A jednak będzie wesele!
Sala ustrojona, stoły zastawione, jedzenie prawie zrobione. Miało być tak pięknie, a tu panna młoda wpada i mówi, że narzeczony ślubu nie chce brać! I co teraz począć?!
Spojrzałam na salę. Wszystko było już gotowe - stoły ustawione, kelnerka rozkładała na nich zastawę. Marek właśnie wnosił drabinę, żeby zawiesić u sufitu girlandy z bibułkowych kwiatów. Z kuchni dochodziły odgłosy krzątaniny i zapach pieczeni. A pod dom weselny zajechał samochód. "Pewnie młodzi", pomyślałam i wyszłam im na powitanie. Zobaczyłam jednak tylko Julię.
- Dobry wieczór! - zawołałam. - A pani sama? - zdziwiłam się.
- Dobry wieczór - odparła. - Tak, Kamil przyjedzie za chwilę, załatwiał jeszcze alkohol i... Ale pięknie! - stanęła w progu jak wryta. Marek rozwiesił już część girland.
- Zawieszę resztę, to będzie jak w bajce - pochwalił się.
- Możemy też dołożyć po różyczce obok każdego nakrycia - zaproponowałam. - Dla pań różową, dla panów białą. Ma pani plan rozsadzenia gości? - przeszłam do rzeczy.
- Kamil miał go przywieźć - narzeczona spojrzała na zegarek. - Ale czemu się spóźnia?
- No to tym zajmiemy się potem, a teraz pokażę pani listę piosenek. Wybierze pani coś na pierwszy taniec.
- Wolałabym poczekać...
- Oczywiście - przytaknęłam. Spraw do załatwienia było wiele, więc z tymi dwoma spokojnie mogłyśmy zaczekać do przyjazdu narzeczonego. Nagle zadzwoniła komórka Julii.
- Gdzie ty jesteś?! - wykrzyknęła do słuchawki. - Czekamy tu z panią, a ty... Co?! Kto?! - słuchała przez chwilę. - Ale Kamil, przecież umawialiśmy się, że... Kamil, proszę...
Nie skończyła, bo on najwyraźniej się rozłączył. Przez chwilę patrzyła na komórkę z niedowierzaniem, a potem szybko wybrała numer.
- Kamil, ja sobie nie... Och, to ty, Konrad! Oddaj słuchawkę Kamilowi! - zażądała. - Jak to nie oddasz?! Ja...
I znów ktoś się rozłączył.
- Coś się stało? - spytałam.
- Nie - zaprzeczyła, siadając na krześle. - Tylko Kamil nie przyjedzie, bo... bo... - urwała i rozpłakała się.
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Chyba trzeba było ją jakoś pocieszyć?
- No cóż, pan Kamil właściwie nie musi przyjeżdżać - powiedziałam, siląc się na lekki ton, ale nic to nie pomogło.
- Pewnie, że nie musi - wyszlochała dziewczyna. - Bo wesela nie będzie!
Magda porzuciła pracę, Marek zszedł z drabiny. Westchnęłam i usiadłam na krześle obok Julii.
- Będzie - powiedziałam. - To tylko przedślubne nerwy...
- Wcale nie... Mam już tego dość! Wszystko i tak musiałam sama załatwiać - płakała. - I sukienkę, i wesele, nawet jego garnitur! Mówił tylko ciągle: "Jak chcesz, jak wolisz"! Nie zależało mu na ślubie! I teraz jeszcze to!
- Na pewno miał jakiś ważny powód, że nie przyjechał - pocieszałam ją, a w myślach dokonywałam szybkich obliczeń. Wiedziałam, że nie stracimy na odwołanym weselu - narzeczeni musieliby nam zapłacić za przygotowania - ale też nie zarobimy. A sala będzie stała pusta w pełni ślubnego sezonu!
- O! Miał powód! - pani Julia podniosła na mnie oczy. -
Właśnie o to chodzi! Jest na wieczorze kawalerskim!
- To świnia! - wyrwało się Magdzie, a ja zgromiłam ją wzrokiem. Niestety, było już za późno.
- Prawda? - narzeczona ucieszyła się, że ma sojusznika. - A obiecywał mi, że nie będzie żadnego wieczoru, że nienawidzi takich zabaw. Świnia!
- Ale o co się rozchodzi? - zapytał Marek, zbliżając się do nas. - Chłopakowi należy się kawalerskie, przecież ze światem się żegna! Ja tom się na moim kawalerskim tak upił, że strach - pochwalił się.
- A ten paniny pijak jest? - podpytywała dziewczynę kucharka.
- Nie - wydmuchała nos w chusteczkę. - Czasem wypije trzy piwa, a po wódce choruje.
- No nic nie narozrabia, niech se z kolegami posiedzi - oznajmiła pani Katarzyna. - Wróci niedługo, przeprosi i wszystko dobrze będzie.
- Ale to chodzi o to, że się umówił z narzeczoną, a sam z chłopakami poszedł! - wytłumaczyła Magda.
- Powiedział, że go porwali - dodała pani Julia. - Przyszli we czterech, złapali i wynieśli do knajpy. A Konrad mu zabrał komórkę.
- Spryciarze! - powiedział pan Marek z podziwem.
- No - pani Katarzyna uderzyła w inny ton. - Widzisz, mała, jaki ci się chłopak porządny trafił: wódka mu szkodzi, a na wieczór kawalerski poszedł, bo go koledzy zmusili.
- Pewnie posiedzi chwilkę i wróci - powiedziała Magda.
- Iii tam! - machnął ręką Marek. - To się przeciągnie! Zanim ta babka przyjdzie...
- Jaka babka? - zapytały równocześnie młoda i Magda.
- No ta, co się rozbiera. Z agencji - wyjaśnił. - One się zawsze spóźniają i rozbierają się długo, i...
Oczy Julii znowu zalśniły.
- Skąd wiesz? Widziałeś chociaż raz striptizerkę? - spytałam zirytowana.
- A bo to mało razy? Na filmach! - odparł pan Marek.
- Amerykańskich - dodała Katarzyna z pogardą. - U nas jest inaczej!
Ale było już za późno. Pani Julia znów płakała jak bóbr.
- Niech pani nie słucha tego starego głupca - powiedziałam. - W lokalu nikt się nie będzie rozbierał!
- Ale... Ale... To nawet nie o to... - wyszlochała. - Bo on w ogóle się naszym ślubem nie interesował. Może się nie chciał żenić? Może tak tylko, dla świętego spokoju?
- E tam. Mężczyźni takie rzeczy mają w nosie - powiedziała pani Katarzyna.
- Mój stary to też, byle księdzu "tak" powiedzieć, gości pożegnać i na noc poślubną mnie zaciągnąć! A resztą się nie przejmował!
- Prawda - potwierdziłam. - My tu wiele par widzimy. I to panna młoda się zawsze zastanawia, jaki kolor baloników, jakie potrawy. A narzeczonego nic to nie obchodzi!
- Z taką ładną panną każdy by się ożenił - pocieszał Julię Marek.
- Ładna, ładna - mamrotała zapłakana dziewczyna. - Ale głupia! On po studiach, a ja tylko liceum mam!
- A mnie by nie przeszkadzało, że taka ślicznotka bez szkół - zadeklarował Marek, prezentując w uśmiechu dziurę po zębie. Wszystkie się roześmiałyśmy, nawet zapłakana narzeczona.
- Moja babcia mówi, że jak kto kocha, to na nic nie patrzy - powiedziała Magda. - Pierwszy mąż babci, co na wojnie zginął, był urzędnikiem, a ona praczką. I on jej zawsze mówił, że jakby nie kochał żony, to by sobie wybrał bogatą, ładną i wykształconą.
- Pięknie - wyszeptała Julia.
- No - Magda się rozczuliła. Chwilę milczeliśmy, po czym pani Katarzyna westchnęła.
- Po co te gadki? - powiedziała.
- Przecież nie ma musu, żeby do ślubu iść, nie? - spojrzała na płaski brzuch pani Julii. - Więc skoro się żeni, to chyba sam chce!
- Może... - szepnęła młoda.
- Ja go tu przyprowadzę! - Marek ruszył ku drzwiom. Nie zrobił nawet trzech kroków, gdy do sali wszedł pan Kamil.
- Juleczko! - zawołał. - Przepraszam! - podbiegł do narzeczonej i podniósł ją z krzesła. - Nie wiedziałem, co oni szykują, przysięgam! W knajpie udałem, że idę do toalety i uciekłem. Przecież musiałem tu być. Żeby ten plan przynieść, piosenkę wybrać...
Mrugnęliśmy do siebie i ruszyliśmy do kuchni. Lepiej młodych zostawić, żeby sobie wszystko wyjaśnili.
- No nic, pięknie się godzą - westchnęła pani Katarzyna.
- Oj, on chyba tej striptizerki nawet nie doczekał - martwił się Marek. A pod girlandami młoda para całowała się, jak należy.
- Więc jednak będzie wesele! - zatarłam ręce.
Bożena
Imiona bohaterów zostały zmienione.