Reklama

Blondynka spod 13-tki

Moja sąsiadka, choć młoda, nie pracowała, a pieniędzy miała jak lodu...

Pod koniec stycznia wprowadziła się do mieszkania pod trzynastką, na wprost mojego, ta śliczna, wysoka blondynka. Wkrótce już cały blok mówił tylko o niej - wiadomo - młoda, atrakcyjna i samotna kobieta zawsze wzbudza żywe zainteresowanie.

- Nikt nic o niej nie wie. Nowacka usiłowała o coś ją podpytać, ale nowa uprzejmie, lecz chłodno ją zbyła - poinformowała mnie dozorczyni.

- Podobno to jakaś rozwódka - rzuciła pani Maria z góry, kiedy spotkałyśmy się w warzywniaku. - Dzieci nie ma, mieszka z kotem. Widziałam go raz na balkonie, ładna bestia, pręgowana - relacjonowała sąsiadka.

Reklama

- Rozwódka? Taka młoda? - zdziwiłam się. Nowa sąsiadka wyglądała na nie więcej niż trzydzieści lat...

- A to pani nie wie, jak ci młodzi teraz żyją! - prychnęła pani Maria. - Raz, dwa ślub, później pierwsza awantura i pędem do sądu - dodała, grzebiąc w pudle z mandarynkami. Przyznałam jej rację i chwilę pogawędziłyśmy, później wróciłam do domu. Blondynka była w mieszkaniu. Odkryłam, że bardzo rzadko wychodzi.

- Może jakaś bezrobotna, czy co? - mówiłam przez telefon do Halinki z dołu. - Całe dnie w mieszkaniu zamknięta, tylko czasem na balkon wyjdzie albo do sklepu.

- Ja ją widuję często u fryzjerki, nawet podpytałam w zakładzie, czy czego o niej nie wiedzą, ale powiedziały, że ona o sobie nie opowiada - oznajmiła Halinka, dodając, że wcale jej się ta nowa nie podoba.

Postanowiłam, że będę ją bacznie obserwować. Raz, że nic lepszego do roboty nie miałam, dwa, że ciekawość aż mnie zżerała. Poza tym człowiek samotny, na emeryturze, to i robić nie ma za bardzo co, tylko sąsiadów podglądać. Kilka razy dziennie spoglądałam przez wizjer, bo do tej nowej jacyś dziwni ludzie zaczęli przychodzić: a to jakiś elegancik w garniturze, a to starszy, łysiejący facet. Zerknęłam uważnie, żeby niczego nie przegapić. Chciałam zobaczyć, kiedy facet będzie wychodzić, strasznie byłam ciekawa, jak długo tam zabawi. Przysunęłam sobie fotel bliżej drzwi i wertując gazetę nasłuchiwałam, co się dzieje na korytarzu. Gość spod trzynastki wyszedł dopiero po jakiejś godzinie.

- W takim razie czekam na pana telefon - powiedziała blondynka, odprowadzając go do windy. Miała na sobie krótką, czarną sukienkę na ramiączkach i klapki na obcasie. Włosy misternie upięte, na twarzy makijaż. Aż sapnęłam z podekscytowania, obserwując scenę przez wizjer. Miałam ochotę otworzyć drzwi i niby przypadkiem wyjrzeć na korytarz, ale się nie odważyłam. Zajęłam się krojeniem warzyw, kiedy na korytarzu, pod drzwiami usłyszałam jakiś rumor. Ktoś chyba wpadł na stojące tam puszki z farbą, później zaczął wydzwaniać do drzwi blondynki. Rzuciłam marchewkę do zlewu i wycierając ręce w kuchenny fartuch, ruszyłam do przedpokoju. Pod drzwiami nowej stał jakiś facet. "Kolejny?", zdziwiłam się, notując w pamięci, żeby jeszcze tego wieczoru zadzwonić do Halinki. To się kobieta zdziwi, jak jej przedstawię te wszystkie rewelacje - aż zatarłam ręce z zadowolenia. Facet dzwonił i dzwonił, aż uszy bolały. A słuch mam, odpukać, świetny. W końcu blondynka pojawiła się w drzwiach.

- Ooo, witam. A dzisiaj to się pana nie spodziewałam - uśmiechnęła się szeroko, a facet odpowiedział coś, czego niestety nie udało mi się dosłyszeć. Weszli do jej mieszkania. Wróciłam do kuchni, chociaż cały czas uważnie nasłuchiwałam, co też się tam wyprawia. Nawet radia nie włączyłam, żeby niczego nie przegapić. W sumie takie sceny po sąsiedzku to lepsze niż najlepsza audycja. Niestety, wyjścia tajemniczego gościa nie udało mi się zanotować, za to rano zrobiło się jeszcze ciekawiej. Do mieszkania blondynki weszło dwóch młodych przystojniaczków i siedzieli tam ponad dwie godziny! Aż mnie skręcało, żeby opowiedzieć Halince, ale chyba nie było jej w domu, bo nie odbierała telefonu. Wyszłam z mieszkania, niby podlać kwiatki na klatce, ale akurat nie działo się nic ciekawego. Wieczorem zadzwoniłam do Halinki. Zrelacjonowałam jej wizytę dwóch młodych gości, trochę podkoloryzowałam fakty... Halinka aż sapnęła w słuchawkę, w końcu powiedziała, że mam naprzeciwko burdel, nic innego.

- Co też opowiadasz?! Matko jedyna! - żachnęłam się i aż usiadłam.

- No pomyśl, pomyśl, Agatko. Młoda, ładna, świetnie ubrana. Ona nie pracuje, tylko przyjmuje mężczyzn. No przecież się tam chyba nie modlą, tak? Agencja towarzyska, jak nic, tyle, że jednoosobowa. Sprytna ta twoja sąsiadka. Nie mogłam w to uwierzyć, ale z drugiej strony wszystko by się zgadzało. Byłam oburzona. Jestem wierząca, całe życie żyłam uczciwie, wierna świętej pamięci mężowi i w zgodzie z ludźmi, a tu mi na starość pod samym nosem takie bezeceństwa wyprawiają! Nabrałam odwagi, postanowiłam działać.

- Coś dużo u pani młodych mężczyzn się kręci, eleganckich, przystojnych - mruknęłam, stając za nią w kolejce do kasy.

- Ten wczoraj tak późno przyszedł, narzeczony może? - drążyłam. Posłała mi chłodne spojrzenie.

- Znajomy - rzuciła w końcu, wykładając na taśmę kupione produkty. Wino, ciasto z morelami, czekoladki, drogi tuńczyk i sałata - oszacowałam wzrokiem jej zakupy.

- Drogo pani wyjdzie, tyle produktów z najwyższych półek. Widać dobrze się pani ustawiła. Alimenty po mężu, spadek czy jak? - zapytałam.

Spojrzała na mnie z wyraźną niechęcią. Już miała coś powiedzieć, kiedy w torebce odezwała się jej komórka.

- Za pół godziny? Tak, zapraszam. Jestem w sklepie, ale zdążę - powiedziała do kogoś cicho, a później się rozłączyła. Wróciłam do domu i zaczaiłam się przy wizjerze. Po jakichś czterdziestu minutach do mieszkania sąsiadki zadzwonił jakiś facet i dwie młode, eleganckie brunetki. "Kobiety?", zdziwiłam się, wykręcając numer Halinki.

- Coś ty, z choinki spadła? I co z tego, że kobiety? Nie słyszałaś, jakie zboczeństwa ludzie wyprawiają? Trójkąty, czworokąty i inne świństwa - wyjaśniła mi Halinka.

- No racja - powiedziałam, kończąc rozmowę. Następnego dnia musiałam iść na badania, nie miałam czasu, żeby się przyjrzeć poczynaniom tej flamy, ale Halinka czuwała.

- Pokarało ją, nie ma co. Spadła ze schodów, złamała rękę, głowę rozbiła. Karetka przyjechała, zabrali ją na izbę przyjęć - relacjonowała mi, kiedy stałyśmy przy trzepaku. Całe popołudnie myślałam, że jest jednak sprawiedliwość na świecie. Tak się puszyła, na oczach ludzkich się puszczała, to ją dosięgło i pokarało - nie, żebym czuła jakąś satysfakcję, toż to grzech bliźnim źle życzyć, nawet się za nią pomodliłam, ale gdzieś w głębi duszy cień radości był, nie powiem. Wieczorem, kiedy szykowałam się do snu, ktoś zadzwonił do moich drzwi.

- A kogoż to niesie o takiej nieludzkiej porze? - mruknęłam, człapiąc do przedpokoju. Uchyliłam drzwi lekko, nie ściągając łańcucha. Mało się teraz słyszy? Bandyci w biały dzień napadają samotne kobiety, a co dopiero przed dwudziestą pierwszą.

- Pan do kogo? - warknęłam na młodego bruneta w brązowym płaszczu.

- Ja do pani Ani, ale chyba jej nie ma. Dzwoniłem, ale jej komórka milczy, a...

- No to rzeczywiście tragedia - przerwałam mu ostro, chcąc zatrzasnąć drzwi.

- Ale wie pani może, co się stało? - zapytał z nadzieją w głosie. "Ano stało się, stało. Ze schodów spadła, dupsko potłukła", pomyślałam złośliwie, a na głos rzuciłam tylko, że miała mały wypadek i nie wiem, kiedy wróci. Facet wyglądał na zdruzgotanego. "Czyżby aż tak go przypiliło?", pomyślałam, posyłając mu złośliwy uśmiech.

- No nic, dziękuję pani - mężczyzna jakby nie dostrzegał mojej zgryźliwości.

- Trudno, przyjdę innym razem, tylko co ja teraz pocznę bez księgowej? - mruknął pod nosem.

- Co? - wyjąkałam, ale był już na półpiętrze. Więc ona jest księgową?! Dlatego pracuje w domu! A ja, głupia, myślałam... Boże, jaki wstyd! Myśli krążyły mi po głowie jedna za drugą, źle się czułam. Rano, kiedy zauważyłam podjeżdżającą pod blok taksówkę, z której wysiadła nowa sąsiadka, ukroiłam kawał sernika i wyszłam na korytarz.

- Słyszałam, że miała pani wypadek - powiedziałam cicho, nie mając odwagi spojrzeć jej w twarz.

- Mam coś na osłodę.

- Miło z pani strony. Zapraszam. Proszę wejść - powiedziała, otwierając drzwi.

Ania okazała się naprawdę miłą dziewczyną i nawet poczęstowała mnie herbatą, a ja ją posądzałam o takie bezeceństwa! Wstyd mi, oj wstyd, ale jakoś to naprawię. Może upiekę jej na osłodę pyszny serniczek.

Agata J., 67 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama