Reklama

Wynajęto mi mieszkanie w... domu do rozbiórki

Wydałam na remont 100 tys. zł, po czym okazało się, że muszę wraz z córeczką opuścić odnowione mieszkanie! – opowiada.

- Prywatne życie nie ułożyło mi się. Samotnie wychowuję sześcioletnią córeczkę, Maję. Przez jakiś czas mieszkałyśmy w moim rodzinnym domu z braćmi, ale dla nas wszystkich było tam za ciasno. Postanowiłam stanąć na własnych nogach - zwierza się Agnieszka Hnyluch z Zabrza.

Na zakup nowego mieszkania nie miała pieniędzy, na komunalne musiałaby czekać w kolejce latami. - Dowiedziałam się, że jest jeszcze jedna możliwość. Otóż spółka Zarząd Budynków Mieszkaniowych - Towarzystwo Budownictwa Społecznego z Zabrza miała w swoich zasobach mieszkania, które wynajmowała za wylicytowane w drodze przetargu stawki. Były to stare, zrujnowane lokale, wymagające gruntownej modernizacji. Pomyślałam, że to dla mnie szansa. Mogłam przecież remont prowadzić powoli, stopniowo zdobywając pieniądze - tłumaczy kobieta.

Reklama

Upatrzyła sobie trzy pokoje z kuchnią w starej kamienicy. W 2011 r. wylicytowała wynajem w cenie 7 zł za metr kwadratowy. Łącznie miała płacić 500 zł miesięcznie. - Na remont wydałam 100 tys. zł. Zgodnie z umową, było to warunkiem wynajmu - kontynuuje opowieść Agnieszka. - Na przeprowadzenie prac dostałam pięć lat. Skąd miałam wziąć tyle pieniędzy naraz? Wzięłam kredyt. Wymieniłam instalacje: elektryczną i wodno-kanalizacyjną oraz drzwi. Zamontowałam ogrzewanie, położyłam podłogi, a w łazience kafelki, odgrzybiłam i wyrównałam ściany... - wylicza.

- Wreszcie wszystko lśniło: salon połączony z kuchnią, różowy pokoik Majeczki, moja sypialnia. Gdy Zarząd Budynków Komunalnych podpisał protokół odbioru mieszkania, odetchnęła z ulgą. - Cieszyłam się, że wreszcie odpocznę i będę z córeczką spokojnie żyła - mówi. - Tymczasem miesiąc później jeden z sąsiadów spotkał mnie na klatce i powiedział, że długo tu nie pomieszkamy, bo budynek jest przeznaczony do... wyburzenia. Zbladłam. Myślałam, że się przesłyszałam. "To przecież niemożliwe, przecież w takiej sytuacji ZBM - TBS by mi go nie wynajął!" - pomyślałam, ale na wszelki wypadek od razu pobiegłam zapytać, czy coś jest na rzeczy.

Czarny scenariusz jednak się potwierdził. - Dowiedziałam się, że frontowa ściana odchyla się od reszty budynku, co zagraża bezpieczeństwu mieszkańców. Potwierdziło to pismo, jakie otrzymałam: ze względu na pogarszający się stan budynku ZBM-TBS zamierza wysiedlić wszystkich mieszkańców.

- Zaproponowano mi cztery mieszkania, do których mogłam się przeprowadzić z córką. Były mniejsze od tego, który wynajęłam, a w dodatku w stanie o wiele gorszym niż nasze przed remontem. Trzy z nich znajdowały się w niebezpiecznej okolicy. Zrozpaczona pożaliła się na swoją trudną sytuację prezydentowi miasta. - Obiecał pomoc i zaproponował wynajęcie mieszkania gminnego. Zdecydowałam się na trzy pokoje z kuchnią w kamienicy w centrum miasta. Mieszkanie było na czwartym piętrze, bez windy i wymagało gruntownego remontu, ale nie miałam wyjścia - wyjaśnia kobieta.

O przeprowadzenie prac zwróciła się do ZBM-TBS. - Uważałam, że spółka powinna zapewnić mi lokal o takim standardzie, w jakim mieszkałam. Chciałam więc, by zostały wymienione instalacje, wyrównane i pomalowane ściany, położone podłogi, wyremontowane łazienka i kuchnia. Odmówiono mi. Zwróciłam się zatem o zwrot kosztów, jakie wcześniej poniosłam na remont - wspomina samotna matka. Rozmowy z ZBM-TBS się przeciągały. W marcu spółka ta wymówiła Agnieszce umowę najmu mieszkania w wysiedlanej kamienicy i złożyła do sądu sprawę o eksmisję. Ponadto pracownicy zgłosili do Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie i na policję, że Agnieszka nie chce się wyprowadzić z budynku, który ma zostać wyburzony, przez co naraża dziecko na niebezpieczeństwo.

- W głowie mi się nie mieści, że można tak się zachować! Ta kamienica nie popadła w ruinę w ciągu dwóch miesięcy, od momentu, gdy się do niej wprowadziłam, ale dużo wcześniej! - protestuje kobieta. - To przecież ZBM - TBS, wynajmując tam mieszkanie, naraził mnie i moją córeczkę na niebezpieczeństwo. Sama nigdy bym tego nie zrobiła. Maja jest całym moim światem! Mieszkałyśmy już u rodziny, ale nie mogłam od razu zdać kluczy, bo nie miałam co zrobić z naszymi rzeczami. Trzy pokoje z kuchnią, jakie przyznała mi gmina, trzeba było wyremontować!

Teraz Agnieszka z córką przeprowadziły się do gminnego mieszkania, w którym ciągle trwają prace. Mimo to wyznaczono im kuratora, a sprawa trafiła do sądu rodzinnego, który zdecyduje, czy samotnej matce nie ograniczyć praw rodzicielskich. Rozprawa ma się odbyć w lutym tego roku. Spółka nadal nie zwróciła pieniędzy za remont starego mieszkania.

- Proponują mi mniej niż połowę tego, co włożyłam, na co nie mogę się zgodzić. Jakby tego było mało, ktoś włamał się do poprzedniego mieszkania i ukradł, co się dało, m.in. kuchenkę. Wyciągając ją, zniszczył meble kuchenne, odkręcił wodę w lokalu piętro wyżej, przez co wszystko zostało zalane - mówi ze łzami w oczach Agnieszka Hnyluch. - Cała ta sytuacja odbiła się na moim zdrowiu, jestem strzępkiem nerwów. Maja też przeżywała, że nie może mieszkać w swoim dawnym pokoju. Mam nadzieję, że w końcu odzyskam poniesione koszty remontu starego lokalu. Że będziemy mogły wreszcie pomyśleć o przyszłości! Kocham Maję, pracuję, chciałabym wreszcie zacząć normalnie żyć!

Edyta Urbaniak


Tekst pochodzi z magazynu

Tina
Dowiedz się więcej na temat: mieszkanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy