Ciągle jestem ciekawa świata!

Urodziła się, kiedy Polska była pod zaborami. Pamięta rewolucję październikową i obie wojny światowe. Oto najstarsza, żyjąca Polka.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne123RF/PICSEL

Mieszka w Lublinie sama, ale odwiedza ją regularnie rodzina. Przychodzi także opiekunka. To właśnie ona otwiera gościom drzwi, gdy właścicielka skromnego mieszkanka, pani Jadwiga, siedzi na łóżku. Nogi już trochę odmawiają posłuszeństwa starszej pani, ale mają prawo. W końcu noszą ją po tym świecie sto jedenasty rok!

- Słabiej już słyszę, gorzej widzę, ale głowa ciągle pracuje - śmieje się Jadwiga Skawińska-Szubartowicz. Urodziła się 16 października 1905 r. gdy jej rodzinny Lublin znajdował się pod rosyjskim zaborem. - To było kameralne miasteczko, z brukowanymi ulicami, po których jeździły dorożki - przypomina.

Los szybko rzucił jednak jej rodzinę aż pod Petersburg, stolicę carskiej Rosji. Tam dostał pracę ojciec małej Jadzi, kolejarz. - Na własne oczy widziałam rewolucję październikową - niechętnie wraca pamięcią do tych okropności. - Nie można było wyjść na ulicę w ładnym stroju, bo bolszewicy mogli zabić dobrze ubranych ludzi. Koszmar! Wtedy na zawsze wyleczyłam się z komunizmu.

Jej mama, Wincentyna, szybko owdowiała. Żeby utrzymać trójkę pociech, musiała chwytać się różnych zajęć. - Nie mieliśmy słodkiego dzieciństwa - wspomina pani Jadwiga z nutką smutku. Gdy Jadzia miała 13 lat, Polska odzyskała niepodległość. Już w wolnym kraju skończyła szkołę pedagogiczną, nie chciała jednak uczyć. - Wolałam pracę urzędniczki - opowiada.

Znalazła sobie zatrudnienie w referacie egzaminów mistrzowskich i czeladniczych izby rzemieślniczej. Smaliło do niej wtedy cholewki wielu ciekawych mężczyzn, np. jeden z mistrzów Europy w boksie, lecz ona nie paliła się do ślubu. Była zbyt samodzielna i zaradna - zupełnie jak jej mama - toteż wolała cieszyć się życiem.

Tymczasem przyszła II wojna światowa. - Dzięki mojej pracy mogłam pomóc wielu ludziom - pani Jadwiga ciągle żyje tamtymi wydarzeniami. - Dawałam im papiery, dzięki którym unikali wywiezienia na roboty czy do obozu koncentracyjnego. Niestety, nie udało jej się uchronić ukochanego brata, który zginął w Buchenwaldzie. - Był doskonałym łyżwiarzem - wspomina. - Jeździł na pokazach razem z Norweżką Sonją Henie, najsłynniejszą wtedy łyżwiarką.

Po wojnie też starała się nieść pomoc innym. - Do cioci lgnęli ci, którzy potrzebowali wsparcia - opowiada 83-letni Wiesław Doliński, mąż jej siostrzenicy Ewy, który akurat przyszedł w odwiedziny z gromadką innych bliskich osób. - Doradzała im, wspomagała finansowo. Poznałem ją w 1954 r., dzięki żonie. Ciocia nosiła wtedy kanapki siostrzenicy, która akurat miała sesję egzaminacyjną na uczelni. A przychodziła z mężem, Antonim, którego poślubiła kilka lat wcześniej. To był nietuzinkowy człowiek - opowiada pan Wiesław. - Walczył w Legionach Polskich, potem Sowieci go wywieźli na Syberię, skąd przeszedł szlak bojowy z armią Andersa. Dzielny i mądry mężczyzna, taki, jakiego szukała. Stworzyli udany związek, niestety nie doczekali się dzieci.

Mimo to, pani Jadwiga była centralną postacią w rodzinie. To do niej schodzili się pod różnymi pretekstami krewni i tłum znajomych. Jak ciocia dla nas gotowała! Jej wołowina z sosem była... legendarna! - mimo upływu lat, pan Wiesław nie może się nachwalić tamtego smaku. - Ona umie żyć z ludźmi, a nie obok nich. Nie gniewa się na nikogo, potrafi też wybaczać urazy, choć... nie zapomina. - Bo w życiu trzeba szukać dobra, piękna i prawdy - wtrąca pani Jadwiga. - A zwalczać zło. Jak człowiek to rozumie, żyje w zgodzie z własnym sumieniem. Tak jest łatwiej.

- Cała ciocia! - śmieje się pani Janina Cudna, która jest żoną wnuka siostry pani Jadzi. - Poznałam ją w 1976 r. i od razu polubiłam. Złoty z niej człowiek! A jaka ciekawa świata! Zawsze coś czytała, chciała się dowiedzieć jak najwięcej. Dziś bardzo chętnie słucha radia. - Bo i dokształcać stale się trzeba - nestorka rodu niby słabo słyszy, ale wie, kiedy wrócić do rozmowy. - Inaczej człowiek gnuśnieje, a niećwiczony umysł się psuje.

Jej działa bez zastrzeżeń, bo ćwiczyła go nieustannie. Kiedy straciła pracę, bo władzom nie podobały się jej poglądy i przeszłość męża, trafiła do budownictwa, gdzie musiała zgłębić wiele zagadnień technicznych. I świetnie sobie poradziła. - Przeszłam na emeryturę w wieku 61 lat - opowiada. - Ale i wtedy pomagałam koleżance w prowadzeniu kolektury totolotka. Przeżyła męża o ćwierć wieku, zmarła też już jej siostra i koleżanki z młodych lat. Odwiedza ją tylko młodsze pokolenie, jak pan Józef Cudny, wnuczek jej siostry z żoną, czy pan Wiesław, mąż jej siostrzenicy. Wszyscy lubią z nią porozmawiać i pożartować.

- Na setnych urodzinach ciocia była w świetnej formie! - zapewnia pani Janina. - Jeszcze kilka lat później chodziła bez laski na długie spacery. Na sto dziesiątych też się dobrze czuła. Dopiero od niedawna większość dnia spędza na siedząco. - Ale wciąż jest kopalnią anegdot z dawnych lat - mówi Teresa Tarach, opiekunka starszej pani. - Chciałabym do późnej starości zachować świeżość i radość życia pani Jadzi - dodaje jej 25-letnia wnuczka, Agnieszka. - Ona wciąż lubi się śmiać! Kiedy ktoś pyta, w czym tkwi tajemnica jej długowieczności, pani Jadwiga wzrusza ramionami. - To tylko sam Bóg wie - uśmiecha się serdecznie.

W ubiegłym roku przyjechał do niej aż ze Szwecji przedstawiciel Towarzystwa Gerontologicznego, zajmującego się osobami starszymi, by osobiście wręczyć dyplom z okazji sto dziesiątych urodzin. Według archiwów jest najstarszą Polką i zapewne jednym z najstarszych ludzi na Ziemi! - Powiem wam, że te lata minęły mi jak z bicza trzasnął - wzdycha. - Bo życie, moi drodzy, to raczej krótka historia...

Tekst: Anna Miodowicz

Naj
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas