Znowu te twoje koleżanki?!
- Wychodzisz? Znów?! - usłyszałam oburzony głos męża. - A kto zrobi kolację?
- Sam sobie zrób, przecież masz ręce! - odburknęłam i zamknęłam drzwi.
Kiedy byłam już za progiem, odetchnęłam z ulgą. Czułam się wreszcie wolna, bo wyrwałam się z domu. Biegłam jak na skrzydłach na spotkanie z koleżankami ze szkoły.
Uwielbiam te nasze ploty, pogaduszki i wspólne zakupy. Czasami idziemy nawet razem do kina. Śmiejemy się wtedy i gadamy o wszystkim: o ciuchach, facetach, pracy, dzieciakach. Wspominamy wtedy dawne szkolne lata, nauczycieli i opowiadamy sobie, co się zdarzyło przez ostatnie tygodnie. Dzięki temu odrywam się od wszystkich kłopotów i czuję się wreszcie szczęśliwa. Tak jest co gdzieś raz w miesiącu. Najczęściej w weekendy. Bo na co dzień przecież brakuje mi czasu. Praca, zakupy, pranie, sprzątanie, gotowanie. Nie mam wtedy ani chwili dla siebie. A te dni są jak święto. Tylko dla nas, bez facetów i dzieciaków.
Niestety, mój mąż ma zupełnie inne zdanie na ten temat. Złości się wtedy i robi mi awantury. Bo kiedy nie ma mnie w domu, musi sam odgrzewać sobie obiad albo kolację i robić zakupy. Denerwuje go to, bo uważa, że jego towarzystwo powinno mi wystarczyć. Uważa, że marnuję czas i tyle. Bo zamiast tych spotkań z "tymi babami" muszę zająć się czymś pożytecznym, ot choćby pozmywać naczynia czy posprzątać. Bo uważa, że nasz dom jest przez to zaniedbany.
- Ciekawe, co ty tam z nimi robisz? A może tam są też faceci? - ostatnio mi wykrzyczał i zagroził: - Zobaczysz, ja też będę chodził z kolegami na piwo...
Jak powiedział, tak zrobił. Wrócił o północy na drinku. To była jego zemsta. I co teraz mam robić? Może jednak zrezygnuję z tych moich spotkań z dziewczynami?
Alicja, 36 l.