Reklama

Ratujmy maluchy!

Wdrażanie reformy edukacji zostało rozłożone przez MEN na trzy lata. W tym roku rodzice po raz ostatni decydują o tym, czy chcą, by ich sześcioletnie dzieci po wakacjach przygotowywały się do edukacji szkolnej w klasach "0", w szkołach lub w przedszkolach, czy rozpoczęły naukę w klasie 1. W przyszłym roku szkolnym takiego wyboru nie będzie - sześciolatki trafią do klas 1, a pięciolatki oraz czteroipółletnie dzieci będą obowiązkowo uczęszczać do przedszkola.

Pomysł minister Katarzyny Hall nie podoba się rodzicom, którzy organizują pospolite ruszenie, mające na celu wycofanie się z - ich zdaniem - niezbyt fortunnej reformy. Pomysł budzi także sprzeciw wielu pedagogów, nauczycieli i osób związanych z edukacją najmłodszych.

Po co ta reforma?

O reformie polskiej edukacji mówi się od dawna, bo polska szkoła jest przestarzała i nie nadąża za duchem czasów. Wydatki na edukację wciąż są zbyt małe, choć kolejne "grupy trzymające władzę" obiecują poprawę tej sytuacji.

Reklama

Zdaniem minister Hall, właśnie teraz jest najlepszy czas na realizację tej długo zapowiadanej reformy - do szkół trafią bowiem roczniki z demograficznego niżu.

Reforma szkolnictwa ma wyrównać szanse edukacyjne, w czym pomocne ma być obniżenie wieku szkolnego na wzór krajów Europy Zachodniej. Szczególnym wzorem do naśladowania dla polskich reformatorów jest brytyjski system edukacji.

Eksperci MEN uważają, że współczesne dzieci są lepiej rozwinięte intelektualnie od równolatków sprzed dekady, stąd pomysł, by stymulować ich rozwój poprzez nowe wyzwania i bodźce. Potwierdza to Stefania Stanek - nauczyciel, doradca metodyczny wychowania przedszkolnego; ekspert ministerialny w zakresie wychowania przedszkolnego i pedagogiki.

Na stronie MEN Stefania Stanek pisze: "Z moich doświadczeń wynika, że dziecko sześcioletnie jest gotowe do poznawania nowych rzeczy, otwarte na nowe doświadczenia. (...) Dziecko zdolne, które posiadło umiejętność czytania i częściowo pisania, podstawy matematyki zaczyna się nudzić, natomiast dziecko z obniżoną podatnością na uczenie się i o niskich kompetencjach w tym zakresie, zamiast szkolnych sukcesów przeżywa niepowodzenia".

Z założeniami reformy, z nową podstawą programową i ekspertami MEN nie zgadzają się rodzice, a także wielu pedagogów i nauczycieli. Dorota Dziamska, autorka systemu edukacyjnego "Edukacja przez ruch" i książek pedagogicznych dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, wyraźnie mówi, że "dziecko to nie maszyna, którą się programuje" na określone potrzeby, a reforma może przynieść więcej strat niż korzyści.

Rodzice ratują maluchy

Rodzice nie zamierzają czekać z założonymi rękami. Powołana przez Tomka i Karolinę Elbanowskich z Legionowa - rodziców piątki dzieci, którzy, jak podkreślają, nie należą do żadnej partii ani nie są związani z żadnym ugrupowaniem politycznym - akcja "Ratuj maluchy" skupia wokół siebie osoby przeciwne założeniom tej reformy.

Zdaniem rodziców zaangażowanych w projekt, reforma nie ma szans na powodzenie, bo polskie szkoły są niedoinwestowane i często w bardzo złym stanie technicznym, dzieci zaś uczą się w przepełnionych salach, na zmiany. Najmłodsi uczniowie często narażeni są na agresję, nadmierny stres i hałas, doświadczeniem wielu szkół jest pozostawianie podczas przerw najmłodszych roczników w klasach, by uchronić je przed agresją starszych dzieci.

Szkoły oczywiście przygotowują się do przyjęcia sześciolatków. A obawy rodziców stara się rozwiać Ewa Nering, wieloletni nauczyciel, dyrektor jednej z krakowskich szkół podstawowych: - Moim zdaniem obawy rodziców są przesadzone. Małe dzieci są dziś bystre i ciekawe świata, a przy tym bardzo chłonne wiedzy. Wiem to z własnego doświadczenia. Rodzice nie powinni się obawiać posłania do szkoły sześciolatków.

Szkoła, którą kieruje Ewa Nering, jest gotowa na przyjęcie maluchów. Dyrektor podkreśla, że kadrę ma odpowiednio wyszkoloną, a sale przystosowane do użytku mniejszych dzieci (m.in. regulowane ławki). Zgodnie z ministerialnymi wytycznymi, sale dla sześciolatków powinny łączyć w sobie miejsce do nauki i zabawy, część zajęć odbywa się w ławkach, pozostała część to "zabawa na dywanie".

Dyrektor krakowskiej podstawówki rozwiewa także obawy rodziców związane z brakiem odpowiedniej opieki pozalekcyjnej: - W naszej szkole oczywiście jest świetlica, z której mogą korzystać także sześciolatki. W przyszłym roku, w związku z większą liczbą maluchów w szkole, planujemy oddzielenie świetlicy dla tych najmłodszych dzieci z oddziału zerowego i pierwszej klasy - mówi Ewa Nering. - Do tej pory nie było takiej potrzeby, ponieważ niewiele dzieci z "zerówki" zostawało w świetlicy. Świetlica czynna jest od rana do godzin popołudniowych, więc nie ma obawy, że dzieckiem nie będzie się miał kto zaopiekować po zajęciach.

Listę szkół uznanych przez rodziców i MEN za dobrze przygotowane do przyjęcia sześciolatków można zobaczyć na interaktywnej mapie dobrych praktyk. ( www.men.gov.pl/index.php?option=com_content&view=category&layout=blog&id=239&Itemid=299 )

Co potrafi sześciolatek?

Według rodziców skupionych wokół Stowarzyszenia "Rzecznik Praw Rodziców", nowa podstawa programowa przerasta możliwości przeciętnego sześciolatka. Takie stanowisko popiera też wielu psychologów i pedagogów.

Zdaniem Doroty Dziamskiej, współczesny sześciolatek bardzo szybko przeczyta szyldy reklamowe, co w rozumieniu wielu rodziców jest już umiejętnością czytania. "Ale ten sam sześciolatek czytając 5 zdań tekstu, który w sensie treści jest spójną całością, nie potrafi podążać za wiodącą informacją ukrytą w tekście, ma problemy z myśleniem przyczynowo-skutkowym, które w opinii większości psychologów pojawia się w sposób naturalny około 7. roku życia" - sygnalizuje Dziamska.

Rodzice obawiają się, że rozwój emocjonalny, motoryczny i społeczny sześciolatków nie odpowiada wyzwaniom, jakie stawia szkoła.

Agnieszka z Ciechanowa, mama 4-letniej Ani uważa, że sześciolatki nie są dostatecznie dojrzałe emocjonalnie do tego, by uczęszczać do szkoły. Ona sama chciałaby, żeby jej córce nie odbierano roku dzieciństwa. Ania chodzi teraz do przedszkola i jej mama wolałaby, żeby tam uczyła się jako dziecko sześcioletnie. Nie bez znaczenia jest dla niej także to, że przedszkole zapewni jej córce opiekę wraz z pełnym wyżywieniem, kiedy ona sama będzie w pracy.

Podobne obawy ma Basia z Krakowa, mama 4,5 - letnich bliźniaków. - Jestem przeciwna posyłaniu sześciolatków do szkoły, wprowadzanie tych dzieci w kierat szkolny to przesada. Nie rozumiem, w czym lepsza będzie edukacja szkolna od dotychczasowej przedszkolnej. Dzieci łagodnie przechodziły od etapu przedszkolnego do szkolnego - zerówka stanowiła takie łagodne przejście - było już sporo zajęć edukacyjnych, ale atmosfera nadal domowa.

Na internetowej stronie stowarzyszenia "Ratuj maluchy" widnieje lista ekspertów popierających tę akcję oraz miejsc, w których zbierane są podpisy pod petycją o wycofaniu się z założeń reformy.

Na Facebookowej stronie Stowarzyszenia "Rzecznik Praw Rodziców" zaangażowani w ratowanie maluchów rodzice donoszą radośnie o wysyłce kolejnych paczek z podpisami. Według licznika na stronie organizacji "Ratuj maluchy", do 3 czerwca zebrano 44 tys. 544 podpisów. Akcja potrwa do 4 lipca 2011 r. Do tego czasu Stowarzyszenie chce zebrać 100 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy oświatowej, która zakłada wycofanie z reformy obniżenia wieku szkolnego.

Czy zbierane przez rodziców podpisy będą miały jakieś znaczenie? "Na pewno większe niż siedzenie z założonymi rękami. Po pierwsze, pokażemy rządzącym, że zależy nam na edukacji naszych dzieci i jak ją sobie wyobrażamy (więcej przedszkoli, stabilny system edukacji od 7. roku życia). Po drugie - dajemy sobie i rządzącym szansę na wycofanie się z fatalnej reformy" - piszą na stronie Stowarzyszenia pomysłodawcy akcji - Karolina i Tomasz Elbanowscy.

Społeczne skutki reformy

Inicjator akcji "Ratuj maluchy!" Tomasz Elbanowski ma nadzieję, że 100 tys. podpisów uda się zebrać. Czasu jednak jest już mało...

- Co stanie się z sześciolatkami (jeśli nie uda się wycofać z pomysłu reformy - przyp. red.) , to kwestia otwartości rządzących na rozwiązanie ewidentnych problemów, które spowodowała reforma obniżenia wieku szkolnego. Dla nas nie ulega wątpliwości, że stan obecny nie ma szans się utrzymać i problemy edukacji najmłodszych trzeba będzie rozwiązać, pytanie tylko kiedy: wcześniej czy później - podkreśla Tomasz Elbanowski.

Na społeczne skutki obniżenia wieku szkolnego nie trzeba będzie długo czekać. Dorota Dziamska nie ma wątpliwości: - Co może być skutkiem społecznym tego eksperymentu na dzieciach? Znaczne obniżenie poziomu nauczania, infantylizacja programów szkolnych w ogóle, chaos dydaktyczny, kształcenia poza podstawami naukowymi i zasadami kształcenia (co już jest widoczne), inwazja nieprofesjonalnych narzędzi edukacyjnych (co już odczuwamy - np. źle przygotowane i z poważnymi błędami podręczniki szkolne), wyciąganie z portfeli rodziców coraz większych pieniędzy na opłacenie tychże narzędzi itd. - przestrzega Dziamska.

Anna Piątkowska

TU ZNAJDZIESZ LISTĘ MIEJSC, W KTÓRYCH ZBIERANE SĄ PODPISY POD AKCJĄ "RATUJ MALUCHY!"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy