Reklama

Rozwód to nie koniec świata

​Wychowałam się na jednym z tucholskich blokowisk. Tu skończyłam szkołę zawodową, a potem poszłam do technikum ogrodniczego.

- Chcę mieć maturę - mówiłam zdecydowana mamie.

- To dobrze, że jesteś taka ambitna - odpowiadała zadowolona.

W 1992 r. poznałam chłopaka. Miły, przystojny. Zaczęliśmy się spotykać. Zaraz po skończeniu technikum podjęłam się pracy w  sklepie. On był spawaczem, pracował na statkach. "Chodziliśmy" ze sobą 5 lat. Planowaliśmy wspólną przyszłość.

- Wyjdziesz za mnie? - poprosił mnie o rękę.

- Tak - zgodziłam się.

W 1997 r. wzięliśmy ślub. Zamieszkaliśmy u moich rodziców.

- Jakby to było świetnie mieszkać blisko lasu, w swoim własnym domu - marzyłam, zwierzając się ukochanemu.

Reklama

- Wybuduję dla nas dom. Obiecuję ci - mówił mąż.

W 1997 r. kupiliśmy działkę w małej miejscowości Piła, 17 kilometrów od Tucholi. Mąż dobrze zarabiał, więc mogliśmy szybko zacząć budowę wymarzonego domu. Jeszcze tego samego roku stanęły fundamenty.

"Ale ze mnie szczęściara" - myślałam o sobie.

Ja doglądałam budowy, mąż pracował. Często go nie było. Tęskniłam za nim. Pisaliśmy do siebie listy, ale to nie to samo, co mieć ukochaną osobę koło siebie. Wiadomo, rejs to rejs. Nie chciałam, by mąż zmienił pracę, bo dzięki niej mogłam być spokojna o przyszłość. Zwłaszcza że nie planowaliśmy spędzić życia tylko we dwoje.

W 1999 r. na świat przyszła Andżelika.

- Witaj, słoneczko - szeptałam do niej tuż po narodzinach.

- Moja królewna - mówił dumny mąż.

W 2000 r. wprowadziliśmy się do domu. Nie był całkowicie wykończony, ale parter był gotowy i wystarczający na nasze potrzeby.

- Proszę, to twoje upragnione własne M - cieszył się mąż.

- Nareszcie u siebie! - byłam taka zadowolona. - Andżela będzie miała swój pokój! - planowałam.

Dwa lata później ponownie zaszłam w ciążę. W 2002 r.


na świat przyszła Julia. Dwoje małych dzieci to nie lada wyzwanie. Nie ma czasu na nic. Opieka nad córeczkami pochłonęła mnie całkowicie.

Tak, że nawet nie zauważyłam, że pomiędzy mną a mężem zaczęło się psuć. To był 2007 rok. Julka miała wtedy 5 lat, a Andżelika 8, kiedy on coraz częściej zaglądał do kieliszka. Po alkoholu prowokował kłótnie.

- Nie pij. To niszczy nasze małżeństwo - prosiłam.

- Już nie będę - obiecywał, ale to były puste słowa.

A ja wciąż liczyłam na to, że on się zmieni. Kochałam go i chciałam, byśmy byli szczęśliwi.

- Może terapia coś pomoże. Może zaczniesz się leczyć?


- zachęcałam męża.

- Spróbuję - mówił, ale nigdy nie wytrwał w postanowieniu do końca.

I niestety, z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. Ale ja przez kolejne 5 lat myślałam, że jakoś się porozumiemy. Chciałam też, by dziewczynki miały tatę. Nie udało się. A ja nie miałam siły już dalej o nas walczyć.

W lutym 2012 r. złożyłam pozew o rozwód, a w sierpniu już było po wszystkim. Mąż ma odebrane prawa rodzicielskie do dziewczynek.

Ustaliliśmy, że się od nas wyprowadzi. Podzieliliśmy się majątkiem. Stałam się właścicielem domu o 4 pokojach.

- Nareszcie jest spokój. Już się nie kłócicie


- cieszyła się Andżelika.

- Tak, kochanie - odpowiadałam jej, ale w duchu zamartwiałam się.

"Ale z czego ja będę teraz żyła? Przecież od 10 lat zajmowałam się tylko domem, gotowaniem i dziećmi"


- martwiłam się. "Czy ja potrafię coś innego robić?" - powątpiewałam w swoje możliwości.

Byłam przerażona, bo zdawałam sobie sprawę, że w Borach Tucholskich i okolicach nie ma wielu miejsc pracy.

- Jak my sobie poradzimy? - próbowałam się jakoś odnaleźć w nowej sytuacji, rozmawiając szczerze z Andżeliką.

- Mamo, ty jesteś silna, na pewno znajdziesz jakieś wyjście - mówiła, jak na swój wiek bardzo dorośle.

Nigdy nie ukrywałam niczego przed córkami. Zawsze dużo z nimi rozmawiałam. O tym, co się działo u nas


w domu również.

Jestem otwartą  osobą i chętnie nawiązuję kontakty. Dlatego już od 2007 r. wiedziałam, że już od 2007 r. działało tu stowarzyszenie sąsiedzkie "Buko". Mieszkańcy chcieli "rozkręcić wieś". Ja, na tyle


na ile mi czas pozwalał, włączałam się w ich działania. I dowiedziałam się, że kiedyś w Pile wydobywano węgiel.


W lesie pozostały ślady po kopalni, np. wagonik do węgla, ślady po szybach. 

- Chcemy założyć wioskę tematyczną, może przyłączysz się do szkolenia?  - zapytała mnie pewnego dnia Agnieszka Weyna ze stowarzyszenia.

- Chętnie - zgodziłam się.

 To szkolenie było organizowane dzięki funduszom z Unii Europejskiej.

- Nareszcie coś nowego - z radością mówiłam córkom.

- Najważniejsze, żebyś była szczęśliwa - mówiła Julka.

Do Piły zaczęli przyjeżdżać turyści. Pojawiły się też szkolne wycieczki. Dzieciaki były wszystkiego bardzo ciekawe. Zadawały mnóstwo pytań.

- Joasiu, może zostałabyś przewodnikiem po naszej miejscowości - zaproponował mi


 Wojciech Weyna, prezes stowarzyszenia.

- Nie wiem, czy ja potrafię oprowadzać grupy - wahałam się.

Ale zaryzykowałam! I opłaciło się! Zaczęłam być lokalnym przewodnikiem i co najważniejsze zaczęłam zarabiać.

W 2012 r. zostałam


nawet wiceprezesem stowarzyszenia.

Kiedyś zahukana, nieśmiała, bez pewności siebie, z dnia na dzień rozkwitałam. Dzięki tej pracy uwierzyłam w siebie.

 "Jakie to szczęście, że przepędziłam moje lęki" - cieszyłam się w duchu.

Oprócz tego, że jestem przewodnikiem, to robię jeszcze inne rzeczy. Szkolę się. Ostatnio uczyłam się


o zanikających zawodach. Pokazuję turystom jak robić ozdoby z filcu czy cukru. Wszystko w ramach warsztatów, za które płacą turyści.

Niedawno skończyłam kurs garncarski. Wiadomo, że w zimie turystów jest mniej, ale tak zupełnie pusto nie jest.  

Dzięki pracy udało mi się szybko zapomnieć o rozstaniu z mężem.

Uwielbiam moją pracę i z radością patrzę na moje zadowolone córki.

- Uśmiechnięta mama, to uśmiechnięte dzieci


- powtarzają moje mądre dziewczyny.

Córki bardzo pomagają mi w domu. Świetnie sobie we trójkę radzimy.

Bo kto powiedział, że rozwód to koniec świata


 i kobieta nie może sama stanąć na nogi? Może - ja jestem na to żywym dowodem. Jeden warunek, trzeba tego chcieć i być konsekwentną.

Joanny Karwasz wysłuchała Anna Kamińska

 

Chwila dla Ciebie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy