Reklama

W kolejce po drugie życie

Tam, gdzie jedno życie się kończy, drugie może się zacząć. Transplantologia daje niezwykłe możliwości przeszczepów, ale jednego nie jest w stanie obejść – dobrej woli człowieka. Nasza decyzja może uratować niejedno istnienie. Czy mamy w sobie taką gotowość? Odpowiedź na to pytanie tkwi w każdym z nas.

Szansa na drugie życie / Wyrwani śmierci

Jolanta Kruczkowska z Trójmiasta niechętnie wraca do wydarzeń sprzed pięciu lat. Nie chce mówić o chwili, kiedy usłyszała o wypadku syna. Bartek miał 26 lat. Spędzał wolny czas z grupą znajomych w Londynie. Wszedł z nimi na dach jednego z budynków, żeby z wysokości trzeciego piętra obejrzeć panoramę miasta. Dach nie wytrzymał ciężaru, załamał się, wszyscy spadli. Bartek miał wyjątkowego pecha. Nieprzytomny trafił do szpitala, gdzie po serii badań brytyjscy lekarze stwierdzili śmierć mózgu. Wiadomość spadła na jego matkę jak grom z jasnego nieba. Usłyszała pytanie: czy zgadza się pani na przekazanie narządów syna do transplantacji? Odpowiedź wydawała się ponad siły.

Reklama

Dariusz, który prosi o niepodawanie nazwiska, nie uporał się jeszcze z bólem po stracie żony, choć od tamtej tragedii upłynęło już 10 lat. Dokładnie pamięta ją leżącą na szpitalnym łóżku. - Spokojna, śpiąca kobieta. Klatka piersiowa poruszała się miarowo w rytmie pracy pompy powietrza, bo tak to właśnie wygląda u chorego podłączonego do respiratora - mówi. - Pożegnaliśmy się wtedy i było to najtrudniejsze z naszych pożegnań.

Lekarz delikatnie wyjaśnił Dariuszowi, że powinien przygotować się na najgorsze. I spokojnym głosem zapytał, czy zgodzi się na pobranie narządów wewnętrznych żony. - To pytanie spowodowało, że ugięły się pode mną kolana, bo dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to już naprawdę koniec. A przecież jeszcze kilka godzin wcześniej oboje byliśmy zdrowi i  funkcjonowaliśmy normalnie - wspomina. To była najcięższa decyzja w jego życiu, ale - jak podkreśla - trudniej mu było pogodzić się z nagłą śmiercią żony niż z wyrażeniem zgody na pobranie jej organów do transplantacji. Choć wiedział, że ona by tego chciała.

W kolejce po serce

Adriana Szklarz z Gorzowa Wielkopolskiego datę 5 listopada 2009 roku traktuje szczególnie, niczym swoje urodziny. Tego dnia narodziła się bowiem po raz drugi - otrzymała nowe serce. Jej dramat rozpoczął się w siedem lat wcześniej. Miała wtedy 28 lat i półrocznego synka. Zagadkowe napady zmęczenia i zadyszki przy niewielkim nawet wysiłku tłumaczyła sobie trudami macierzyństwa. Kiedy jednak o mało nie zemdlała podczas wchodzenia po schodach na czwarte piętro, zgłosiła się wreszcie do lekarza. Diagnoza: pozapalne uszkodzenie mięśnia sercowego, kardiomiopatia rozstrzeniowa. Potem była seria badań i decyzja lekarzy: konieczna transplantacja serca. Początek jej drogi przez mękę. - Sądziłam, że to kwestia tygodni, miesięcy i wrócę do normalnej aktywności, do dziecka - wspomina.

Kolejka osób oczekujących na przeszczep jest długa. Pod koniec września tego roku na liście figurowało 1539 nazwisk. Z miesiąca na miesiąc liczba ta prawie się nie zmienia. Dane o dawcach i biorcach gromadzi Centrum Organizacyjno-Koordynacyjne do spraw Transplantologii POLTRANSPLANT w Warszawie. Pod telefonem czynnym przez całą dobę czuwa koordynator gotowy w każdej chwili wysyłać na drugi koniec Polski karetkę po narząd, który może uratować komuś życie. Półtora tysiąca pacjentów czeka na jego telefon, by jak najszybciej stawić się na operację.

Czekała również Adriana. Zdecydowanie za długo. - Siedem lat, choć lekarz z Warszawy dawał mi maksymalnie dwa tygodnie życia - wyjaśnia. - Siedem lat, w czasie których czterokrotnie wzywano mnie do kliniki chorób serca w Zabrzu. Tyle razy słyszałam, że znalazł się dawca,  żegnałam się z rodziną, z synem. A potem okazywało się, że to jeszcze nie teraz, że muszę czekać dalej, że pobrane serce jednak nie będzie się dla mnie nadawało - opowiada.

Czas działał wyjątkowo niekorzystnie. Serce pracowało z coraz większym trudem, pojawiły się problemy z nerkami i wątrobą. Adriana gasła. Z energicznej i pełnej optymizmu kobiety zamieniła się w zniszczony chorobą cień samej siebie. - Byłam tak słaba, że już tylko leżałam i nie chciało mi się nawet otwierać powiek. Schudłam do granic możliwości, ważyłam 35 kilogramów. Czułam, że umieram - mówi. Cud nastąpił w ostatniej chwili. 4 listopada 2009 roku odebrała telefon z informacją, że znalazł się dawca. Jak się potem okazało, mężczyzna z Częstochowy.

Następnego dnia  chirurdzy włożyli do jej klatki piersiowej nowe serce. Dokładnie 24 lata po pierwszym polskim udanym przeszczepie wykonanym przez Zbigniewa Religę w tej samej zabrzańskiej klinice. - Wierzyłam, że ta data i miejsce będą dla mnie szczęśliwe - przyznaje z uśmiechem.

Fakty i deklaracje

Lekarze mówili: teraz trzeba się oszczędzać, nie forsować. Rehabilitacja była koszmarem. Adriana musiała na nowo uczyć się chodzić i używać mięśni. Miała problem nawet z utrzymaniem głowy prosto. Ale była uparta. Kupiła kijki do nordic walkingu i trochę wbrew zaleceniom lekarzy zaczęła trenować spacery. Chciała, by nowe serce dotrzymywało kroku jej wrodzonemu temperamentowi. Udało się. W październiku Adriana zorganizowała w Bogdańcu trzeci już Ogólnopolski Marsz Nordic Walking imienia prof. Zbigniewa Religi. Tak promuje ideę oddawania narządów. W sierpniu wraz z koleżanką po transplantacji nerek - Izabellą Łukowiak - obeszły duńską wyspę Bornholm. Adriana działa aktywnie w Stowarzyszeniu Życie Po Przeszczepie i przymierza się do wydania książki, którą chce wpłynąć na wciąż jeszcze sceptyczne nastawienie Polaków do ratowania życia innych po własnej śmierci. Nie będzie jednak łatwo, bo jak się okazuje, choć w sondażach 96 proc. z nas akceptuje przeszczepianie organów od osób zmarłych, a 85 proc. zgadza się na oddanie narządów po śmierci (badanie CBOS z 2011 roku), to deklaracje swoją drogą, a twarde dane swoją. Statystycznie w Polsce na milion osób przypada 14,7 dawców, podczas gdy w Hiszpanii, która przoduje w Europie - aż 34,6. Na szczęście - jak przekonuje Paweł Klikowicz z kampanii społecznej Dawca.pl - sytuacja ulega stopniowej poprawie. - Najgorszy był rok 2007. Na skutek afery rozpętanej przez ówczesnego ministra sprawiedliwości i oskarżeniu ordynatora jednego z warszawskich szpitali o nieprawidłowe pozyskiwanie narządów, polska transplantologia przeszła poważne załamanie - wyjaśnia Klikowicz. W całym 2007 roku zgłoszono tylko 352 dawców.

Adriana Szklarz nie zapomni strachu, jaki jej towarzyszył, gdy oglądała konferencje prasowe, na których politycy bez najmniejszej refleksji prześcigali się w ogłaszaniu i komentowaniu rzekomych przestępstw popełnianych przez lekarza. - Byłam przerażona. Czekałam piąty rok na nowe serce i czułam, że przez to będę czekać jeszcze dłużej. Bałam się, że nie dożyję przeszczepu - wspomina.

Medialna afera mocno zaszkodziła pacjentom i środowisku medycznemu. Musiało minąć osiem lat, by liczba zgłaszanych zmarłych dawców wzrosła do około 800 rocznie.

Martwy mózg się nie ocknie

O tym, jak wiele znaczy to zaufanie, na własnej skórze przekonał się Robert Kucharski ze Szczecina, kiedy tuż po operacji usłyszał od lekarzy, że jego nowoprzeszczepiona wątroba nie podjęła pracy, a w jej tętnicy powstał skrzep. Gdyby nie udało się szybko znaleźć kolejnego narządu, mógłby umrzeć. - Minęły już cztery lata od obu transplantacji i wszystko jest w najlepszym porządku. Przyjmuję leki, ale to drobiazg - wyjaśnia. Skończył studia medyczne, żyje aktywnie, wrócił do uprawiania ukochanego wioślarstwa.

Historia Roberta jest jedną z wielu, jakie można znaleźć na portalu Dawca.pl. Stronę internetową oraz uzupełniającą ją kampanię informacyjną tworzą studenci trójmiejskich uczelni, głównie Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, którzy w ten sposób chcą upowszechniać wiedzę na temat transplantologii i walczyć z mitami, jakie wokół niej narastają. Jak choćby ten, że narządy pobiera się od osób w śpiączce, a więc teoretycznie takich, które pewnego dnia mogą się jeszcze wybudzić. Paweł Klikowicz podkreśla, że to chyba najpopularniejszy z mitów - i zastrzega od razu, że owszem, narządy pobiera się od pacjentów w śpiączce, ale jest to innego rodzaju śpiączka - wynikająca ze śmierci pnia mózgu odpowiadającego za podtrzymywanie czynności życiowych. Pacjent wygląda jakby spał, oddycha miarowo, ale tak naprawdę to maszyna pompuje powietrze w jego płuca. Stan śmierci mózgowej stwierdzają lekarze w niezależnych badaniach wykonywanych w określonych odstępach czasu. - Jeśli wynik potwierdza najgorsze przypuszczenia, takiej osobie nie jesteśmy już w stanie pomóc - zapewni Klikowicz. - Martwy mózg nigdy nie odzyska świadomości.

Nieskończoność - znak rozpoznawczy

O tym, jak ważna jest ich działalność, trójmiejscy studenci przekonują się codziennie, cierpliwie odpisując na dziesiątki e-maili z różnymi pytaniami. Każdego dnia przybywa również członków klubu Dawca.pl, do którego można zapisać się za pośrednictwem strony internetowej. Do tej pory skorzystało z tej możliwości co najmniej 87 tys. osób, a tylko w 2014 roku dołączyło ponad 28 tys. sympatyków. Ich znakiem rozpoznawczym są niebieskie karty dawcy oraz nakładane na nadgarstek błękitne silikonowe opaski ze znakiem poziomej ósemki - nieskończoności oznaczającej oddawanie narządów po śmierci. Każdy może ściągnąć z ich strony tak zwane oświadczenie woli, potwierdzające gotowość do ratowania po śmierci życia osób oczekujących na przeszczep. Wystarczy je wydrukować i nosić przy sobie. Na wszelki wypadek.

Podobne oświadczenie woli można ściągnąć również ze strony Fundacji "Organiści" założonej przez Jolantę Kruczkowską po śmierci syna. Fundacja nie tylko zajmuje się upowszechnianiem idei transplantacji, jest także swego rodzaju hołdem dla Bartka i poświęcenia, który ocalił życie innych. Przypominają o tym również listy, jakie Jolanta Kruczkowska otrzymała z Wielkiej Brytanii, z NHS Blood and Transplant, odpowiednika polskiego POLTRANSPLANTU.

"2,5-letni chłopiec, który otrzymał część przeszczepionej wątroby, wciąż cieszy się dobrym zdrowiem. Ostatnio zaczął uczęszczać do przedszkola i idzie mu bardzo dobrze. Jego matka jest bardzo szczęśliwa i chce Pani podziękować za podarowany przez Bartosza dar" - można przeczytać w korespondencji, której fragment publikuje Fundacja. "Druga część przeszczepionej wątroby trafiła do 56-letniego mężczyzny, który nadal cieszy się dobrym zdrowiem. (...) 30-letni mężczyzna, który otrzymał nerkę, (...) z każdym dniem nabiera więcej siły. 25-letnia kobieta, która otrzymała drugą nerkę od Bartosza, może prowadzić życie wolne od ograniczeń hospitalizacji. Miło nam poinformować, że obydwoje pacjenci nie potrzebują już dializ. Mężczyzna, która otrzymał trzustkę od Bartosza, nie musi już otrzymywać zastrzyków insuliny. (...) 23-letni pacjent, który potrzebował zastawki płucnej, przeszedł operację, która zmieniła jego życie". Sześć osób może normalnie żyć i funkcjonować dzięki Bartkowi.

Żona pana Dariusza również uratowała kilka istnień. - Pół roku po jej odejściu zadzwonił do mnie lekarz, z którym wówczas rozmawiałem w szpitalu - wspomina mężczyzna. Rana była jeszcze świeża i ból bardzo dotkliwy, ale ten telefon uświadomił mu jedną rzecz. Że śmierć najbliższej  osoby miała jednak głębszy sens. - Usłyszałem, że narządy mojej żony otrzymało troje ludzi. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Ich operacje przeszczepu powiodły się, narządy nie zostały odrzucone przez organizmy. Biorcy są zdrowi i dobrze się czują.

/LICZBY/

Statystyki z 2014 r.

19 lat - wiek najmłodszego dawcy narządów

68 lat - tyle miał najstarszy dawca

782 zmarłych dawców zgłoszono w 2014 r.

1064 nerki od zmarłych dawców przeszczepiono w 2014 r.

336 wątrób przeszczepiono w 2014 r.

1538 - tylu pacjentów pod koniec grudnia 2014 r. czekało na przeszczep

768341 - liczba potencjalnych dawców w bazie POLTRANSPLANTU

 

/ROZMOWA/

Prof. Roman Danielewicz

Dyrektor Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego ds. Transplantacji POLTRANSPLANT

Czy w Polsce brakuje narządów do przeszczepu? Według statystyk na milion ludzi w naszym kraju przypada około 15 dawców. To wystarcza?

Każdego miesiąca na przeszczep oczekuje około 1500 chorych. Liczba ta utrzymuje się na stałym poziomie, nie znaczy jednak, że jest to optymalna sytuacja, bo w kolejce w trakcie kwalifikacji do przeszczepień wciąż znajduje się około tysiąca osób. Dlatego na razie zapotrzebowanie przekracza nasze możliwości, choć 15 dawców na milion ludzi to i tak nie najgorszy wynik. Rumunia statystycznie ma zaledwie 0,5 dawcy na milion, za to Hiszpania może pochwalić się analogicznym wskaźnikiem na poziomie prawie 35. Dla nas optymalny byłby poziom 20-25 pobrań na milion. Robimy, co możemy, jednak przez ostatnie dwa lata nie udało się poprawić tego współczynnika.

Jak można to zmienić?

Jedyna droga prowadzi przez edukację społeczeństwa oraz środowiska medycznego. Staramy się robić to w ramach Narodowego Programu Rozwoju Medycyny Transplantacyjnej przyjętego przez Ministerstwo Zdrowia. W październiku uruchomiliśmy kampanię promującą ideę transplantologii pod hasłem "Zgoda na życie", która potrwa przez kolejny rok.

Z wiedzą na ten temat chyba nie jest u nas najlepiej, bo tylko 3 proc. przeszczepianych w naszym kraju nerek pochodzi od żywych dawców. Dlaczego Polacy nie chcą dzielić się narządami ze swoimi bliskimi? Przecież przeszczep rodzinny to często najlepsze rozwiązanie dla chorego.

Trudno ocenić, co jest tego przyczyną. Myślę, że to kwestia braku wiedzy po stronie osób dializowanych, ale przede wszystkim po stronie ich rodzin. Ludzie często po prostu nie wiedzą, że mogliby pomóc w ten sposób. Dlatego podejmujemy działania mające na celu promocję tak zwanego żywego dawstwa, ponieważ najważniejsze jest, by to rodzina wychodziła z inicjatywą pomocy, a nie żeby to pacjent prosił o oddanie narządu.

Rok 2007 to okres zapaści w polskiej transplantologii. Czy udało się już odrobić straty?

Jeśli chodzi o liczbę przeszczepień, to w tym roku jesteśmy na poziomie mniej więcej z lat 2005-2006. Poprzedni rok pod względem statystyk wyglądał podobnie. Proszę więc zwrócić uwagę, że transplantologia potrzebowała prawie 10 lat, by wrócić do stanu sprzed zapaści. To pokazuje, jak wrażliwa w sferze odbioru społecznego jest to dziedzina i jak tragiczne efekty daje naruszenie zaufania do środowiska medycznego. Na szczęście udaje nam się to zaufanie odbudowywać.

Mariusz Nowik, "Dziennik Gazeta Prawna"

Źródło: Skarb

.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy