Reklama

Brakuje mi męskiego towarzystwa...

Postanowiłam uwieść faceta, żeby wykosić konkurencji!

Kilka lat temu prowadziłam mały salon fryzjerski. Nie miałam męża ani rodziny i w sumie nie brakowało mi tego, bo praca była całym moim życiem. Uwielbiałam swój zawód i przykładałam się do pracy, więc klientki zwykle wychodziły ode mnie zadowolone. Wszystko układało się świetnie. Niestety, do czasu...

Kiedy mój mały interes zaczynał się rozkręcać, po przeciwnej stronie ulicy jakaś para mniej więcej w moim wieku otworzyła nowy, ekskluzywny salon fryzjersko- kosmetyczny. Od początku napawało mnie to przerażeniem, bo wiedziałam, że dobre czasy się skończyły.

Reklama

"Jak oni mogli mi to zrobić!", myślałam wściekła i ogarniało mnie coraz większe przygnębienie. Przez pierwsze miesiące moje obroty spadły o jakieś trzydzieści procent i naprawdę bardzo się zaniepokoiłam. Któregoś dnia postanowiłam więc odwiedzić salon konkurencji i zobaczyć, co oni tam mają.

- Dzień dobry - powiedziałam, wchodząc do środka. Wnętrze było większe niż moje, nowocześniej i bardziej elegancko urządzone. Właścicielka układała na półeczkach markowe kosmetyki. Spojrzała na mnie i od razu domyśliła się, kim jestem...

- Jak miło, że pani przyszła - rzuciła uprzejmie. - Kilka razy mówiłam Damianowi, żeby spotkać się z panią. Działamy przecież w podobnych branżach.

- Ja właśnie w tej sprawie - stwierdziłam oschle - Powiem wprost, nie podoba mi się to. Jak pani sądzi, czy dwa salony fryzjerskie obok siebie to taki świetny pomysł na biznes?

- A co to przeszkadza? - zdziwiła się nieszczerze. - Nie mamy złych zamiarów...

- Pani żartuje! - powoli traciłam cierpliwość. - Tak się nie robi! Ale widać pani tego nie rozumie! Żegnam!

Odwróciłam się na pięcie i wyszłam. "Nie mamy złych zamiarów... Co za fałszywe babsko!", myślałam wściekła. Wydałam kilka poleceń mojej praktykantce Ewie, a potem poszłam na zaplecze. Miałam zamiar przygotować nowy cennik, żeby dokopać konkurencji, no i by nie pogrążyć się w długach. Jednak nie mogłam się skupić. Głowę zaprzątały mi myśli o sąsiadach, którzy stanęli na mojej drodze, kiedy wszystko tak dobrze się układało. Czas płynął, a ja siedziałam nieruchomo i zastanawiałam się, co robić. Nagle usłyszałam jakiś męski głos, pytający Ewę o właścicielkę salonu.

- O co chodzi? - wychyliłam się z kantorka.

- Witam panią - powiedział współwłaściciel tego nieszczęsnego salonu z przeciwka. - Poświęci mi pani chwilę?

- Słucham - odparłam dość wyniośle i zaprosiłam go na zaplecze.

- Przykro mi bardzo, że ma pani żal o ten nasz zakład. Myślałem, że moglibyśmy współpracować i wymieniać się doświadczeniami...

- Czy pan naprawdę nie rozumie? - przerwałam mu kwaśno. - Dwa salony na tym uboczu to przynajmniej o jeden za dużo! Pracuję tu od trzech lat i proszę mi wierzyć, klientki nie czekają w kolejce...

- Przykro mi - powtórzył znowu. - Mam jednak nadzieję, że się jakoś dogadamy... - dodał i spojrzał mi w oczy z nieśmiałym uśmiechem. Szczerze mówiąc, facet był niesamowicie atrakcyjny i miły, a w dodatku ja też najwyraźniej zrobiłam na nim wrażenie. Ale b i z n e s to biznes. Tu nie ma miejsca na głupie sentymenty, dlatego zrobiłam hardą minę i odparłam:

- Zobaczymy. Na razie nie podoba mi się to wszystko...

Uśmiechnął się do mnie raz jeszcze, a potem wyszedł.

- Ale facet! - Ewa patrzyła za nim z zachwytem w oczach.

- Facet jak facet - ucięłam krótko. I nagle przyszedł mi do głowy pewien plan: "Może warto się koło niego zakręcić, trochę go pokokietować... A potem zadbać o to, by o wszystkim dowiedziała się jego żona". Nie było to może zbyt etyczne, ale cóż... cel uświęca środki. "Zresztą, jeśli ten facet faktycznie na mnie poleci, to będzie znak, że nie jest wcale taki święty". Następnego dnia niecierpliwie zezowałam w kierunku okna. Kiedy upewniłam się, że w salonie jest właściciel, bez swojej "uroczej" małżonki, sięgnęłam po telefon i zapytałam, czy moglibyśmy porozmawiać. Facet natychmiast się zgodził, miałam nawet wrażenie, że bardzo ucieszył się z tego, że dzwonię. Poprawiłam fryzurę i makijaż, a po chwili namysłu rozpięłam guzik w sweterku, eksponując seksowny top. Potem ruszyłam na spotkanie z sąsiadem. Powiedziałam mu, że przemyślałam sprawę i że możemy współpracować. Damian (tak, tak natychmiast przeszliśmy na "ty") był wniebowzięty. Pogadaliśmy jeszcze o tym i owym, a kiedy wychodziłam, czułam na sobie jego wzrok. "Trafiony", pomyślałam. Minęło trochę czasu i gdy któregoś dnia zobaczyłam przez okno, że szefowa z salonu obok gdzieś wyjeżdża, po raz kolejny złożyłam sąsiadowi wizytę. Niewinnie dałam mu do zrozumienia, że brakuje mi czasem męskiego towarzystwa i nie miałabym nic przeciwko, gdyby zaprosił mnie kiedyś na kawę. Oczywiście obiecał, że jak tylko nadarzy się okazja, to bardzo chętnie. "Mój plan zaczął działać!", ucieszyłam się i wróciłam do siebie. Niebawem, oczywiście "przypadkowo", wpadłam na Damiana w centrum handlowym. Skorzystałam więc z okazji i zasugerowałam, że to właśnie ten moment, by pogadać przy kawie. Facet naprawdę się ucieszył i z przyjemnością przyjął moją propozycję.

Nie musiałam nawet specjalnie się wysilać, by zrobić na nim wrażenie. Damian cały czas uśmiechał się do mnie i kilka razy, niby przypadkiem, chwycił moją rękę. "No, nie myślałam, że jestem taką mistrzynią uwodzenia!", cieszyłam się w duchu, widząc to jego maślane spojrzenie. Kiedy już dopiliśmy swoje kawy, mój konkurent zaproponował, że odwiezie mnie do domu. Takiej okazji nie mogłam przepuścić! Byłam pewna, że jak jeszcze trochę go pozwodzę, w końcu całkiem się zapomni. A jak jego żonka pozna prawdę, małżeński biznes rozbije się w drobny mak, a mój salon fryzjerski nie będzie miał konkurentów w najbliższej okolicy! Kiedy znaleźliśmy się pod moim domem. Damian zaczął pleść coś bez sensu, a potem... po prostu przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Ale nie tak po przyjacielsku. O nie, nic z tych rzeczy! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się równie wspaniale. Gdy wreszcie oderwaliśmy się od siebie, poczułam się niezbyt komfortowo. Oto w biały dzień całuję się z żonatym mężczyzną i, o dziwo, jest mi z tym naprawdę przyjemnie. Daniel chyba zauważył moje zmieszanie, bo natychmiast zaczął się tłumaczyć.

- Przepraszam... Sam nie wiem, co mnie napadło... Jeśli to dla ciebie za szybko, zrozumiem.

- Co? - rzuciłam zdumiona. - To znaczy nie. Nie jest za szybko... Chyba... Do widzenia... - wyjąkałam bez sensu. "Co za dupek!", pomyślałam. "Jeśli to za szybko? Dla mnie? A dla niego to niby nie problem? Ciekawe, czy podobnie myśli jego żona!", wściekałam się, choć gdzieś w głębi duszy bardzo pragnęłam pociągnąć ten mój romans jeszcze dalej. Przez kolejnych kilka dni miałam wielkiego moralnego kaca. W końcu postanowiłam, że czas się poddać i zakończyć moją przygodę z Damianem, nim do reszty stracę dla niego głowę. Niewiele myśląc, ruszyłam do jego salonu. Niestety, była tam tylko jego żona.

- O, pani Iwona - powitała mnie serdecznie. - Damian wyjechał na kilka dni i sama muszę wszystkiego pilnować. No, ale proszę usiąść, napijemy się kawy.

Głupio mi było odmówić, więc zostałam. Szybko okazało się, że to miła i sympatyczna babka. Moje wyrzuty sumienia sięgnęły zenitu i wtedy usłyszałam coś, co prawie zwaliło mnie z nóg.

- Jak brat wróci, wybierzemy się gdzieś na kolację... On bardzo cię polubił.

I w tym momencie wszystko stało się jasne. Damian wcale nie był znudzonym mężulkiem, ale bratem tej dziewczyny. Poczułam się jak idiotka, ale też wielki ciężar spadł mi z serca. Od tego dnia minęły dwa lata. W tym czasie zamknęłam swój salon i... przeniosłam się do Damiana. Dziś jesteśmy już po ślubie i razem z jego siostrą prowadzimy nasz wspólny interes.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy