Kocham Adasia, bo znam tę miłość

​Janusza poznałam na dyskotece. Pochodził spod Wodzisławia Śląskiego, miał gospodarstwo. Ja mieszkałam w Głubczycach

Elżbieta Małko
Elżbieta Małko Chwila dla Ciebie

. Gdy zostaliśmy parą, jeździłam do niego na weekendy.

Pamiętam, miałam 23 lata, kiedy poszłam do ginekologa.

- Ma pani mięśniaka - powiedział lekarz. - Jeśli zamierza mieć pani dziecko, to powinna pani jak najszybciej zajść w ciążę. Mięśniak może się rozrosnąć. Niestety, trzeba będzie wtedy wyciąć macicę.

Z gabinetu wyszłam przerażona. Jak to? Miałabym nigdy nie być mamą? W takiej sytuacji...

- Janusz, ja powinnam mieć dziecko już teraz - zrelacjonowałam rozmowę z lekarzem.

- Nie widzę przeszkód. Mogę już być ojcem - stwierdził. 
Mówił jak bardzo mnie kocha - na dobre i na złe. Jakiś czas później dał mi pierścionek zaręczynowy.

Z wakacji w 2005 roku wróciłam w ciąży. W czasie ślubu z dumą patrzyłam na mój widoczny już brzuszek.

- Książkowa ciąża - uspokajał mnie lekarz.

- A mięśniak? Jest? - pytałam podczas badania USG.

- Zniknął, wchłonął się. Tu nic nie ma - pokazywał mi monitor. Byłam w siódmym miesiącu ciąży, kiedy okazało się, że z dzieckiem jest coś nie tak. W jego brzuszku była woda. Trafiłam do szpitala. Jednym z badań była kordocenteza. Nawet nie wiedziałam, że to jest badanie genetyczne. Igłą pobrano mi z pępowiny płyn owodniowy.

Niecałe trzy tygodnie później odebrałam telefon.

- Płód płci żeńskiej, obarczony zespołem Downa - usłyszałam suchy komunikat lekarza.

Komórka omal nie wypadła mi z ręki. Łzy popłynęły mi 
po policzkach.

- Dlaczego? Co się stało? W mojej rodzinie nie było takiego przypadku - szepnęłam.

- To ruletka. Akurat trafiło na panią - tłumaczył lekarz.

Godziny przesiedziałam w Internecie, szukając informacji o dzieciach z zespołem Downa. Oswajałam się z sytuacją. Ale już wtedy kochałam to maleństwo - było moje!

- Janusz, nasze dziecko ma zespół Downa. Lekarz przekazał mi wynik badania 
- powiedziałam mężowi, kiedy tylko wrócił z pracy.

- Przestań, to jakaś głupota - patrzył na mnie z niedowierzaniem. - Lekarze się mylą. Dziecko urodzi się normalne - odparł. Nie umiał pogodzić się z prawdą.

Izunia przyszła na świat 5 maja 2006 roku. Spojrzałam w jej lekko skośne oczy i przytuliłam, jak największy skarb.

- Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa, moja śliczna 
- obiecywałam jej.

Męża nie było ze mną przy porodzie. Nie zjawił się, gdy wychodziłyśmy ze szpitala. Przyjechał po nas mój tata.

Nie miałyśmy po co wracać do Wodzisławia. Zamieszkałyśmy u rodziców. Janusz wpadł 
kilka razy w odwiedziny. 
A we wrześniu pocztą przyszedł pozew o rozwód. Mąż nikomu nie przyznał się, że urodziło mu się dziecko z zespołem Downa.

- Chciałem mieć zdrowego syna, a nie chorą córkę 
- powiedział na rozprawie.

Było mi ciężko... ale Iza była radosną, uśmiechniętą dziewczynką. Martwiło mnie tylko, że często choruje i wszystkie infekcje przechodzi bezgorączkowo. Nie miała odporności.

W jej pierwsze urodziny moje przyjaciółki przyniosły wielki tort. Iza była trochę nieswoja, ale uśmiechała się i bawiła. Wieczorem po kąpieli dotknęłam jej czoła. Było ciepłe. Zmierzyłam temperaturę - 37,8°C.

Dla niej to była wielka gorączka. Pojechałam 
natychmiast do szpitala. Lekarze zatrzymali nas na noc. Zasnęłam z nią w łóżku. Obudziłam się o czwartej rano 
i rozchyliłam jej śpioszki. Całe ciałko miała w plamach!

- To sepsa! - krzyknęłam, przerażona i pobiegłam 
do dyżurki. Nie wiem, skąd przyszło mi to od razu 
do głowy... Natychmiast zostałyśmy przetransportowane 
do Opola.

- To rzeczywiście sepsa - potwierdził przypuszczenie lekarz. Koło południa Iza zasnęła. O godzinie 19 moja maleńka już nie żyła.

To był cios, na jaki nie byłam przygotowana...

Pusty dom, bez jej gaworzenia, śmiechu był dla mnie nie do zniesienia. Wiele tygodni nie mogłam się podnieść z łóżka. Leżałam bez ruchu i godzinami tępo patrzyłam w ścianę. Nie miałam już po co żyć.

Rodzice byli przy mnie cały czas. Bali się o mnie, pilnowali, bym nie zrobiła sobie nic złego.

Pamiętam, w jakiś weekend leżałam w łóżku. Nadawano relację z pikniku dla rodzin zastępczych. Słuchałam jednym uchem. Nagle ktoś powiedział, że samotna osoba również może stworzyć rodzinę zastępczą. 
Zawsze sądziłam, że dzieci dają tylko małżeństwom. 
Do głowy przyszła mi szalona myśl - przygarnę chorego malucha! Dziecko, najlepiej z zespołem Downa, które odrzucili rodzice. To dodało mi energii.

- To żałoba, rozpacz cię do tego pcha. Przemyśl to dobrze - studzili mój zapał znajomi.

- To nie kaprys - odpowiadałam. - Dobrze siebie znam.

Latem 2007 roku zgłosiłam się do ośrodka adopcyjnego. Patrzono na mnie podejrzliwie, ale urzędnicy nie mogli odrzucić mojej kandydatury, bo spełniałam formalne wymogi. Poszłam na szkolenia.

- Jest pani pewna? Chce pani zająć się takim dzieckiem? - dociekali urzędnicy.

- Iza pokazała mi, że mam w sobie ogromne pokłady 
miłości. Potrafię ją ofiarować nie tylko zdrowemu dziecku, ale i choremu - tłumaczyłam.

Jeszcze jako mama wiele czasu spędzałam na forum 
internetowym o zespole Downa. Zaprzyjaźniłam się 
z poznanymi tam ludźmi. Któregoś dnia znajoma 
napisała, że jej przyjaciółka jest w ciąży. Właśnie dowiedziała się, że dziecko ma zespół Downa.

- Ona go nie chce. Zamierza przerwać ciążę - relacjonowała mi koleżanka.

Napisałam do tej dziewczyny maila.

- Zajmę się tym dzieckiem. Pozwól mu tylko się urodzić 
- błagałam ją. Długo korespondowałyśmy.

Ta kobieta mi zaufała. Nie przerwała ciąży.

Adaś urodził się 31 sierpnia 2008 roku. Jego mama była tak przerażona, że nie spojrzała mu nawet w oczy...

Niecałe pół roku później maluszek trafił do mnie.

Gdy położyłam go do łóżeczka, poczułam, jak szczęście rozpływa się po moim ciele. 
  - Skoro mam dziecko, musimy mieć swój dom - powiedziałam rodzicom.

Wzięłam kredyt i kupiłam mieszkanie. Wszystkie ściany pomalowałam na kolorowo.

- Ten dom ma być radosny, bo takie jest moje życie, odkąd pojawił się Adaś - mówiłam.

Dziś synek ma 5 lat. Interesuje go cały świat.

- Mamusiu, poczytaj mi książeczkę - prosi co chwilę. Dwa razy w tygodniu jeździmy na rehabilitację do Opola.

Jestem znów pełna energii, zaczęłam działać w głubczyckim stowarzyszeniu "Tacy Sami" na rzecz dzieci niepełnosprawnych. Organizujemy spotkania z lekarzami, terapeutami. Wystawiliśmy spektakl, w którym grał Adaś.

Czasem tylko, gdy idziemy na spacer, a ja zobaczę dziewczynkę w czerwonej czapeczce, takiej jak miała Iza... 
Wtedy czuję ukłucie w sercu. Ale to tylko chwila.

Decyzja o zaopiekowaniu się Adasiem była najlepszą 
w moim życiu.

Może kiedyś pojawi się obok mnie mężczyzna... może będę miała biologiczne dzieci... Ale jedno jest pewne - to będzie ktoś, kto pokocha Adasia jak swego syna.

Elżbiety Małko wysłuchała Katarzyna Jabłonowska

Chwila dla Ciebie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas