Reklama

Na strażaka zabrakło odwagi

Mama wykazywała się niezmierną odwagą, poddając się moim eksperymentom. Z równą ufnością robił to kochany, świętej pamięci, dziadek - mój model numer jeden - opowiada mistrz fryzjerstwa, Maciej Maniewski.

Mama wykazywała się niezmierną odwagą, poddając się moim eksperymentom. Z równą ufnością robił to kochany, świętej pamięci, dziadek - mój model numer jeden - opowiada mistrz fryzjerstwa, Maciej Maniewski.


Skąd marzenie o byciu fryzjerem? Chłopcy chcą być raczej strażakami albo policjantami...

Maciej Maniewski: - Strażak? Nie, nie, na to brakowałoby mi odwagi! A mówiąc serio... miałem zawsze zdolności manualne. Jak mama, która obcinała mi włosy, kiedy byłem mały. Raz nawet przycięła mi ucho, ale nie zniechęciło mnie to w wyborze zawodu. A plastelina, rysunek, malarstwo - to było to, co zawsze mnie fascynowało. Nie byłem typem kujona czy mola książkowego, wolałem skupiać się na działaniu, na tym, że dotykam, tworzę i widzę efekt.

Reklama

Ale jednak nie akademia sztuk pięknych, a piękne kobiety na żywo?

- Tak. Czułem, że większą satysfakcję daje nie wyrzeźbienie czy namalowanie czegoś, a obcięcie i ułożenie włosów - to jest dokonanie prawdziwej zmiany! Efekty widać natychmiast, a do tego od razu widać uśmiech na czyjejś twarzy. Oto dlaczego wybrałem tę drogę. Można powiedzieć, że kontynuuję rodzinne tradycje. Całkiem niedawno dowiedziałem się, że mój pradziadek też był fryzjerem.

Jak wyglądały twoje pierwsze zabawy z nożyczkami?

- Kiedy startowałem - czyli dziewiętnaście lat temu - model kształcenia był mniej elastyczny niż teraz. Opierał się głównie na szkołach zawodowych. Nie podobało mi się to. Jako szesnastolatek wybrałem inną drogę. Zostałem niemal postawiony przed faktem dokonanym, ponieważ otrzymałem propozycję praktyki w salonie w Lublinie. Tak naprawdę była to codzienna praca: przygotowywanie salonu, przygotowywanie klientek do strzyżenia, aż w końcu samo strzyżenie. Dobrze wspominam tamten czas. Do Lublina, gdzie mieszka moja rodzina, chętnie wracam.

A jak wyglądały wcześniejsze fryzjerskie próby? Odbywały się siostrach, ciotkach i sąsiadkach?

- Nie miałem do dyspozycji sióstr, bo jestem jedynakiem. Ale mama wykazywała się niezmierną odwagą, poddając się moim eksperymentom. Z równą ufnością robił to kochany świętej pamięci dziadek - mój model numer jeden.

A zdarzały się fryzjerskie wpadki?

- Wbrew pozorom to bardzo ważne doświadczenia. Wpadki zapadają w pamięć, w przeciwieństwie do sukcesów. Pamiętamy je, one w jakiś sposób kształtują nasze późniejsze działania. Zdarzały się nieudane koloryzacje, a niezadowolenie sąsiadek z nowych fryzur było straszną traumą. Ale nie zraziłem się. Już na pierwszym roku wspomnianych praktyk miałem coraz więcej klientek.

Kiedy wpadłeś na pomysł otwarcia własnego salonu?

- Jakieś piętnaście lat temu, jeszcze w Lublinie. Próba okazała się biznesowo niefortunna, ale nie zniechęciło mnie to ani trochę. Wyjechałem potem do Katowic. Dostałem propozycję poprowadzenia dużego salonu. Był piękny, robił wrażenie. Wytrzymałem tam pół roku. Klimat miasta mnie nie wciągnął. Wtedy już przyjeżdżałem do Krakowa i poczułem, że to będzie moje miejsce. Poznałem wtedy Małgosię Babicz, słynną stylistkę fryzur. Zacząłem z nią współpracować, zostałem instruktorem marki Kadus. Wtedy zacząłem szkolić fryzjerów. Po dwóch latach w spędzonych w Krakowie wyjechałem szukać szczęścia w Bielsku-Białej, ale ostatecznie wróciłem do Krakowa. W wakacje 2005 roku. I otworzyłem salon.

W garażu...

- Tak! Pierwszy salon, przy ul. Rakowickiej, to był totalny underground. Miał ściągnąć alternatywną klientelę...

W jaki sposób dobierałeś współpracowników?

- Nie uniknąłem błędów, do dziś je popełniam, mimo że pracuję prawie dwadzieścia lat. Cały biznes opierałem na intuicji. To oczywiście pierwszy etap. Potem przychodzą treningi i testy. Jednak - jak wiele osób prowadzących własny interes - przywiązuję się do ludzi, podchodzę do relacji z ludźmi emocjonalnie. Po latach, kiedy współpracuję ze specjalistami, już wiem, że najpierw trzeba kogoś wybrać z tłumu, sprawdzić jej zdolności i - co najważniejsze - motywację do pracy. Tak samo chęć długotrwałej współpracy i lojalność są bardzo ważne.

Wyławiasz talenty?

- Sam dopiero teraz do tego dorosłem, że salon fryzjerski to machina, w której muszą działać sprawnie wszystkie tryby. Podstawowa u pracownika jest odpowiedzialność i motywacja do pracy. Sumienność i uczciwość. Talent? To tylko 50 procent sukcesu. Reszta to trening. Dobrego fachowca można zrobić z kogoś, kto ma dobre chęci, zapał do pracy i trochę talentu.

- Akademia Maniewski prowadzi szkolenia, na które trafiają fryzjerzy z całej Polski. Ale największą popularnością cieszą się staże, a które zgłaszają się osoby, które chcą strzyc, ale potrzebują wypracować umiejętności. Przy odpowiednim nakładzie sumienności przygotowanie do zawodu można zdobyć i w dwa miesiące. Jeśli po dwóch miesiącach ktoś jest w stanie świetnie opanować umiejętności konieczne do tego, by być fryzjerem, to wystarczy pomyśleć, do czego dojdzie za dwa lata! Wystarczy takim osobom zaufać i podzielić się swoją wiedzą.

Kiedy z fryzjera stałeś się biznesmenem? I jak udaje się to łączyć?

- Od wielu lat chyba łączę już wszelkie możliwe funkcje w prowadzeniu salonu. Ale nie da się wszystkiego robić dobrze. Próbowałem. Nie da się. Byłem fryzjerem, stylistą, szkoleniowcem, menedżerem... niepołączalne. Nauczyłem się delegować zadania, stawiać granice. Dopiero miesiąc temu zatrudniłem dobrego menedżera, który pomaga mi ogarniać tę maksymalnie już rozpędzoną karuzelę. Kiedy już uda się to zrobić, planujemy prace nad tworzeniem sieci salonów pod marką Maniewski w całym kraju.

- Chcę doskonale wyszkolone osoby wysyłać w Polskę, by pomagały prowadzić fryzjerom salony marki Maniewski. Ludzie potrzebują przede wszystkim pomocy w prowadzeniu biznesu. Najlepszym przykładem jest program Magdy Gessler - pokazuje, jakie problemy mają restauratorzy, ale analogiczna sytuacja jest udziałem tysięcy salonów fryzjerskich w całym kraju. Liczę więc na to, że jako fachowiec, który zaliczył na drodze swojej kariery chyba wszystkie możliwe błędy, będę mógł im pomóc stworzyć coś prawie idealnego. Bo sądzę, że sam zbliżam się prawie do ideału.

Co skłoniło cię do podjęcia decyzji o stworzeniu sieci salonów? Odważnej decyzji dla kogoś, kto zaczynał od zupełnej alternatywy i stworzył elitarną markę?

- Przez piętnaście lat wyszkoliłem tysiące fryzjerów, nie mam nawet pojęcia, gdzie teraz pracują. Chcę to robić nadal, jednak myślę, że przyszedł czas, żeby szkolić i stawiać na ludzi, którzy chcą identyfikować się z marką, jaką stworzyłem. Przyszedł czas na stworzenie własnej ekipy, nad którą jednak miałbym pewną kontrolę.

- Fakt, że sieć salonów ma się nijak do klubu fryzjerskiego przy Rakowickiej, gdzie trafiali drogą poczty pantoflowej i marketingu szeptanego artyści, aktorzy, modelki i garstka biznesmenów. Być może ktoś mi to kiedyś zarzuci. Ale ludzie się zmieniają, zmieniają się koncepcje, zmieniają się wizje. I mnie zmieniła się wizja tej pracy. To jest droga rozwoju. Zaczynałem od jechania po jednym torze, z czasem robiło się ich coraz więcej. Stworzyłem rozpędzoną machinę. To efekt kuli śniegowej, która tylko rośnie i pędzi coraz szybciej. Szkoda byłoby teraz hamować. Jak mawia mój kolega rajdowiec - gazu dodaje się w połowie zakrętu. A czuję, że teraz jestem na takim zakręcie.

Do jakich klientów chcesz dotrzeć, otwierając nowe salony?

- Chcę teraz przede wszystkim wyjść do klienta. Myślę, że trzeba przewartościować ideę salonu: by trafiać w duże skupiska mieszkańców i dostosować do ich potrzeb poziom cen, dając jednocześnie możliwość skorzystania z usług na najwyższym poziomie.

Rewolucja na rynku usług fryzjerskich?

- Rewolucja. Niebawem otwieram salon w Warszawie. Kolejnymi celami są inne duże miasta w całym kraju. Ale nie sposób zapominać o mniejszych miejscowościach, w których chcę dać fryzjerom możliwość poprowadzenia razem ze mną salonu. Pomóc w tym, żeby nie popełniali przez najbliższe dwadzieścia lat swojej pracy błędów, które ja popełniałem.

Mówiłeś, że porażki są ważne, bo to one nas kształtują. A sukcesy? Co uważasz za swój największy sukces?

- Ciągle mi mało. Mimo że robimy naprawdę duże rzeczy, współpracujemy przy programach, filmach (w najbliższym czasie "Anioł" Wojciecha Smarzowskiego),  sesjach zdjęciowych, imprezach, pokazach mody z najwyższych półek w Polsce (jak choćby pokaz Paprockiego i Brzozowskiego - to coś niesamowitego, wspaniali ludzie), a już chcę więcej. Jestem niespokojną duszą.

Dusza myśli wyfrunąć, żeby robić karierę także zagranicą?

- Ale od piętnastu lat wyfruwa! Tyle już czasu szkolę się w Londynie, w doskonałych akademiach - np. Vidal Sassoona. I to wystarczy. Projekty biznesowo-artystyczne skończą się na Polsce. Jestem chyba patriotą, dobrze się tu czuję. W Polsce cały czas jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, mnóstwo rewolucji do przeprowadzenia. Wszystkie pomysły, które podpatruję zagranicą, wplatam w pracę.

Czyli będziesz teraz pracować u podstaw?

- Mniej więcej. Myślę, że teraz trzeba wyjść do ludzi. Otworzyć sie na nich. Pomagać - a to bardzo ważne dla mnie słowo. Chcemy otwierać drzwi do naszych salonów dla ludzi, którzy też mogliby dobrze wyglądać. Różnice między tym, co widać na ulicach Londynu i w Polsce, nadal są ogromne. Nie ma co ukrywać: w Polsce mnóstwo źle ostrzyżonych kobiet, fatalnie ostrzyżonych mężczyzn, koszmarne koloryzacje. Nierzadko widać, że ludzie eksperymentują, ale są to nieudane eksperymenty. Chodzą się strzyc często i doznają wielu fryzjerskich rozczarowań. A tak nie musi być.

- Koledzy styliści z Londynu mówią, że tam klient myśli inaczej: woli strzyc się rzadziej, ale dostać usługę doskonałej jakości, żeby efekt utrzymał się przez dłuższy czas. Będziemy brać niebawem udział w akcji "Precz z podróbkami". Tak samo można powiedzieć, że precz z fachowcami, którzy nie przykładają się do swojej pracy. A świetne koloryzacje i dobre strzyżenia - to też może być powszechne na polskich ulicach. Dlatego chcemy, aby ceny w naszych salonach były jasne i bardziej dostępne dla większej ilości osób. Raz na jakiś czas będziemy oferować specjalne programy cenowe - aktualnie zamierzamy zaproponować strzyżenie z koloryzacją za 190 zł. A to niewygórowana cena za dwie usługi najwyższej jakości, wykonywane przez świetnych fryzjerów na wyśmienitych kosmetykach.

Czyli kolejnym z celów rewolucja w wyglądzie Polaków?

- Nie tylko w wyglądzie. Jeśli ostrzygę kogoś i pokażę mu, jak układać włosy, jeśli zaproponuję odpowiednie kosmetyki, to jego życie dozna pewnej zmiany. Bo nie chodzi tylko o to, że włosy lepiej się układają, że lepiej się wygląda. Chodzi o lepsze samopoczucie. O lepsze postrzeganie siebie. Wielu osobom może to ułatwić codzienne życie.

Ale pomoc, o której mówisz, to nie tylko pomoc indywidualnym klientom w odzyskiwaniu pewności siebie czy fryzjerom w prowadzeniu salonów. Od lat włączasz bierzesz udział w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy...

- Kiedy byłem młodszy i dużo trenowałem, byłem nawet ochroniarzem w WOŚPie! Z kolei w salonach co roku w ten styczniowy dzień klienci nie płacą nam - cały koszt usługi przekazywany jest na rzecz Orkiestry. Współpracuję też z Rak'n'Rollem - przez akcję "Daj włos!" namawiamy klientki, by obcinały włosy, które mogą posłużyć jako materiał na peruki. W zamian oferujemy darmowe strzyżenie.

- Z fundacją pani Jolanty Kwaśniewskiej, która jest filią organizacji Dress for Success, pomagamy w wizerunkowych zmianach kobietom, którym łatwiej dzięki temu np. uczestniczyć w rozmowach kwalifikacyjnych, gdy szukają pracy. Tych akcji będzie coraz więcej. Sam też chcę ruszyć z projektem, w ramach którego będę chciał raz na jakiś czas otworzyć salon dla osób, których w ogóle na to nie stać, które znajdują się w trudnej sytuacji, by mogli dobrze się ostrzyc. Czekam na odzew ze strony mediów, które będą chciały mnie wspomóc w organizacji takiego wydarzenia.

Rozmawiała Katarzyna Tracz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: włosy | pielęgnacja włosów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy