Reklama

Sławomir Zapała: Miał 31 dziewczyn

Urodził się bez charakterystycznego zarostu, ale z zamiłowaniem do śpiewu. Jednak pierwszym wielkim marzeniem Sławomira wcale nie były występy sceniczne, a kierowanie gigantyczną koparką ojca.

"Cześć, tu Sławomir", tak swoim charakterystycznym pozdrowieniem rozpoczyna opowieść o dzieciństwie śpiewający aktor.

Gdy był mały, muzyka tak bardzo go nie zajmowała, jak zabawy w myśliwego, głównie u dziadków w Bieszczadach podczas wakacji. "Miałem dzidę, biegałem po lesie, chodziłem z dziadkami na grzyby, tarzałem się po łąkach i taplałem w błocie zgodnie z zasadą, że brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. To dlatego jestem radosnym mężczyzną dziś", deklaruje.

Jego pierwszym wzorem do naśladowania (i tak zostało do dziś) był tata, góral z Gorców. "Pracuje jako operator sprzętu ciężkiego i obsługuje największą koparkę w Polsce. Wyburzał między innymi zakłady im. Waryńskiego w Warszawie. Nigdy nie zapomnę, gdy wziął mnie do bazy firmy budowlanej, w której pracował. Tam odpalił mi koparkę Ostrówek K-162, wsadził mnie do kabiny i pojechałem. Miałem tylko siedem lat, ledwo dosięgałem pedałów, a on zaufał mi i to na całe życie dało mi pewność, że we mnie wierzy. Dziś jestem szczęśliwym posiadaczem takiej koparki i to na pewno ma związek z tą przygodą z dzieciństwa", zapewnia Sławomir.

Reklama

Gdyby nie tata, który świetnie grał na trąbce, gitarze i akordeonie, Sławomir mógłby nie odkryć swojej największej pasji, czyli muzyki. "Kiedy miałem siedem lat i mieszkaliśmy w Krakowie, mama, która jest pielęgniarką, spytała, czy chcę iść do szkoły muzycznej, czy do teatru muzycznego w Nowohuckim Centrum Kultury. Wybrałem teatr, ale potem też się kształciłem muzycznie. Miałem nawet lekcje indywidualne śpiewu klasycznego i chodziłem na lekcje gry na gitarze, co dziś pozwala mi komponować piosenki. Mój tata jest góralem i w moim domu zawsze dużo się muzykowało", opowiada SHOW.

Oczywiście, czasochłonne hobby to nie było jedyne zajęcie Zapały, który, jak inne dzieci, chodził do szkoły. "Naprawdę starałem się być dobrym uczniem. Byłem niezły z polskiego i angielskiego, ale źle szły mi matematyka, chemia i fizyka, których kompletnie nie rozumiałem. Doszło do tego, że gdy na matematyce mieliśmy całki, powiedziałem mojej nauczycielce, że nigdy mi się one nie przydadzą i na szczęście odpuściła mi. Pozdrawiam panią Jagodę", śmieje się.

Kiedy trafił do liceum, okazało się, że jest w klasie z 31 dziewczynami. Jak się okazało, bycie rodzynkiem miało też swoje ciemne strony. "Kiedy przyszła studniówka, obiecałem, że zatańczę tego wieczora ze wszystkimi koleżankami. Asia Żak, która była moją parą na studniówce, obraziła się na mnie, bo całą noc spędziłem z innymi dziewczynami, nie z nią. Przepraszam, Asiu", wzdycha Sławomir i wspomina, że na studiach w krakowskiej PWST taniec również przysporzył mu kłopotów, bo to nie były jego ukochane zajęcia.

Podobnie jak te z dramatu. "Nawet gdy grałem umierającego na egzaminie u Anny Dymnej, i tak wszyscy pokładali się ze śmiechu, choć chciałem to zrobić poważnie. Wtedy zrozumiałem, że mam pewien dar. I teraz go rozwijam", kończy opowieść Sławomir.

Katarzyna Jaraczewska

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy