Reklama

Wywiad z Moniką Bębnowską

Monika Bębnowska, ambasadorka kampanii „Charakter nadaje życiu smak” marki Wawel, na co dzień pracuje jako konsultantka ds. komunikacji kryzysowej, ale kiedy tylko może wyrwać się zza biurka, rusza w świat. Jej życie odmienił wolontariat w Kolumbii, gdzie zajmowała się niewidomymi dziećmi i fundraisingiem na rzecz ośrodka, w którym mieszkały. To wtedy odkryła, że największą przyjemność sprawia jej pomaganie innym.

- Kiedy odkryłaś w sobie pasję do podróżowania?

- Jeszcze w liceum, kiedy z grupą moich znajomych, pasjonatów archeologii, wybraliśmy się autostopem do Turcji, Syrii i Jordanii. To były czasy bez telefonów komórkowych, a kartka do rodziców, którą wysłałam na początku prawie miesięcznej podróży, doszła tydzień po moim powrocie...

- Opowiedz nam swoją największą przygodę, która przydarzyła ci się w podróży.

- Było ich tyle, że trudno wybrać. Może ta: siedząc w restauracji na plaży w Tagandze nad Morzem Karaibskim w Kolumbii i spokojnie jedząc kolację, zauważyliśmy z przyjaciółmi dwa radiowozy, które zatrzymały się w pobliżu. Wysiadło z nich z tuzin policjantów i zaczęli zmierzać w naszą stronę. Zamarliśmy. Wtedy jeden z nich podszedł do naszego stolika i bardzo przejęty zapytał, czy mogą się do nas przysiąść, bo chcieliby poćwiczyć język angielski, żeby lepiej służyć turystom. Kompletnie nas to zaskoczyło i jednocześnie zachwyciło. A że była nas czwórka, zaraz podzieliliśmy się na grupy i rozmawialiśmy z nimi chyba do północy.

Reklama

- Dlaczego zdecydowałaś się na wolontariat w Kolumbii? Co cię zainspirowało do podjęcia tej niełatwej decyzji?

- Właśnie ludzie, których tam spotkałam za pierwszym razem, podróżując z grupą przyjaciół. Otwartość Kolumbijczyków, ich radość życia, chęć niesienia pomocy turystom i troska o nas sprawiły, że zapragnęłam tam wrócić i pomieszkać dłużej. Dlatego pomyślałam o wolontariacie, bo dawał możliwość dołączenia do społeczności lokalnej i zrobienia czegoś dobrego.

- Czy łatwo być podróżującą kobietą? Jakie cechy charakteru najbardziej ci w tym pomagają?

- Jako kobieta, a do tego blondynka, miałam w Ameryce Południowej duże fory. Zawsze znalazł się ktoś, kto chciał mi pomóc, a ja mam ogromne szczęście do ludzi. Myślę, że duże znaczenie ma też moje pozytywne nastawienie, otwartość, ciekawość drugiego człowieka. Często się uśmiecham i okazuję wdzięczność. To bardzo pomaga, szczególnie w krajach, gdzie to my stanowimy dla tamtejszej ludności egzotykę.

- Jesteś z zawodu konsultantką ds. komunikacji kryzysowej. Czy w jakiś sposób to doświadczenie przydało ci się kiedyś w podróży?

- O tak! Wiele razy. Przede wszystkim w trudnych sytuacjach nie tracę głowy, tylko się mobilizuję i działam. Często mam też przygotowane tzw. plany B, bo w zarządzaniu kryzysem najważniejsza jest prewencja. I tak na przykład jadąc do pracy z dziećmi niewidomymi, zrobiłam sobie w Polsce wszystkie możliwe kursy pierwszej pomocy, łącznie z tym dla noworodków. Zawsze miałam przy sobie apteczkę. A gdy któregoś razu w Indonezji nie mogłyśmy się z przyjaciółką wydostać z malutkiej miejscowości w górach, a tego samego dnia miałyśmy samolot do stolicy z miasta oddalonego o 4 godziny drogi od tej wioski, to wpadłyśmy na pomysł, że może przekonamy kogoś z lokalnych mieszkańców, żeby nas tam zawiózł prywatnym samochodem. I to się udało! Szukam rozwiązań i nie popadam w panikę, a jeśli już, to wiem o tym tylko ja. :)

- Jak godzisz życie zawodowe ze swoją pasją?

- Paradoksalnie jest to teraz łatwiejsze (pracuję jako freelancer), niż kiedy byłam na etacie w agencji PR. Tak sobie układam projekty, by móc przeznaczyć kilka godzin na przykład na szkolenie pro bono dla jakieś organizacji pozarządowej, czy instytucji kultury albo na miesięczny wyjazd, którego znaczną część stanowi wolontariat.

- Jaki cel masz zamiar obrać podczas kolejnej podróży?

- W lutym 2018 roku jadę do Kambodży do ośrodka, w którym mieszkają zwierzęta uratowane z miejsc, gdzie były wykorzystywane. Znajdują tam spokój, troskliwą opiekę, a niektóre dożywają tam szczęśliwej starości. Będę też miała okazję uczyć angielskiego uczniów w miejscowości sąsiadującej z ośrodkiem. Okazuje się, że jedną z największych potrzeb są tam szczoteczki do zębów dla dzieci, zabiorę ich pół plecaka. Poza tym nie mam jakiegoś sprecyzowanego celu. Chciałabym być po prostu jak najbardziej użyteczna i móc jak najwięcej pomóc.

- Każdy podróżuje na swój sposób - jedni wolą wczasy all inclusive, inni wyruszają autostopem przed siebie, nie planując, dokąd pojadą. Opisz nam, jakie jest twoje podejście do podróżowania?

- Do każdej podróży bardzo starannie się przygotowuję. Dużo czytam o kraju, do którego się wybieram, o jego historii, obyczajach. Szukam też filmów i muzyki, charakterystycznej dla danego regionu. Natomiast gdy jadę na wolontariat z dziećmi, przygotowuję mnóstwo materiałów - gier, zabaw, quizów, piosenek, które zapisuję na tablecie i potem wykorzystuję podczas lekcji.

- Ogromną wartością jest dla mnie pomieszkanie wśród społeczności lokalnej, podpatrzenie, jak wygląda tam codzienność, jak się przygotowuje posiłki i spędza wolny czas. Nie jestem typem podróżnika, który codziennie zwiedza inne miejsce w takim pośpiechu, by zobaczyć jak najwięcej, że potem to, co widział ogląda na zdjęciach w domu.

- Kim jest wolontariusz? Jakie trzeba mieć cechy charakteru, by odnaleźć się w tej roli?

- Każdy może być wolontariuszem, każdy, kto jest wrażliwy na drugiego człowieka, kto traktuje go z szacunkiem, cierpliwością i zrozumieniem. Kto chce mądrze pomagać, wiedząc, co sam może zaoferować i co będzie najbardziej użyteczne. Trzeba też być otwartym i elastycznym w przystosowywaniu się do warunków, jakie się zastanie w miejscu, gdzie będziemy pomagać. I trzeba to robić naprawdę, z przekonaniem, zaangażowaniem, sumiennością i radością. Tylko wtedy jesteśmy w stanie zbudować relację i przyczyniać się do zmian na lepsze.

- Co zmienił w tobie wolontariat w Kolumbii?

- Przede wszystkim sprawił, że widzę dużo szerzej, że mam większą wrażliwość na to, co mnie otacza i ogromną wdzięczność za to, co mi się przytrafia każdego dnia. Mam też ufność do ludzi. Myślę, że to wynika z faktu, że mam do nich szczęście, więc gdziekolwiek nie pojadę, to zawsze spotkam jakąś bratnią duszę. Jestem też silniejsza i odporniejsza na niepowodzenia - nie załamuję rąk, tylko działam.

- Jesteś ambasadorką i Malagi, i Kasztanków. Co to mówi na Twój temat? Jakie smaki ma Twoje życie?

- Ach, Malaga to też miasto w Hiszpanii, a więc od razu skojarzenie z podróżami, ze słońcem, z pozytywną energią i optymizmem, bo u mnie szklanka zawsze jest do połowy pełna. A Kasztanki to czekoladki z mojego dzieciństwa, które jest cudownym wspomnieniem. No może poza zatargami z moją młodszą siostrą... Jak to przeczyta, to się uśmieje. Mamy fantastyczny kontakt, jest dla mnie ogromnym wsparciem i doskonałym kompanem podróży.

materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy