Reklama

Nie idź tam, bo spadniesz. Nie słyszałam tego w dzieciństwie

- Na szkoleniu motywacyjnym na kartkach zapisywaliśmy marzenia. Na swojej napisałam: zdobędę K2 zimą – wspomina Gorzkowska. Szkolenie było w połowie października, w grudniu Magda wchodziła na górę.

Beata Bialik, Interia.pl: Czytałam komentarze odnośnie twojej wyprawy. Znawcy polskiego himalaizmu grzmieli: "do gór należy podchodzić z pokorą, cel zdobywać małymi kroczkami". Internauci dodawali, że wyprawa jest niepoważna, a ty za młoda i niedojrzała. 

Magda Gorzkowska: - Dziwi mnie podcinanie skrzydeł komuś, kto robi jakiś projekt i sam zdobywa na niego sponsorów. Dlatego tych komentarzy w ogóle nie czytam. Nie obchodzi mnie "co ludzie powiedzą", inaczej nie miałabym energii i czasu na spełnianie swoich marzeń. Zresztą, cokolwiek zrobimy wybijającego się ponad przeciętność, to spotka się z hejtem. Gdybym chciała iść klasycznym schematem, to na K2 zimą ruszyłabym jakoś u kresu życia. 

Nie obchodzą cię opinie "środowiska"?

- Zacznijmy od tego, że nie należę do żadnego klubu wysokogórskiego. Oni robią projekty bardziej wspinaczkowe, a mnie interesuje zmaganie się z wysokością, eksploracja, przygoda i element sportu w górach. Jeśli byłabym zrzeszona w jakimś klubie, musiałabym działać grupowo, uzależniać się od czyichś decyzji i planu. Ja się w tym kompletnie nie odnajduję. Wolę robić swoje projekty, takie do których jestem przekonana, samodzielnie planować przebieg akcji górskiej, a nie dostosowywać się do innych. 

Indywidualne projekty to jedno, ale żeby tak od razu na K2 i to zimą? 

- Ale ja przecież od dziecka wyczynowo trenuję sport, mam na koncie trzy ośmiotysięczniki. Można powiedzieć, że od 13 roku życia przygotowywałam się do tej wyprawy. Moje ciało jest wytrzymałe, podobnie jak psychika. Owszem, ominęłam schematy, które normalnie pokonują ludzie, żeby pojechać  w góry najwyższe, ale podeszłam do tego bardzo poważnie. Przygotowywałam się kilka miesięcy, zaplanowałam cały proces treningowy, dobierałam możliwie najlepszy sprzęt i go ulepszałam pod kątem wyprawy, radziłam się ekspertów. Zrobiłam wszystko, by na wyprawie nic nie zawiodło.


Reklama

To co mówisz brzmi bardzo pewnie i bezkompromisowo. Jak dochodzi się do takich życiowych postaw?

- Latami (śmiech). Cale życie staram się być lepszą, bardziej świadomą i mądrzejszą osobą. Stawiam na samorozwój, prowadzę go całe życie. Bardzo zależy mi, żeby moje decyzje były mądre. 

Samorozwój czyli co? 

- To bardzo szeroki temat. Ciągle próbuję nowych wyzwań i dyscyplin. Specjalnie porzucam rzeczy, w których jestem dobra, na rzecz nowych, które mnie rozwijają. To samo robię w rozwoju osobistym. Chcę żyć w zgodzie z samą sobą i czuć się jak najlepiej. Po to właśnie, żeby iść do przodu. 

A tych odpowiedzi szukasz sama? 

- Szukam inspiracji w ludziach lepszych ode mnie, bardziej doświadczonych i mądrzejszych. Chciałabym więcej wiedzieć o sobie, swoich emocjach żeby móc je ogarniać. Do tego dążę. To jedyny kierunek w jakim wszyscy powinniśmy iść, choć ta droga nie ma końca.    

Masz jakieś autorytety, ludzi których postawy ci w tym pomagają? 

- Moim mentorem jest Dawid Piątkowski. Swoimi książkami i szkoleniami bardzo dużo wniósł w moje życie. Jak osiągnęłam medal w halowych mistrzostwach świata, to napisałam do Dawida, że to dzięki jego książce. To właśnie po szkoleniu u Dawida zapragnęłam sięgnąć po K2 zimą.

Boję się zapytać o czym marzyłaś w dzieciństwie...

- Miałam wielkie marzenia i nie bałam się ich wagi. Imponowały mi nasze najlepsze biegaczki, na przykład Anna Jesień. Oglądałam zawody lekkoatletyczne w telewizji. Dziesięć lat później na igrzyskach olimpijskich w Londynie biegłam razem z nimi. 

Od lekkoatletyki do włażenia na ośmiotysięczniki jednak dość daleka droga. 

- Pomysł na góry pojawił się gdy bieganie przestało sprawiać mi taką radość, jak na początku. Stało się monotonne, przestało mnie rozwijać. Po kilkunastu latach zauważyłam, że nie ma już we mnie radości małej dziewczynki, która przyświecała mi na początku. A dla mnie pasja i radość są podstawą w sporcie. Nie chciałam trenować tylko po to, żeby zarabiać. W górach się odnalazłam, zakochałam. Z wyprawy na wyprawę czułam, ze to kierunek, w którym chcę podążać. 


Pamiętasz moment kiedy poczułaś, że chcesz iść w góry najwyższe? 

-To była pierwsza wyprawa. Zdobyłam z bratem Mount Blanc i postanowiłam tak kierować życiem, żeby kręciło się wokół gór. Organizowałam kolejne wyprawy, zdobywałam doświadczenie, szukałam pieniędzy. Półtora roku później, jako najmłodsza Polka zdobyłam Mount Everest. 

Jak zdobywasz sponsorów? Bo jak się ciebie słucha, łatwo odnieść wrażenie, że wchodzi Gorzkowska, a wszyscy mówią: jasne, a ile pani potrzeba? 

- Za pierwszym razem to była droga przez mękę. Trudniej było mi znaleźć sponsora niż wejść na szczyt. Setki mejli, telefonów i prób kończących się porażką. W końcu wzięłam kredyt na 80 tysięcy złotych, sprzedałam dom po tacie, ale taka była cena moich marzeń. Na szczęście rozpoczęłam współpracę w Inpostem i dziś mam ten komfort, że o pieniądze na wyprawy nie musze się martwić.

Rodzice cię wspierali, motywowali?

- Nikt mnie nie ograniczał, rodzice nie mówili, że czegoś mam nie robić, nie podcinali mi skrzydeł i to im zawdzięczam. Nie słyszałam w dzieciństwie "nie idź tam, bo spadniesz". Ale też nie inspirowali mnie do sportów, od dziecka sama chciałam coś trenować. 

Co czułaś sprzedając dom po ojcu?

- To dzięki tacie poznałam góry. Zabierał mnie na pierwsze wycieczki, kibicował we wszystkim co robiłam, ale też przekonywał, żebym zajęła się normalną pracą. Myślę, że tata dziś byłby ze mnie dumny. 

Szczyt został zdobyty przez Nepalczyków, podczas gdy ty wciąż czekałaś w bazie. Co czułaś wiedząc, że inna ekipa osiąga twój wymarzony cel? 

- W tamtym momencie byliśmy zajęci zupełnie innymi rzeczami. Skupiliśmy się na wypadku i śmierci Sergiego Mingote, który zginął na naszych oczach. Nepalczycy to mocna i dobrze zorganizowana ekipa. Wiedziałam, że jak już idą, to zdobędą ten szczyt. Nie byłam zaskoczona, raczej szczęśliwa, że wrócili cali i zdrowi.


A zazdrość? 

- W trakcie zdobywania góry, leciały na nas rozpędzone skały, wpinaliśmy się w niepewne liny, a teren był wiecznie nachylony. Do tego ciężki plecak, ciuchy ograniczające ruchy. W takich warunkach nie myśli się o rywalizacji. Trzeba odciąć się od zewnętrznych presji i robić swoje. Inaczej można się zgubić. 

Jaki masz stosunek do tego marzenia dzisiaj?

- Pojechałam tam doświadczyć nowych, niesamowitych rzeczy, być w miejscu, gdzie na kartach historii zostanie dopisany nowy rozdział. Teraz mogę powiedzieć, że ten szczyt nie był najważniejszy. Wyprawa dała mi tak dużo, że nie muszę już dla tej góry ryzykować życia i zdrowia. Czuję się jakbym wygrała życie. 

Strona, na której internauci i internautki mogli śledzić twoje zmagania z górą nosi nazwę Gorzkowska szczyt twoich możliwości. To faktycznie był twój szczyt? 

- Ciągle szukałam go w różnych dziedzinach i znalazłam na K2. Na jednym z podejść, gdzie prawie płakałam z bólu, zdałam sobie sprawę, że to jest właśnie to miejsce, szczyt moich możliwości. Dlatego czuje się spełniona w tej wyprawie. Poprzednie ośmiotysięczniki były sto razy łatwiejsze niż K2 zimą.

Kolejne plany? Szczyty do zdobycia, marzenia... 

- Mogę zdradzić, że na kartce obok K2, było jeszcze wiele innych pomysłów.       

***

zobacz także:

Darmowy program – rozlicz PIT 2020




INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy