Reklama

Zaczęłam życie od nowa

Andrzeja poznałam przez znajomych. Pracowałam wtedy w kręgielni. Miałam już 34 lata. Pasowaliśmy do siebie. Nie minęło kilka miesięcy, a okazało się, że... spodziewam się dziecka.

Bardzo się cieszyłam. Tym bardziej, iż mój poprzedni związek rozpadł się, bo długo nie mogłam zajść w ciążę. Kiedy więc zobaczyłam na teście dwie kreski - oszalałam!

- Będziemy mieli maleństwo, dziecko, dzieciątko!- cieszyłam się ze łzami w oczach.

- Cudownie! - Andrzej pękał z dumy.

Niestety, po 2 miesiącach okazało się, że ciąża jest zagrożona. Miałam założony szew na szyjkę macicy, by nie dopuścić do wcześniejszego porodu. Musiałam leżeć.

- Mogę być przykuta do łóżka, byle tylko cię uratować - szeptałam i głaskałam się po brzuszku.

Reklama

W dziewiątym miesiącu, niemal godzinę po zdjęciu szwu, zaczęłam rodzić. Agatka po porodzie nieco zsiniała, ale dostała 10 punktów w skali Apgar.

- Mamy śliczną i zdrową córeczkę - chwaliłam się Andrzejowi. Niestety, gdy córeczka skończyła dwa miesiące pediatra zauważyła, że mała ma nierówne napięcie mięśniowe. Wysłała nas do specjalisty.

- Nastąpiło niedotlenienie lewego płata mózgowego i córka ma objawy porażenia mózgowego - orzekł neurolog.

- O Boże! Czy coś jej grozi? Będzie sparaliżowana? - zdenerwowałam się.

- Potrzebna jest rehabilitacja - mówił lekarz. - Zrobię wszystko, żeby ją z tego wyprowadzić.

Ćwiczyłam z małą pięć razy dziennie. Zdarzało się, że Agatka wyła, a ja zaciskałam zęby i ćwiczyłyśmy dalej. Po dwóch latach objawy porażenia ustąpiły całkowicie.

- Udało się!- cieszyłam się. Gdy skończyła się walka o zdrowie córki, wróciłam do pracy na pełen etat. Agata dorastała. Zdrowa, wysportowana. Moja i Andrzeja duma. Pamiętam, jak trzy lata temu w kwietniu, przepytywałam ją z historii. Odruchowo badałam sobie piersi. Wyczułam guzek w lewej piersi. Natychmiast zgłosiłam się do onkologa.

- Usuwamy guzek, oszczędzimy pierś - zdecydował.

Po operacji niemal od razu wróciłam do pracy. Po kilku tygodniach zadzwonił telefon.

- Pan doktor prosi, żeby pani stawiła się w szpitalu - powiedziała pielęgniarka, a ja struchlałam, ale natychmiast tam pognałam.

- To nowotwór złośliwy, musimy jeszcze raz operować - obwieścił onkolog.

- Skoro trzeba, zróbmy to - odparłam hardo, ale do domu wróciłam na miękkich nogach. Płakałam.

- Boże, Agatka jest jeszcze dzieckiem, potrzebuje mnie - mówiłam.

- Kochanie, musisz walczyć. Będzie dobrze, zobaczysz - pocieszał mnie Andrzej.

Córce powiedziałam całą prawdę. Nic nie ukrywałam.

- Mamo i co teraz będzie? - pytała ze łzami w oczach.

- Potrzebujesz mnie, więc wyzdrowieję - obiecywałam.

Po drugiej operacji pojechałyśmy z córką na wakacje. To był nasz czas. Niestety, w lipcu okazało się, że mam mikroprzerzut na węzły chłonne. "Boże, czy to się nigdy nie skończy? - myślałam zdruzgotana. Konieczna była trzecia operacja. Zaczęłam też serię naświetleń. Byłam wykończona. Zgłosiłam się do Klubu Amazonek, bo potrzebowałam porozmawiać z kimś, kto też przeszedł to, co ja.

- Rób tak, byś była szczęśliwa - popierał mnie Andrzej.

W tym samym czasie straciłam pracę. Początkowo bardzo mnie to zmartwiło, ale potem się ucieszyłam. "To będzie początek zmian. Życie ma się przecież tylko jedno" - myślałam. W 2012 r. przez Klub Amazonek dowiedziałam się, że Kasia Gulczyńska z Fundacji Pokonaj Raka organizuje wyprawę dookoła Mont Blanc. Szukała uczestników. Bardzo chciałam pojechać, ale ogarnęły mnie wątpliwości.

- Minęło dopiero kilka miesięcy od zakończenia leczenia.

- Jedź, pokażesz, że rak to nie koniec, a początek cudownych wydarzeń - namawiał Andrzej. W lipcu 2012 r. stałam u podnóża Alp i płakałam ze wzruszenia. Było cudownie.

- Dałam radę! Przeszłam 140 km i dałam radę! - chwaliłam się rodzinie.

- Mamuś, to co robisz jest fantastyczne. Jestem z ciebie dumna - chwaliła mnie Agata. Wyprawa zachęciła mnie do kolejnej - na Kilimandżaro. Dotarłam na sam szczyt. Te przeżycia spowodowały, że dopiero teraz doceniam te ulotne chwile, drobne gesty, małe rzeczy, obok których często przechodzimy obojętnie, pochłonięci "ważnymi" sprawami.

Małgorzaty Kotewicz wysłuchała Aldona Kaszubska  

Przeczytaj inne historie i weź udział w naszym plebiscycie!

Chwila dla Ciebie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy