Historia miłosna

Jeśli nawet "miłość jest formą istnienia białka", to żeby kwitła, potrzeba klimatu. A ten wciąż się zmienia. Randka w hotelu Victoria, pocałunki na manifestacji, balanga w klubie Park czy clubbing i lans? O odcieniach miłości w latach 70., 80., 90. i dziś opowiadają nam znani zakochani.

Nina Terentiew/ fot. Andrzej Szilagyi
Nina Terentiew/ fot. Andrzej SzilagyiMWMedia

Nina Terentiew, dyrektor programowy Telewizji Polsat - W Stanach grają musical Hair, w Polsce Czterech pancernych. Tam dziewczyny kochają się w Johnie Travolcie, u nas w poruczniku Borewiczu. Nina Terentiew prowadzi XYZ, pierwszy show o gwiazdach. Bywa, zna sławy. A w "Warszawce" romanse, skandale - zupełnie jak w Ameryce.

Kochałam się w...

Marku Grechucie! Fantastycznie śpiewał o miłości. Idolami byli artyści i sportowcy: Włodek Lubański i Wojciech Fibak. Z aktorów Daniel Olbrychski, z muzyków Czesław Niemen. Byłam zafascynowana Ryszardem Kapuścińskim. Kiedyś odwiózł mnie po nagraniu Pegaza swoim fiatem 125p, wysiadłam oszołomiona. Dalej - przystojny Jerzy Skolimowski i Leszek Herdegen, aktor o niskim, zmysłowym głosie. A zemdleć byłam gotowa dla mistrza Jana Świderskiego. Z nim w knajpce Petit Trianon pierwszy raz jadłam ślimaki, piłam szampana, po czym on zaproponował przejście na ty i byłam ugotowana. Nie istniała kolorowa prasa, ale skandale były, były! Romans dziesięciolecia to związek Maryli Rodowicz i Daniela Olbrychskiego. Kiedyś w SPATiF-ie Daniel pobił się o Marylę z młodym Jaroszewiczem (synem premiera!) i był to skandal w hollywoodzkim stylu.

Na randkę nie wyszłam bez...

amerykańskich dżinsów! Na ulicy Skaryszewskiej funkcjonowały tzw. ciuchy, bazar z rzeczami zachodnimi. Zdobyć tam parę wranglerów - coś pięknego! Ubierałam się też w komisach. Ale przede wszystkim był Pewex. Reklamówka z Peweksu pozycjonowała cię wśród elity. Przebojem wśród chłopców były amerykańskie kurtki żołnierzy z Wietnamu. Wyższa półka: kurtki skórzane, domena artystów, absolutny szpan.

Dawałam się poderwać na...

bilet na koncert Jazz Jamboree - panował pozytywny snobizm na kulturę. Gdzie na randkę? Było mnóstwo miejsc kultowych. Kluby: Remont, SPATiF, Ściek. W dwóch ostatnich bywali ludzie mediów i sceny. Pozwalałam zapraszać się na kawę do Bristolu albo Europejskiego, do Horteksu, a szczytem snobizmu było spotkanie w Zielonym Barku w Victorii, jedynym 5-gwiazdkowym hotelu w Polsce. Na antypodach - schludna kawiarnia Czytelnika, gdzie można było siedzieć niedaleko Holoubka, Konwickiego... Fajne czasy dla miłości. Kolorowe w szarzyźnie tamtejszej rzeczywistości.

W Levisach do wanny

Karol Strasburger, aktor - Może to najpiękniejsza scena romantyczna w polskim kinie: Karol Strasburger jako Tolibowski w filmie "Noce i dnie", brodząc w stawie, zbiera nenufary dla Basi Niechcic granej przez Jadwigę Barańską. "Czarne chmury", "Karino", "Polskie drogi" - dały mu miejsce w czołówce amantów.

Idole...

uciekali od słowa "gwiazda". W `71 roku dostałem etat w Dramatycznym. Barek teatru przeszedł do historii życia towarzyskiego. Piotr Fronczewski, Romek Frankl, Marek Bargiełowski - wszyscy tam bywaliśmy. Dzwonił telefon, podchodził dyrektor Holoubek i gromko obwieszczał, że "jakaś pani" prosi, dajmy na to, Piotra Fronczewskiego. Musiał publicznie odebrać, a my robiliśmy tło: "Ale Piotr, zaproś panią tutaj!". Ja miałem fanki, które podrzucały mi do garderoby bukiety z bilecikami o treści na przykład: "Siedzę dziś w czwartym rzędzie w środku"... Jednak wszyscy stroniliśmy od gwiazdowania. Słowo "gwiazda" kojarzyło się z amerykańskim światem skandali, używek, reklam. My chcieliśmy być dobrymi aktorami.

Zaproszę cię do...

Karol Strasburger/ fot. Andrzej Schilagyi
MWMedia

Grała nam muzyka...

trochę opóźniona w stosunku do Zachodu, ale w klimacie idealnym dla miłości: Stonesi, Beatlesi, Cliff Richard i The Shadows. Bill Haley i Paul Anka z niesamowitym You Are My Destiny. Miałem adapter Bambino i płyty "pocztówki" z jednym utworem i zdjęciem jakiejś sławy. Pamiętam Sugar Baby Love zespołu Rubettes - ciarki przechodziły po plecach. Potem było Boney M, Abba, Salvatore Adamo z przebojem Tombe la neige, Joe Dassin świetny do przytulanych tańców. I muzyka w klimacie Woodstock - Janis Joplin, Jimi Hendrix. Pamiętam wszystko do dziś.

Kolejność uczuć

Małgorzata Ostrowska/fot. Paweł Przybyszewski
MWMedia

Oszalałam dla...

Adama, aktora poznańskiego Teatru Ósmego Dnia. Teatr był silnie związany z opozycją, więc dla mnie była to miłość w cieniu Wielkiej Sprawy. Jak dla wielu młodych ludzi, którzy chodzili na "półkowniki", filmy z nielegalnego obiegu. Oficjalnie oglądało się Misia i Seksmisję, na tajnych domowych seansach Człowieka z żelaza, Przesłuchanie czy Matkę Królów. Miało się poczucie, że z tą drugą osobą bierze się udział w czymś niezwykłym, czasem niebezpiecznym. Fajnych miejsc do randkowania brakowało. Na pierwsze spotkanie z Adamem umówiłam się w kompletnie nienastrojowej restauracji poznańskiego hotelu Polonez.

Sexy czułam się...

w czarnej ćwiekowanej skórze. Nawet bieliznę na scenę miałam skórzaną. Liczyły się dwa kolory - czerń i biel. I makijaż. Najpierw rozszerzyłam go z oka na jedną czwartą twarzy, potem na całą, w końcu zaczęłam golić włosy nad czołem, żeby mieć więcej miejsca do malowania. Ważne - nie był to make-up sceniczny. Z Londynu Adam przywiózł mi rewelacyjną dwukolorową szminkę, oczywiście black and white. Barwne żele do włosów to było coś. W Polsce farb ani lakierów nie było, a przecież obowiązywała moda na punkowe irokezy. Dziewczyny stawiały je na cukier albo na coca-colę, a blond uzyskiwało się dzięki wodzie utlenionej.

Piosenki o uczuciach...

przegrywały z muzyką zaangażowaną. Podczas utworu Przeżyj to sam migotały zapalniczki. Rockmeni stali się idolami także dlatego, że o coś im chodziło. Ja słuchałam wtedy Niny Hagen, Davida Bowiego, zespołu Death Kennedys - ostrego, punkowego brzmienia. Pisałam zaangażowane teksty. Szkoda, że emocje, które towarzyszą zakochaniu, trzeba było nosić głęboko w sobie. To były czasy wielkich idei, a nie delikatnych uczuć. Wtedy wstydziłam się pisać teksty o miłości. Dopiero później dorosłam do przekonania, że nie ma na świecie ważniejszej rzeczy.

Kryzysowe narzeczone

Janusz Panasewicz/fot. Paweł Przybyszewski
MWMedia

Jak przeżyć miłość to...

W Jarocinie! To było zjawisko socjologiczne. Na festiwal wpadało się paczkami albo w parach. Zakochać się w dziewczynie poznanej w "Jarocku", przytulić i słuchać Kobranocki, Republiki albo TSA - przeżycie kultowe, założę się, że wielu 40-latków w garniturach wspomina to ze wzruszeniem. Idolami byli też aktorzy. Dziewczyny kupowały "Film" i "Ekran", wycinały zdjęcia. Kochały się w Lindzie, w Patricku Swayzem. Ja kochałem się w kobietach dojrzałych: Romy Schneider, Małgorzacie Braunek i Beacie Tyszkiewicz, mojej sąsiadce.

Dziewczyny uwodziły...

oryginalnością. Moda praktycznie nie istniała. Polki zdobywały zachodnie "żurnale", przede wszystkim "Burdę", i kombinowały ciuchy po swojemu. Atutem było wyrwanie się z nijakości. Dziewczyny nosiły postrzępione, kolorowe fryzury i odjechane ubrania `a la "mała lady punk". Dzięki temu rzucały się w oczy i potem natychmiast kojarzyłem: "A, to ta panna z różową grzywką!"

Powiem ci "kocham" w...

klubie studenckim. W Remoncie grała Brygada Kryzys, Perfect, Maanam, my. Uciekało się tam od wkurzającej rzeczywistości. Bo to ona wyznaczała kierunek. Wszystko było wtedy polityką, więc jeśli już pojawiały się w piosence uczucia, to też w "politycznym" ujęciu - Kryzysowa narzeczona niby jest o miłości, ale bohaterka przecież emigruje, znajduje sobie jakiegoś faceta na Zachodzie i zostaje po niej tylko żal. Oddech dała nam druga połowa lat 80. Pojawił się nurt "new romantic" - słuchałem Duran Duran i Yazoo. Chociaż piosenką, która kojarzy mi się najsilniej ze stanem zakochania, jest Angie Rolling Stonesów. Miejscem spotkań bywały też... manifestacje. Można było wziąć dziewczynę na zadymę z okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego i tam przeżyć chwile ekscytacji. Miłość nie była tematem numer jeden w publicznym obiegu. Jedyną znaną "parą" z wielkiego świata byli opisywani przez "Trybunę Ludu" Margaret Thatcher i Ronald Reagan.

T-shirt, kurtka i kowbojki

Michał Milowicz, aktor, wokalista - Po Metrze staje się gwiazdą, po recitalu Elvis - polskim Presleyem. Lata 90. to dla niego najbardziej intensywny czas zakochań, rozstań i tracenia głowy dla kobiety. Dlaczego lubi te miłości bardziej niż damsko-męskie układy o dekadę późniejsze?

Love me...

tender! Kochaj mnie czule. Miłości z początku lat 90. były delikatne. Nie istniał serial Seks w wielkim mieście ani pojęcie wyzwolonej singielki. Były komedie romantyczne i wrażliwe dusze, które po prostu pozwalały się kochać. Potem pojawiły się twarde bizneswoman i czar prysł.

Nie było też tak inwazyjnych mediów. Teksty i zdjęcia publikowane w gazetach podlegały autoryzacji. Mogłem chodzić po plaży w Dębkach z gitarą jak bard i szukać miłości, nie myśląc o tym, czy aby za jakąś wydmą nie czai się paparazzi z wielkim obiektywem.

Dziewczyny kochały się w...

Bogusiu Lindzie i Czarku Pazurze, na ekrany weszły Psy. Ja stałem się rozpoznawalny, dzięki Elvisowi. Pracowałem po 18 godzin, ale umawiałem się na randki, jasne. W Akwarium, potem w Barbadosie przy placu Teatralnym. W miejscu klubu Maska, którego jestem właścicielem, był popularny Parnas, modna stawała się ulica Foksal z małymi klubami i knajpkami.

Mój look randkowy ...

Michał Milowicz/fot. Andrzej Szilagyi
MWMedia

Gdy w 1992 roku pojechaliśmy z Metrem do Stanów, przekonałem się, jak kolorowo i odjazdowo mogą być ubrane kobiety, które w środku dnia piją kawę w Starbucksie. U nas jeszcze pokutowały "wpuszczone" nam do mody przez Michaela Jacksona białe skarpetki do garnituru. Inna sprawa: w tych czasach młodzi ludzie zaczęli zarabiać spore pieniądze. Stać nas było na więcej. Świetnie było zabrać ukochaną na egzotyczne wakacje albo na koncert Depeche Mode do Berlina.

Presja na doskonałość

Monika Jaruzelska/ fot. Andrzej Szilagyi
ThetaXstock

Mężczyzna na tamte lata...

to nowy bohater wykreowany przez filmy Władysława Pasikowskiego - męski, silny, przeciwieństwo neurotycznego inteligenta z kina moralnego niepokoju. Nie mój typ. Osobiście czekałam na swojego kinowego amanta aż do momentu, kiedy pojawił się Bartosz Opania. Mój stuprocentowy wzór męskości z tamtych lat (i dziś także) to uroczy, silny, frapujący Andrzej Mleczko. Miał klasę, podobnie jak jego rysunki inteligentne, dowcipne, falliczne. Pewnie Freud miałby na mój temat coś do powiedzenia...

Na randkę do...

coraz lepszych knajp, gdzie można się było pochwalić, że rośnie życiowa stopa. Skończyła się era parków, w których zakochani romantycznie przytulali się na ławkach. Szkoda. W Ogrodzie Saskim pojawiła się restauracja Adama Gesslera, potem kluby-restauracje przy placu Teatralnym: Barbados, Rabarbar, Zanzibar. Swoje miejsca otwierali Kręgliccy. Już od lat osiemdziesiątych lubiłam spotykać się w SARP-ie, w Klubie Architekta. Nie każdy mógł tam wejść - z czasem pojawiła się instytucja selekcjonerów. Często chodziliśmy tam z Korą i Kamilem Sipowiczem (modna wtedy para!), byli świetnymi kompanami. To sam dotyczyło Hanki Bakuły, osoby pożądanej w towarzystwie, słynącej z miłosnych skandali. Ważne - zaczęło się życie nocne, coraz więcej knajpek przesunęło godzinę zamknięcia z 22 do "ostatniego gościa".

Modnie czyli...

na szaro, czarno i biało. W światowej modzie królował minimalizm, asceza. To był kontrast dla kolorowego stylu życia, który chcieliśmy prowadzić. Jednak Polki konsekwentnie za tym podążyły, był już "Twój STYL", czytelniczki otwierały się na wzory z Zachodu. Idolkami stały się modelki, które zdetronizowały aktorki. Mężczyźni ulegli czarowi Cindy Crawford, Claudii Schiffer i nie mieli nic przeciwko temu, żeby podobnie wyglądały ich dziewczyny czy żony. Pod tym względem to nie był dobry czas dla kobiet, zaczęła się presja posiadania figury doskonałej.

Tylko nie plastiki!

Patrycja Markowska/fot. Adam Kępiński
MWMedia

Te czasy są dla zakochanych...

trudniejsze. Lata dwutysięczne to galop od romantyzmu do ideologii "mieć". Dziesięć, osiem lat temu chodziliśmy po Nowym Świecie albo Starówce do rana z paczką przyjaciół i z butelką wina, a potem spędzaliśmy cały dzień na seansach festiwalu filmowego. W rodzinnym Józefowie paliliśmy ogniska nad Świdrem, zakochiwałam się w chłopakach grających na gitarze. Takiej atmosfery nie czułam potem już nigdy w życiu. Swoją pierwszą wielką miłość poznałam w klubie Akwarium, dziś na jego miejscu stoi luksusowy hotel.

Ludzie, których nie było stać na piwo czy drinki, przemycali do klubu swój alkohol w bidonach, słuchali muzyki, siedząc na podłodze. Był w nas jakiś "hippizm". Dzisiaj mamy eleganckie knajpki, do których nie wypada ubrać się byle jak, i designerskie kluby, gdzie obowiązują prawa lansu. Boję się, że mój syn Filip nie będzie miał już szansy zakosztować klimatu, w jakim ja przeżywałam swoje miłosne fascynacje.

Podobają mi się faceci tacy jak...

Mickey Rourke - dla mnie seksowny tak samo dziś, jak dziesięć lat temu. I mój ukochany Michael Hutchence, wokalista INXS, oraz Bono - prawdziwy Ktoś. Chcę wierzyć, że dziś idolami młodych ludzi są indywidualności, a nie gwiazdorzy. Że na masową wyobraźnię działa Angelina Jolie, ponieważ jest nie tylko piękna, ale i dobra. Że mężczyźni kochają kobiety wartościowe. Gdy widzę, że najsilniejszym afrodyzjakiem jest silikon i kolor różowy, to mnie przeraża.

Co zagra jutro?

Piszę teksty o miłości i śpiewam rocka. Kiedyś, gdy Perfect grał Autobiografię, ostre brzmienia wyrażały ostre treści. Dziś w ten sposób można opowiadać o uczuciach. Kilka lat temu usłyszałam w jednej z wytwórni: "Co pani sobie myśli?! Że ktoś kupi dziś rockową płytę?". To był czas, gdy do władzy doszli Enrique Iglesias, Britney Spears, Jennifer Lopez. I co? Ludzie chcą jednak słuchać rocka. To znak, że cukierkowe wartości mają przeciwwagę. Więc może głęboka, romantyczna, porywająca miłość też nie da się żadnym czasom?

Akcja emancypacja

Marcin Prokop, dziennikarz, prezenter - Telewizja MTV - przeniesiona z wielkiego świata. Pismo "Machina", odpowiednik zachodnich magazynów lifestylowych. Tu pracował Marcin Prokop. Człowiek symbol zmiany czasów. Gdy opowiada o miłości w ostatniej dekadzie, wie, co mówi.

Moje zauroczenia...

Marcin Prokop/ fot. Mateusz Jagielski
Agencja SE/East News

Na ulicy zwracam uwagę na...

outsiderki. Od początku dziesięciolecia obowiązujący styl clubbingowy spowodował, że większość panien nosiła jaskrawe ciuchy i sportowe buty do minispódniczek, odsłaniała brzuchy oraz tleniła krótko ścięte włosy. Osobiście nigdy mi ten wygląd nie odpowiadał. Co do mody męskiej, popularne stały się spodnie bojówki, do tego koniecznie białe buty. Miałem kilka takich zestawów. Furorę zrobiły koszulki polo z postawionymi kołnierzykami - dla mnie tragedia. Podobnie jak fryzury na pseudoirokeza, podejrzane u Davida Beckhama. Fajnie, że dziś faceci przestali bać się kolorów. Wcześniej trudno było spotkać heteroseksualnego mężczyznę w różowej koszuli.

Spotkajmy się w ...

Piekarni - była mekką kultury klubowej. Fanów miała Klubokawiarnia, potem wszystkich zakasowała Utopia. Tam drugiej połowy szukali amatorzy tej samej płci. Ja wolałem prorockową Proximę, Stodołę, Centralny Dom Qultury, gdzie przychodziły "alternatywne" dziewczyny. W oczach miały diabła, a w plecaku tomik wierszy Świetlickiego. Dziś modne są kluby, w których raczej się siedzi przy przepłaconej kawie. Koncerty dekady to wizyty zespołów Deus albo Mars Volta. Na jeden z nich umówiłem się pierwszy raz z moją narzeczoną. Nie zginęła instytucja randek w kinie. Zjawisko: Tajemnica Brokeback Mountain. Myślę, że ten film najlepiej oddaje ducha schyłkowych lat dekady, które upłyną pod znakiem emancypacji kochających inaczej, również w Polsce.

Wysłuchała Agnieszka Litorowicz-Siegert

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas