Chytry dwa razy traci... Czy tak jest zawsze?
Nie wyjeżdżaliśmy na wakacje od trzech lat. Zawsze były jakieś inne wydatki.
Starszy syn zaczął studia, dwoje pozostałych nastolatków też miało swoje potrzeby. W tym roku mąż zaczął mnie namawiać:
- Dzieci podrosły, zajmują się sobą - pojedźmy na tydzień, gdzieś za granicę. Ceny nie są wyższe niż nad polskim morzem, które i tak jest zimne...
Zaczął nawet szukać ofert. I nagle odezwała się do mnie koleżanka Joasia z dawnych lat. Od słowa do słowa - powiedziała, że mieszka nad jeziorem i prowadzi agroturystykę. I nas zaprasza! Szybko policzyłam, że jak pojedziemy do niej na tydzień, zaoszczędzimy co najmniej połowę tego, co wydalibyśmy na wczasy za granicą. Mąż w końcu dał się przekonać. Joasia ma łódkę, a on czasem łowi ryby. Na początku było wspaniale - kąpiele, ognisko... Dowiedziałam się, że koleżanka jest po rozwodzie, dorosły syn mieszka w Poznaniu. Wszystko było super, ale... Okazało się, że Joasia łowi ryby. I popłynęła z moim mężem. Wrócili późnym wieczorem. Od tej pory zaczęło mi się wydawać, że coś jest nie tak. Kobieta to wyczuwa. Starałam się przebywać stale z mężem, ale nie czułam się komfortowo. Na szczęście do końca pobytu zostały tylko dwa dni...
Po powrocie prawie zapomniałam o wyprawie na ryby. Ale jak mąż odbiera telefon, idzie z nim do drugiego pokoju. Nie mówi, kto dzwoni. Raz miałam wrażenie, że rozmawia z kobietą.
Może to głupie, ale teraz żałuję - może jednak powinniśmy pojechać za granicę...
Iwona (46 l.)