Reklama

Kobiety są lepszą częścią świata

Kobiety, bo to one głównie przychodzą na spotkania autorskie, wychodzą z tych spotkań z panem oczarowane. Za co kobiety kochają Janusza Leona Wiśniewskiego?
Janusz L. Wiśniewski: - Zależy jakie kobiety, te dwie najważniejsze, moje córki Joanna i Adrianna kochają mnie za różne rzeczy: za możliwość rozmowy ze mną, za to, że je zawsze kochałem, zawsze wierzyłem i ufałem, że pozwalałem im podejmować własne decyzje. Zresztą zapytam je o to kiedyś dokładnie, wprowadzając je z pewnością w zakłopotanie tym pytaniem. Poza tym, w tym pani pytaniu jest dziennikarska przesada. Kobiety, które czytają moje książki, a potem darują mi swój czas przychodząc na spotkanie, chcą usłyszeć odpowiedź na ich pytania. Z miłością ma to mało wspólnego. Bardziej z sympatią...

Reklama

A inne kobiety?
- Pyta pani, dlaczego tak wiele kobiet wyczekuje w kolejkach, chcąc się ze mną spotkać? Przede wszystkim dlatego, że kobiety czytają książki - znacznie więcej kobiet niż mężczyzn czyta książki. Wiedzą o tym także wydawnictwa, dlatego zawsze korzystne jest przyczepienie autorowi etykiety "literatura kobieca", tak jak w moim przypadku. Dla autora zresztą jest to również korzystne. Jeszcze więcej kobiet jest w bibliotekach.

- Chociaż ja uważam, że piszę książki dla mężczyzn. Proszę sięgnąć po moją, dość niezwykłą książkę, ostatnią. To z jej powodu spotkała mnie pani na Targach w Krakowie. Ma kobieco brzmiący tytuł, "Czułość oraz inne cząstki elementarne" (Wydwanictwo Literackie, 2010, Kraków), ale myśli w niej zawarte są bardzo męskie. Moim zdaniem...

Nazywa się pan feministą, co to znaczy?
- Od dłuższego czasu już się tak nie nazywam. Opowiadałem o tym w szczegółach w książce "188 dni i nocy" napisanej z Małgorzatą Domagalik (notabene goszczącej na listach bestsellerów w Rosji). Feministką jest Domagalik. Ja już nie. Bo kobiety nie są równe mężczyznom. Kobiety są lepszą częścią świata. Świat rządzony przez kobiety byłby lepszym światem. Nie wyobrażam sobie kobiet, które wysyłałyby na wojnę swoich synów - chociażby z tego powodu.

- Kobiety mają inną chemię, dlatego trochę usprawiedliwiam mężczyzn. My jesteśmy na testosteronie, hormonie, który jest związany z agresją, władczością, również aktywnością seksualną. Kobiety z kolei są na oksytocynie - substancji, która jest odpowiedzialna za budowanie więzi między matką a dzieckiem w czasie karmienia. Kobiety nie miałyby mleka w piersiach, nie zachodziłaby laktacja, gdyby nie oksytocyna. Gdyby nie ten hormon, kobiety pewnie w ogóle nie chciałyby chodzić do łóżka z mężczyznami, bo to za jego sprawą właśnie odczuwają orgazm. My w związku z tym nie przychodzilibyśmy na świat...

To wyłącznie chemia?
- Nie. Kobiety rozmawiają o rzeczach ważniejszych niż mężczyźni, bo przecież nie ma nic ważniejszego od rozmawiania o emocjach, uczuciach, tęsknotach. Mężczyźni rozmawiają w większości albo o żużlu, albo o polityce, albo o samochodach. Ja się żużlem nie interesuję, polityki nienawidzę, a samochodami po prostu jeżdżę. Z kobietami można rozmawiać o wszystkim.

Na podstawie pańskich rozmów z kobietami - Dorotą Wellman i Małgorzatą Domagalik - powstały nawet książki.
- Dlatego, że one mają ciekawe rzeczy do powiedzenia. Często są prowokacyjne. Żeby mieć argumenty w rozmowie z Domagalik, trzeba dużo wiedzieć. Zresztą ja jej wyznaję w jednej z tych książek, że dla żadnej kobiety nie byłem tyle razy w bibliotece, co dla niej - to bardzo intymne wyznanie.

- Dzięki tym rozmowom bardzo dużo się dowiedziałem. W książce "Arytmia uczuć" są tylko pytania Doroty Wellman, bo taka była konwencja, ale to wcale nie było tak, że tylko ja opowiadałem o sobie. Myśmy opowiadali o sobie nawzajem, tylko moja część została opublikowana w postaci książki, bo taki był zamysł.

Takie rozmowy z mężczyznami byłyby możliwe?
- Mam nadzieję. Chciałbym porozmawiać z prof. Zbigniewem Izdebskim w ten sposób.

Pewnie będzie o seksie...
- To pani powiedziała.

A z jaką kobietą chciałby pan jeszcze porozmawiać?
- W przyszłym roku ukaże się w Rosji książka z moich rozmów z Iradą Vovnenko, trzydziestoparoletnią kobietą z Sankt Petersburga, doktorem historii sztuki, pracującą w Ermitażu. To niezwykle piękna kobieta, bardzo wrażliwa, mająca ogromną wiedzę z historii sztuki, co mi bardzo pomaga i tym przyjemniej jest mi pisać. Piszemy książkę o miłości Polaka i Rosjanki dziejącą się w Warszawie, Berlinie i Moskwie.

Czyli kolejny bestseller Janusza L. Wiśniewskiego o miłości...
- Nie wiem... Chcę spojrzeć typowo polskim okiem na Rosję, ona z kolei spojrzy na Polskę oczami przeciętnego Rosjanina, po to, by pokazać pewne stereotypy. Będziemy wyjaśniać sobie Polskę i Rosję na tle historii miłosnej. Jesteśmy tak bardzo podobnymi narodami z tą naszą mentalnością słowiańską, odurzeniem smutkiem, z tą nasza powstańczością, krnąbrnością. Chcemy pokazać, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni i jak bardzo podobnie pojmujemy miłość.

W "Samotności w Sieci" stworzył pan mężczyznę idealnego, takiego, za jakim tęsknimy. Czy kobiety nie mają do pana pretensji, że trudno go spotkać w realu?
- Mają. Dostaję bardzo dużo maili w tej sprawie. Młode kobiety wierzą, że można takiego Jakuba spotkać na ulicy, starsze wiedzą, że to jest ideał a te najstarsze mówią mi wprost: stworzył pan mężczyznę nieprawdziwego. Zresztą on jest nieprawdziwy.

- Jakub z "Samotności w Sieci" jest złożony z wielu mężczyzn, z jednego mężczyzny wziąłem wrażliwość, z drugiego młodość, z trzeciego czułość, z czwartego spolegliwość, z piątego bogactwo, z szóstego opiekuńczość, z siódmego romantyzm, z ósmego dzikość. To wszystko złożyłem w jedną postać. I tak powstał Jakub. Taki był zamysł. Chciałem stworzyć mężczyznę idealnego, bo w okresie, kiedy pisałem tę książkę wiedziałem, że sam jestem niedoskonały. Pomyślałem, że jeśli opiszę takiego idealnego faceta, a potem tę książkę przeczytam, to nauczę się takim być.

Udało się?
- Chyba nie:) Nigdy tej książki nie przeczytałem...

W jednej z książek zastanawia się pan, czy mężczyźni są światu potrzebni. Konkluzja nie jest zbyt optymistyczna... Naprawdę nie są potrzebni?


- Zależy jak się na to spojrzy. Ja wciąż mam nadzieję, że jestem paru kobietom na tym świecie potrzebny... Zresztą w jednym z rozdziałów tej książki ("Czy mężczyźni są światu potrzebni", Wydawnictwo Literackie, 2008, Kraków), takim bardziej romantycznym, odchodzącym od konwencji popularno- naukowej, z okazji uczuć wynikających z Wigilii - wtedy uczucia są inne, bardziej natężone - odpowiadam, że chyba jestem potrzebny.

Ale z punktu widzenia biologii, genetyki można odnieść wrażenie, że mężczyźni nie są potrzebni. Ich rola prokreacyjna może także kiedyś zostać wykluczona. Udało się już przecież absolutnie jednopłciowo wyhodować knury.

W książce "Czy mężczyźni są światu potrzebni?" pisze pan, że te wszystkie nasze uczucia to chemia - poziom dopaminy, itp. a z drugiej strony w kolejnych książkach wciąż utwierdza nas pan w przekonaniu, że romantyczna miłość istnieje. Czy tylko w literaturze? Jak to pogodzić?
- Myli się pani... Piszę, jedynie iż wszystkim uczuciom towarzyszy określona aktywność pewnych obszarów mózgu związana z pojawianiem się przy receptorach neuronów określonych substancji chemicznych. W przypadku emocji nazywanej potocznie miłością są to najczęściej substancje z grupy opiatów (do tej samej grupy należy np. heroina). Natomiast powody, dla których te substancję są przez nasz mózg generowane (wewnętrznie, czyli endogennie) są do dzisiaj niewyjaśnione. I to jest ta cała magia tajemnicy miłości. I mam nadzieje, że nigdy nie zostanie ona poznana. Poeci zawsze będą mieli o czym pisać. Nie tylko (bio)chemicy...

Dziękuję za rozmowę

Z Januszem L. Wiśniewskim rozmawiała Anna Piątkowska

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy