Zerwane więzi

Pokłócić się, rozstać, odejść. Nasi bohaterowie w pewnym momencie zrozumieli, ile stracili. I postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę. W małżeństwie, przyjaźni, rodzinie.

Czasami powrót bywa trudny, choć jest możliwy
Czasami powrót bywa trudny, choć jest możliwyThetaXstock

Barbara Melzer, Michał Coganianu
Czy po rozstaniu można wrócić do siebie i wychowywać dzieci "moje, twoje, nasze"? Receptę na to, co wydawałoby się niemożliwe, znaleźli Barbara Melzer, aktorka, wokalistka, i jej partner Michał Coganianu, kiedyś muzyk, dziś menedżer prowadzący agencję artystyczną.
- Moje ulubione motto życiowe to ostatnie zdanie z komedii Billy'ego Wildera "Pół żartem, pół serio": "Nobody´s perfect" - żartuje Michał. - Z Basią nie tworzymy idealnego związku, ale z małą przerwą jesteśmy ze sobą już ponad 15 lat - mówi. - Jego poczucie humoru zawsze mnie rozbraja - dodaje Barbara. Gdy zgodnie krzątają się po mieszkaniu na strychu kamienicy przy Nowym Świecie, podając kawę i ciasteczka, aż trudno uwierzyć, przez co przeszli. On, kiedyś perkusista zespołu Oddział Zamknięty, wypatrzył Barbarę w musicalu "Metro" Stokłosy i Józefowicza. - Lew zodiakalny i salonowy wszedł w środowisko teatru Buffo, krążył wokół mnie, zaprzyjaźnił się z moimi kolegami - wspomina artystka. - Szybko pomyślałam, że mógłby być ojcem moich dzieci. Zamieszkali razem. On był tuż po rozwodzie i często zajmował się córką z poprzedniego związku, w ich mieszkaniu trzyletnia Zuzia miała swój pokój. Barbara ze wstydem przyznaje, że nie umiała odnaleźć się w tej sytuacji.

Sama bardzo chciała mieć dziecko, jednak Michał nie był gotowy po raz drugi zostać ojcem. Obawiał się też, że macierzyństwo przeszkodzi Melzer w karierze. Pracowała wtedy w teatrze i w programie Manna i Materny "MdM". Wkrótce jednak na świat przyszła ich córeczka Julia. Michał coraz częściej zaczął wybierać towarzystwo kolegów, a Barbara czuła się osamotniona. Żyli razem, ale jakby obok siebie. Gdy Julka miała rok, nastąpił kryzys. Barbara wyprowadziła się.

Nie zatrzymywał jej. Dziś na pytanie, dlaczego nie walczył o Barbarę, Michał odpowiada krótko: - Potrafiłem tylko powiedzieć: "Szczęść Boże na drogę", bo uważam, że nikogo nie można zatrzymać na siłę.

Po rozstaniu z Michałem, Melzer związała się z mężczyzną, którego znała jeszcze z lat szkolnych z Poznania. Zaszła w ciążę. Nowy partner szybko ją zawiódł. Uciekała wtedy w pracę. Z wielkim brzuchem w teatrze Buffo śpiewała słynną "Małgośkę". Publiczność brała to za celową inscenizację i owacyjnie klaskała. Wojtek urodził się w maju. W opiece pomagała Barbarze niania, ale nic nie mogło zastąpić wsparcia, które kiedyś dawał jej Michał. - Szybko przekonałam się, co straciłam - przyznaje. - Ten związek był porażką. Coraz bardziej tęskniłam za tym, co minęło.
Gdy zdecydowała się być sama, Michał przychodził do wynajmowanego przez nią mieszkania i zajmował się Julką. Zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje z Barbarą. - Nie był to łatwy czas - mówi dzisiaj. - Nie czułem satysfakcji, że jej nie wyszło, choć byłem na nią wściekły - dodaje.

W głębi duszy nadal bardzo kochał Barbarę. Długo się wahał, zastanawiał, ale po kilku miesiącach wyciągnął rękę do pojednania.
Melzer trudno było spojrzeć mu w oczy i przyznać, że bardzo tego chciała. Na początku czuli między sobą dystans, więc ustalili: "Robimy to wyłącznie dla dzieci". Obydwoje zdawali sobie sprawę, że wchodzenie drugi raz do tej samej rzeki może się nie udać.

- Czy to coś nadzwyczajnego, że wybaczyłem? - zastanawia się Michał. - Nie straciłem do Basi zaufania. Przecież najpierw odeszła, a potem związała się z innym mężczyzną.

Gdy wrócili do siebie, od nowa uczyli się, na co zwracać uwagę i czego nie powinni przeoczyć. Barbara zrozumiała, jak ważna w partnerstwie jest wolność.

Coganianu musiał dojrzeć, by zaakceptować syna Melzer. Gdy ponownie razem zamieszkali, Wojtek miał zaledwie kilka miesięcy i na początku Michał nie umiał traktować chłopca jak własne dziecko. Jednak dla ojca dwóch córek posiadanie syna okazało się niezwykłym doświadczeniem. - Teraz mamy wspólne męskie zainteresowania - żartuje.

Barbara: - Jest świetnym ojcem dla całej trójki, traktuje ich jednakowo i poświęca każdemu z nich mnóstwo czasu. Wojtuś też kocha go bardzo, choć wie, że Michał nie jest jego biologicznym tatą. Powiedziałam prawdę w sposób zrozumiały dla małego dziecka. Dla nas, dorosłych, to, co się zdarzyło, nigdy nie było tematem tabu. Uważamy, że o wszystkim trzeba rozmawiać, nawet jeśli są to sprawy przykre, intymne - gdy to mówi, szuka chusteczki. Przyznaje, że wspomnienie tych przeżyć wciąż ją wzrusza.

- Codziennie szukamy recepty na życie - dodaje. - Gdy odwiedzają nas przyjaciele i rodzina, powtarzają: "Cudownie, że wam się udało". I pewnie tak jest. A najlepiej widać to po dzieciach. Są szczęśliwe.

Znów blisko siebie

Sonia Bohosiewicz i Katarzyna Galica

Przez cztery lata Sonia Bohosiewicz i Katarzyna Galica były nierozłączne na krakowskiej PWST. Po studiach trafiły do różnych teatrów i prawie straciły ze sobą kontakt. Teraz spotykają się w Warszawie.

Przy stoliku w kawiarni Nu Jazz Bistro na ulicy Żurawiej siedzą dwie blondynki. Są głośne, bezpośrednie, wesołe. Od niedawna mieszkają w stolicy. Obie skończyły trzydziestkę i właśnie mija dziesięć lat, odkąd zrobiły dyplom.

- Szkoła teatralna to poligon dla ciała i ducha, wymaga wysiłku fizycznego, dyscypliny - mówi Sonia. - To naprawdę ciężkie studia, potrzebny jest ktoś, kto rozumie, co czujemy. Trafiłyśmy na siebie przez przypadek i dzięki Bogu. Łączyły nas wykłady, wspólna paczka papierosów. Siedząc na Plantach przepytywałyśmy się z tekstów. Dziś, gdy się spotykają, tak samo jak kiedyś nie mogą się nagadać.

- Jesteśmy pod wieloma względami do siebie podobne, to samo nas śmieszy, interesuje, denerwuje, wzrusza - dodaje Katarzyna.

- Przez cztery lata Sonia często odwiedzała mój dom rodzinny w Krakowie. Przychodziła na obiady, korzystała z pralki. Za to ja cieszyłam się wolnością, którą daje akademik. Często zostawałam u niej na noc pod pretekstem przedłużających się prób - mówi.

Gdy skończyły studia, Katarzyna dostała etat w Teatrze Ludowym, potem w Teatrze Słowackiego, Sonia - w Starym. Obie zajęły się swoimi zawodowymi sprawami i życiem prywatnym. Aktorki weszły w nowe środowiska i nagle zapomniały o sobie. Nawet nie rozmawiały przez telefon. Czasem tylko mijały się na ulicy: "Cześć, cześć, zadzwoń koniecznie".

Dlaczego ich drogi się rozeszły? Trudno dziś odpowiedzieć. Może skończył się pewien etap ich życia? Takiej rozbuchanej, studenckiej młodości? - Przez kilka lat żadnej z nas taki codzienny kontakt nie był potrzebny - mówi Sonia.

Kiedyś spotkały się na imprezie w Krakowie. Zaczęły rozmawiać tak, jakby rozstały się wczoraj. Poczuły, że wciąż nadają na tych samych falach.

W 2003 roku razem wystąpiły w filmie Macieja Ślesickiego "Show". Potem Katarzyna dostała rolę w serialach "Warto kochać" i "Halo Hans". Zrezygnowała z etatu w teatrze.

Półtora roku temu, kiedy okazało się, że 80 procent swojego czasu spędza w Warszawie, bo jej zawodowe życie przeniosło się właśnie tutaj, postanowiła wynająć mieszkanie na Mokotowie. Wkrótce aktorskie plany sprowadziły też do stolicy Sonię. - Teraz mieszkam w tej samej dzielnicy, dwa kroki od Kasi - mówi Bohosiewicz. - W dodatku jest tu trzecia nasza przyjaciółka z roku - Tamara Arciuch.

Sonia i Katarzyna często się teraz spotykają. Im są dojrzalsze, tym więcej mają sobie do zaofiarowania. Uzupełniają się - w czym jedna jest słaba, w tym druga mocna. Nadal rozumieją się bez słów. Nie tylko wspomnienia sprawiły, że znów zaczęły się widywać. Wzajemnie cieszą się ze swoich sukcesów. W aktorskim środowisku to prawdziwy test przyjaźni.

- Myślę, że ten egzamin zdałyśmy przynajmniej na czwórkę - mówi Sonia. - Nawet na czwórkę z plusem! - dodaje Katarzyna.

Najwyżej odchodzimy od stołu

Jan i Mateusz Pospieszalscy

Dwaj bracia, których różnią poglądy polityczne i gust muzyczny. Jan jest muzykiem i publicystą. Mateusz, najmłodszy z dziewięciorga rodzeństwa Pospieszalskich, tworzy muzykę filmową i pisze piosenki.

Potężny, z krzaczastymi brwiami, w kontakcie bezpośredni. Typ kumpla. Odbiera telefon zwrotem: "Cześć, tu Janek". Numer jego komórki różni się tylko jedną cyfrą od numeru brata. Mateusz, młodszy o 11 lat, jest saksofonistą w Voo Voo. Ale pierwszy w tym zespole był Janek. Ponad dekadę grał w Voo Voo na gitarze basowej i kontrabasie.

Muzyka to nie jedyne zajęcie Jana Pospieszalskiego, w połowie lat 90. prowadził w telewizji "Swojskie klimaty". Ten program o kulturze ludowej kładł nacisk na patriotyzm i tożsamość narodową. Pospieszalski zyskał wtedy miano konserwatysty.

Podczas kampanii do Sejmu w 1997 r. pojawił się w studiu wyborczym. Po przejęciu władzy przez AWS stał się jedną z medialnych twarzy prawicy. Miał coraz mniej czasu na granie. W zespole narastał konflikt. Pospieszalski na koncerty przyjeżdżał tuż przed wejściem na scenę. Mateusz i inni muzycy z zespołu irytowali się, nie mieli nawet czasu na wspólne próby.

Między liderem Voo Voo a Janem dochodziło często do ostrej wymiany poglądów. Mateusz nie mieszał się w ten konflikt, ale nie stawał też po stronie brata. Jan odszedł z Voo Voo: - Mateusz zdecydował się zostać w zespole. Miałem o to żal, ale nie starałem się na niego wpłynąć. Był dorosły.

- Gdy rządziła AWS, Janek bardzo się nakręcił i przy różnych okazjach wyrażał swoje przekonania - wspomina Mateusz. - Czasami bywa autorytarny, ma zapędy przywódcze i zawsze uważa, że prawda jest po jego stronie. Nie słucha innych - podkreśla.

- Mój konflikt z Mateuszem polega na tym, że zupełnie inaczej definiujemy sytuację w kraju. Wtedy być może za dużo agitowałem, ale tak rozumiałem przeciwstawienie się monopolowi postkomunistów - odcina się Jan.

Jan mieszkał w Warszawie, Mateusz pod Częstochową. Gdy spotykali się podczas świąt, przy stole wyczuwało się złą atmosferę. Jan z przekąsem komentował występy Voo Voo.

- Czytasz nie to, co trzeba, i słuchasz nie tego, czego powinieneś - Jan zaczynał rozmowę przy kolejnym spotkaniu. - Twoje bon moty zaczerpnięte z bałamutnej prasy to przejaw lenistwa intelektualnego. W głowie mi się nie mieści, że ty, mój brat, mnie nie słuchasz - gorączkował się starszy z braci.

Mateusz próbował polemizować, ale w starciu z Janem zawsze przegrywał. Nieraz w pół zdania odchodzili od wspólnego stołu.

- Może za bardzo kieruję się emocjami? - zastanawia się Jan. - Jednak gdy zaczynamy rozmawiać, jego poglądy od razu mnie rozdrażniają. Uważam, że w dyskusji, choćby z tego powodu, że jestem starszy i mądrzejszy, racja jest po mojej stronie.

Mateusz nie ukrywa, że dla niego okres rządów PiS to czas, jak to nazywa, "politycznej żenady". Tymczasem Jan ze swoim programem "Warto rozmawiać" stał się medialną etykietką rewolucji pod szyldem IV Rzeczypospolitej.

Ma wizerunek ojca rodziny, Polaka katolika, a w studiu często przybiera postawę kaznodziei. Młodszy brat zdaje sobie sprawę, że dla ludzi podzielających poglądy Jana jest on rycerzem z szablą. Ale ma też wielu wrogów i krytyków. Niektórzy wręcz go nienawidzą.

- Ale taka jest cena "parcia na szkło" - dodaje Mateusz. - Zdążyłem się przyzwyczaić do charakteru mojego brata i choć brak mi do niego dystansu - kocham go. Rozmijamy się w poglądach na wiele spraw, ale nadal wyznajemy te same wyniesione z domu wartości: patriotyzm, szczerość, uczciwość. Dlatego choć nasze przekonania czasem się różnią, szukamy wspólnych punktów. Janek potrafi być wkurzający, ale to mu się wybacza, bo bywa duszą towarzystwa, pełnym energii, charakternym facetem. On scala naszą rodzinę.

- Czasem macham ręką i przy okazji spotkań nie rozmawiamy o spornych sprawach, bo to przypomina stąpanie po polu minowym - śmieje się Jan.

- Czy nasza więź mogłaby zostać nadwerężona przez politykę? - zastanawia się. - Chyba nie, łączy nas rodzina, opieka nad niepełnosprawną siostrą i to, jak zostaliśmy wychowani.

Urodzili się w Częstochowie. Mimo ciężkich warunków rodzice dbali, aby dzieciom dać miłość i zapewnić dobre wykształcenie. Jan jako pierwszy zajął się muzyką profesjonalnie, grał jazz i pop w Czerwonych Gitarach, potem z duetem Marek i Wacek.

Mateusz jako nastolatek był saksofonistą w punkowym zespole Śmierć Kliniczna. Potem związał się z Voo Voo. Ostatnio Mateusz grał koncert promocyjny swojej ostatniej, autorskiej płyty "EMPE3".

- Inni kompozytorzy błyszczą, a Mateo jest za skromny - dodaje Janek, który nie byłby sobą, gdyby nie miał ostatniego słowa. - Rozdrabnia się i nie potrafi zadbać o swoje prawa i wizerunek. Za każdym razem, gdy się widzimy, jest to oprócz polityki kwestią sporną. Ale co mam zrobić, zostać jego menedżerem? A może to jest jakiś pomysł? - śmieje się Jan Pospieszalski.

Monika Głuska-Bagan

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas