Reklama

Awantura o loda

Zapowiadał się pechowy dzień. Po pierwsze zaspałam. Przegapiłam więc swoją kolejkę do łazienki i teraz okupowały ją moje siostry-bliźniaczki. A wiadomo, że nastolatki tracą poczucie czasu, gdy stoją przed lustrem.

"Raz... dwa... trzy...", oddychałam głęboko, żeby się trochę uspokoić, jednak tym razem to nie działało! "Już wyobrażam sobie, jaką minę zrobi szef, gdy zobaczy, że wbiegam do firmy spóźniona, a przecież jeszcze jestem na stażu!" , denerwowałam się coraz bardziej.

Wściekła, wypiłam tylko kilka łyków kawy, zagryzłam gumą miętową i wybiegłam z mieszkania.

Kiedy przyjechał tramwaj, wsiadłam i nawet znalazłam siedzące miejsce. Jednak zaraz zrobiło się tłoczno. Nie zwracałam na nikogo uwagi, tylko gapiłam się przez okno. Nagle kątem oka dostrzegłam, że tuż koło mnie zatrzymuje się jakaś młoda kobieta. Była spalona w solarium na heban, miała mocno tlenione włosy i białe kozaczki. O tygrysiej kurteczce i legginsach nie wspomnę. Klasyka rocka! Zresztą nic bym do babki nie miała, gdyby nie jej trzyletni synek. Do dziecka też bym nic nie miała, gdyby nie to, że chłopczyk jadł loda! A lód, jak to lód, zaczął mu się topić i ściekać podejrzanie blisko mojej spódnicy...

Reklama

Spojrzałam na szybę autobusu i upewniłam się, że widnieje na niej wyraźny zakaz jedzenia lodów i palenia papierosów.

- Ten lód zaraz zacznie kapać - zauważyłam na głos.

- Nic na to nie poradzę - westchnęła znużonym głosem mamcia dziecka i tym samym zakończyła temat.

Zagotowało się we mnie. Już chciałam się odezwać z jakąś ciętą ripostą, gdy autobus akurat zakręcił i pół loda wylądowało na mojej spódnicy!

- No i widzi pani?! - krzyknęłam wściekła. - Niech pani coś z tym zrobi!

- Kto to widział, żeby wsiadać do zatłoczonego autobusu z lodem! - oburzyła się starsza pani, która wszystko widziała.

- Lód to nie papieros, nie zgaszę go - odszczeknęła się tleniona kobieta i popatrzyła na nas z pogardą.

- To trzeba go było wyrzucić! - podniósł głos młody mężczyzna, któremu chłopiec resztą loda umazał dół marynarki.

- Ja tam wychowuję dziecko bezstresowo. Mój syn sam kiedyś zrozumie, że nie powinien jeść lodów w tramwaju. Na razie jest na to za mały...

- I właśnie po to ma matkę - przerwałam jej cierpko - żeby mu mówiła, co jest dobre, a co złe. A jedzenie lodów w tramwaju jest nie tylko złe, ale i karalne, zaraz zawołamy kierowcę i pani zapłaci mandat!

Groźba mandatu podziałała chyba na tygrysicę, bo zaczęła się wycofywać w kierunku wyjścia. Ciągnęła za rękę dziecko, które po drodze brudziło kapiącym już na dobre lodem kolejnych pasażerów.

- Ona zaraz wysiądzie!... - zawołałam.

- Nie martw się, to jej nie ujdzie na sucho - puścił do mnie oko mężczyzna w pobrudzonym garniturze i ruszył za nią.

Nie wiedziałam, jaki ma zamiar, ale po chwili zobaczyłam w jego ręce jogurt! Właśnie go otworzył i wylał kobiecie na kurtkę w cętki, legginsy i białe kozaczki.

- Mnie też rodzice wychowywali bezstresowo - rzucił niewinnie.

Pasażerowie zaczęli mu bić brawo, a purpurowa z gniewu kobieta tylko wykrzykiwała niecenzuralne słowa i wygrażała facetowi pięścią.

W tamtej chwili pomyślałam, że ten dzień jednak nie będzie taki zły, jak myślałam. No i faktycznie nie był. Do pracy wprawdzie poszłam z ogromną plamą na spódnicy, ale i tak byłam w doskonałym humorze. I sama nie wiem, czy większy wpływ na to miał widok wściekłej blondyny w białych kozaczkach, czy fakt, że facet w usmarowanym garniaku umówił się ze mną na randkę...

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy