Reklama

Grzegorz Damięcki: Seksowny i nieśmiały

Mógł odnieść sukces już dawno temu, ale wolał funkcjonować na uboczu show-biznesu. Teraz ma 50 lat i jest na topie. Dzięki temu, czego przez lata unikał, czyli serialom.

Grzegorzowi już na starcie przypięto łatkę amanta: ślicznego chłopca z aktorskiej rodziny, który dostaje kolejne role nie dlatego, że ma autentyczny talent, ale przez wzgląd na rodzinne koneksje. Być może dlatego Damięcki sam usunął się w cień. Zamiast grać w serialach (które do niedawna faktycznie nie były wyzwaniem dla aktora z krwi i kości), wybrał teatr, także ten w telewizji. Co nie oznacza, że nie dostawał innych propozycji.

Mógł wyjść z cienia młodszego kuzyna Mateusza znacznie wcześniej niż za pomocą "Belfra". Bo to właśnie Grzegorzowi pierwotnie zaproponowano rolę kucharza Jerzego w serialu "Przepis na życie". Odmówił, tłumacząc, że nie ma tu wiele do zagrania. Rolę przyjął ostatecznie Borys Szyc.

Reklama

Grzegorz ma bowiem ciekawą filozofię. Jemu zależy "żeby robić rzeczy zaskakujące". "Bo wtedy ten zawód jest przedłużeniem piaskownicy. Człowiek chodzi do pracy, jakby to były wakacje", tłumaczył niedawno.

Człowiek wielu talentów

Teraz, po 25 latach w zawodzie i na 50. urodziny, dostał najlepszy prezent w postaci ról na miarę swojego talentu. Po świetnych występach w "Belfrze" i "Pakcie" oglądamy go w serialu "Wataha", a niebawem pojawi się w obrazie "Atak paniki". Pracuje na planie serialu "Nielegalni" i filmu "Podatek od miłości". Nareszcie zagra role główne.

Co ciekawe, talent aktorski to największy, ale niejedyny atut Grzegorza. Damięcki świetnie rysuje i nawet przed laty złożył teczkę na ASP. Wtedy okazało się, że egzaminy na uczelnię plastyczną są w tym samym czasie, co na warszawską PWST, więc ostatecznie zrezygnował. Umiejętności plastycznych już nie ćwiczy, ale wciąż lubi grać na gitarze. "Jak to często bywa, mężczyzna w pewnym wieku zaczyna sobie robić wstępny rachunek, zaczyna się zastanawiać nad stratami i zdobyczami i do mnie dotarło, że bardzo żałuję niegrania na gitarze. Wróciłem do muzykowania", wyznał w wywiadzie udzielonym Kamili Łapickiej. Teraz jest członkiem zespołu reggae Pan Pozytyw, z którym chciałby nagrać płytę i dla którego pisze teksty piosenek.

Jak widać, nieźle się rozkręca, choć przez lata walczył z nieśmiałością. Nigdy nie brał na przykład udziału w szkolnych akademiach, choć nauczyciele wiedzieli, że pochodzi z aktorskiej rodziny. Przez osiem lat podstawówki nie potrafił wyznać uczuć koleżance, mimo że wszyscy w klasie, włącznie z ową dziewczyną, wiedzieli, że Grześ właśnie ją pokochał.

Nie powtarza błędów rodziców

Ta stałość w uczuciach pozostała mu do dziś. Nigdy nie było słychać o jego romansach. Ma wciąż tę samą żonę, Dominikę Laskowską, z zawodu scenografkę. Wychowują troje dzieci. Przetrwali trudne chwile, które zdarzają się w każdym związku, w przeciwieństwie do rodziców Grzegorza, aktora Damiana Damięckiego i reżyser telewizyjnej Barbary Borys-Damięckiej, którzy rozstali się pod koniec lat 70.

"Dom jest dla mnie takim azylem. Oczywiście jeśli ma się szczęście, że się ten dom nie rozsypał przy tym naszym wariackim zawodzie. To jest miejsce odpoczynku od wszystkiego dookoła. Choć ostatnio najmłodsza córka daje nam tak w kość, że z tym odpoczynkiem bywa ciężko", mówił niedawno. Dominika Laskowska jest nie tylko scenografem, ale też architektem wnętrz i to dzięki jej staraniom udało się odrestaurować mieszkanie na ukochanym Żoliborzu Grzegorza. "Remontując okna, poniszczyłem mnóstwo sprzętu, wyciągając z futryn odłamki, bo Niemcy odpowiadali na ogień powstańców, którzy się tu bronili i strzelali do góry. Okna były całe poprute, ponabijane kawałkami poskręcanego metalu", opowiadał aktor.

Co jeszcze lubi robić? Biegać po Kampinosie oraz Bielanach i chodzić po warszawskim Wolumenie - w poszukiwaniu unikalnych płyt i po to, by nasłuchać się gwary warszawskiej. "Na przykład sprzedaje taki mocno zmęczony proletariusz jakieś wyliniałe kocie skórki i zatrzymuje - to się na moich oczach, uszach dzieje - takiego gościa i mówi: »Panie, kup pan żonie lysa«".

"Synu, zlituj się!"

Jeśli ktoś chciałby spotkać Grzegorza, może wybrać się też do warszawskiego teatru Ateneum, w którym aktor gra od lat. Jego największym idolem jest Gustaw Holoubek. Do dziś trzyma w garderobie jego zdjęcie, którego musi dotknąć przed każdym wyjściem na scenę (częścią rytuału jest też kąpiel - by "zmyć z siebie miasto"). Holoubek na początku pracy Damięckiego w Ateneum poprosił, by zagrał rólkę murarza w "Zemście". Młody aktor miał wypowiedzieć jedną kwestię i bardzo chciał zaistnieć.

"Zrobiłem sobie na twarzy bitwę pod Grunwaldem i w tym wszystkim wyszedłem na tę swoją minutkę. Dodałem do tego jeszcze warszawski akcent. Wszystko, żeby zostać zapamiętanym. Po przedstawieniu suflerka mówi: »Grzesiu, pan Gustaw cię prosi na chwilę do siebie do garderoby«. Wchodzę, Gustaw na mnie spojrzał i powiedział: »Synu, na rany Chrystusa! Zlituj się!«. I to wszystko. Więcej nie musiał mówić. Następnego dnia już grałem normalnie", wspomina lekcję od mistrza, którą sobie zapamiętał na długie lata.

Katarzyna Jaraczewska



Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy