kijowie. 

- W samym Czarnobylu nie mieszka nikt poza samosiołami. Pracownicy przyjeżdżają na dwa tygodnie, pracują przez ten czas, a potem wracają do domów. Oni dostawali swoje kwatery, w których mogli tam spać w tym czasie. Dosyć śmieszne było to, że Rosjanie byli przekonani, że te kwatery to są jakieś tajne bazy wojskowe, ponieważ było tam mnóstwo mundurów. W każdym domu mundur. Ale nie wiedzieli o tym, że robotniczy strój w Czarnobylu, to jest właśnie nic innego, jak mundur. Dlatego wszyscy chodzą tam w takich ubraniach wojskowych, ja również, żeby się nie wyróżniać, tylko wyglądać jak pracownik. Ale jak wiemy, Rosjanie raczej nie są inteligentnym narodem. Tym bardziej, że ograbili Centralne Laboratorium Analityczne. Pomińmy kwestię tego, że był tam sprzęt wart 6 mln euro. Ale sam fakt, że wywieźli lub zniszczyli bardzo kosztowne sprzęty, np. spektrometry lub próbki radioaktywne z IV bloku, próbki gleby ze strefy... to są przedmioty, które faktycznie mogą być niebezpieczne dla zdrowia i życia. Pytanie, czy w ogóle zdawali sobie sprawę z tego, co wiozą. Śmiem twierdzić, że nie.

A co z informacją, że Rosjanie, którzy najechali na Czarnobyl, umrą w ciągu roku? Był to news, który jakiś czas temu obiegł media, ale był przez pana dementowany.

- Generalnie powieliły to wszystkie media, ponieważ informacja ta została podana przez jedną z oficjalnych rządowych stron ukraińskich. Zatem wszyscy wzięli to za pewnik. Ale niestety również Ukraińcy nie mieli danych na ten temat. Podkreślam, że ten scenariusz jest prawdopodobny, ale nie w takiej formie, jak to przedstawiono. Podano, że Rosjanie okopali się w Czerwonym Lesie, który jest radioaktywny i dlatego potem zaczęli umierać. Niestety, oni się okopali na skraju tego lasu, gdzie poziom promieniowania jest podwyższony, ale nie na tyle, żeby zaraz umierać. Tutaj wystąpiła taka schizofrenia ze strony ukraińskiej, bo kiedy Rosjanie byli tam miesiąc, to nagle poumierają, a gdy dwa lata temu Ukraińcy przez miesiąc gasili Czerwony Las, jego centrum, gdzie poziom promieniowania jest setki razy większy niż tam, gdzie przebywali Rosjanie, to dowiadywaliśmy się, że nie doszło do podwyższenia promieniowania i nikomu nic nie zagraża. Mamy tutaj zatem dwie skrajności i należy sobie zadać pytanie: jak to jest, że Ukraińcy nawet nie wchłonęli niczego mimo że pracowali w dużo bardziej radioaktywnym środowisku, a Rosjanie nagle umierają?

Jedynym źródłem tych informacji jest fotografia wykonana obok kliniki zajmującej się chorobami popromiennymi w Białorusi, na której widać charakterystyczne autobusy z literą "V" i rosyjskich żołnierzy. Ktoś wziął za pewnik, że skoro tam przyjechali, to pewnie mają chorobę popromienną i dalej to już samo popłynęło w mediach swoją drogą. Faktycznie, niewykluczone, że mogli tam być. Natomiast mogli ich po prostu badać na obecność radionuklidów. Takie badania przechodzą wszyscy pracownicy Strefy Zamkniętej, sam takie badania miałem robione w Kijowie. Pamiętajmy też, że w tamtym czasie było bardzo dużo rannych Rosjan i były doniesienia o tym, że szpitale w południowej Białorusi po prostu nie dają rady. Mogli zatem przewozić rannych wszędzie tam, gdzie są lekarze i jest miejsce. Ale niestety internet żyje własnym życiem i to się tak rozprzestrzeniło, że nawet nie szło z tym walczyć.

Choć jestem w stanie zrozumieć radość płynącą z tego - niestety - fake newsa.

- Wszyscy mieli nadzieję na to, że Rosjanie dostaną za swoje, ale niestety nadzieja tutaj nie jest wystarczająca. Starałem się z tym fake newsem walczyć, bo takie doniesienia szkodzą energetyce jądrowej. Przez lata wszyscy starają się pokazać, że Czarnobyl nie jest taki straszny, jak się go rysuje. A tutaj nagle te same osoby robią coś zupełnie przeciwnego w czasie, gdy Polska stara się przejść na energetykę jądrową.

Czyli takie przekazy mogą szkodzić.

- Oczywiście. Jest też kolejny aspekt. Rosjanie mogą to wykorzystać, żeby pokazać: "Zobaczcie, jaką propagandę szerzą na tym zachodzie". To jest ten sam poziom.

Jak wojna zmieniła codzienne życie samosiołów?

- Generalnie do samosiołów nikt z Rosjan nie dojechał, więc nie ucierpieli w sposób bezpośredni w wyniku wojny. Ucierpieli natomiast w ten sposób, że sklepy obwoźne, które przyjeżdżały tam raz w miesiącu, już ich nie odwiedzają. Jest im więc trudniej. Ale tutaj pragnę podkreślić, że samosioły są tymi ludźmi, o których możemy się bać najmniej w czasie wojny, bo są to osoby niezwykle silne i nauczone tego, żeby radzić sobie samemu w trudnych warunkach. Przez ostatnie prawie cztery dekady i tak żyli w świecie, który był opuszczony. Sklep przyjeżdżał rzadko, nie wiedzieli kiedy przyjedzie. Mieli więc zapasy żywności, znacznie większe, niż sobie wyobrażamy. My po tygodniu bez dostępu do sklepu już byśmy głodowali, oni tego problemu nie mają. Wiadomo, że warunki są gorsze, ale radzą sobie lepiej, niż ludzie z miasta. Obecnie widzę, że te pomoce do nich docierają. Najtrudniejsza sytuacja jest w Teremci, czyli wiosce, która została odcięta przez wysadzenie mostu na Prypecie. Podejrzewam, że najbliższe tygodnie zadecydują o tym, czy tam jeszcze będzie dało się żyć.

Czarnobyl odwiedzacie od 2017 roku. Na czym polega wasza pomoc teraz, gdy wybuchła wojna?

- Nie byliśmy jeszcze w Czarnobylu od początku wojny, bo byli tam Rosjanie, więc wjazd był niemożliwy. Później staraliśmy się uzyskać pozwolenia, ale odbijaliśmy się od ściany. Dopiero dwa tygodnie temu udało mi się uzyskać pozwolenie i wtedy też zaczęliśmy się przygotowywać, zrobiliśmy zbiórkę. Oczywiście w czasie wojny też pomagaliśmy, ale w sposób niebezpośredni. Natomiast teraz najważniejsza jest zbiórka pieniędzy, za które kupujemy produkty i możemy tam pojechać. Staramy się pomagać teraz już nie tylko samosiołom, ale również pracownikom strefy. Będziemy im wieźli takie rzeczy, jak chociażby maski przeciw pyłom radioaktywnym, bo tego tam bardzo brakuje, nie ma gdzie kupić takich produktów.

Czy ta wojna może przyczynić się do tego, że samosiołów będzie coraz mniej i Czarnobyl stanie się już zupełną historią?

- Na pewno, nawet gdyby nie wojna, to tych ludzi będzie coraz mniej. Myślę, że to jest kwestia dwóch lat, zanim to się faktycznie stanie już historią. Mam wrażenie, że jednak trochę za sprawą wojny ludzie sobie przypomnieli o Czarnobylu. My pomagamy od 2017 roku samosiołom regularnie. W tym czasie oczywiście wielu ludzi klaskało, gratulowało, ale nikt nie wpadł na pomysł, żeby rzeczywiście pomagać. Nie było zainteresowania ani inicjatyw pomocy. Teraz, gdy media zaczęły nagłaśniać to, co ostatnio Rosjanie zrobili w Czarnobylu, to wielu ludzi zaczęło interesować się pomocą samosiołom. Cel takiej inicjatywy może być różny, często ludzie chcą po prostu zaistnieć w mediach społecznościowych, bo gdy media nie interesowały się tematem, to ludzi nie było. Ale jednak plus jest taki, że samosioły tylko na tym zyskają, niezależnie od pobudek pomagających. Miejmy nadzieję, że pomimo tego trudnego okresu, doprowadzi to do tego, że finalnie więcej ludzi zainteresuje się tymi, którzy wciąż tam mieszkają i sytuacja mimo wszystko się poprawi.

***

Zobacz również:

Dzieci uciekają przed wojną. "Są narażone na przemoc, zaniedbanie, wykorzystywanie seksualne..."

Kaliningrad: Czyje jest to miasto?

Przemysław Czarnek: Przewidujemy 700 tys. dzieci uchodźców w polskich szkołach

  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy