Reklama

Brudna, ale szczęśliwa

Postanowiłam zapisać córeczkę do przedszkola. Na zebraniu rodziców spotkałam znajomą - panią Martę, mamę Pawełka.

- I jak się pani podoba? - zagadnęła mnie.

- No, sama nie wiem - westchnęłam. - Przedszkole wydaje mi się schludne, panie są sympatyczne, więc chyba zapiszę Kasię. Jeszcze naradzę się z mężem.

Mama Pawełka zaśmiała się.

- Radzę nie czekać, potem może być już za późno.

- Myśli pani? - rzuciłam wątpiąco. - Jest jeszcze chyba sporo wolnych miejsc.

- Ach, co pani mówi?! - krzyknęła. - Widzi pani tę kolejkę? - wskazała na ludzi stojących w holu. - Kto pierwszy, ten lepszy. No i oczywiście ważne są wygrane castingi. Mój Pawełek, na przykład, w przedszkolu na Poniatowskiego przegrał. Bo nie chodzi na angielski, a tam tylko angielskie grupy tworzyli - wyjaśniła.

Reklama

- Angielski? W przedszkolu? To kiedy one się go nauczyły, w żłobkach?! - wykrzyknęłam, ruszając za nią pospiesznie.

Ustawiłam się w długiej kolejce i, jak się okazało, byłam dopiero pięćdziesiąta piąta...

- Nie wiem, czy Kasia się dostanie - powiedziałam zmartwiona do męża po powrocie do domu.

- A jak jeszcze odkryją, że pracuję tylko na pół etatu, to... - urwałam i pokręciłam głową sceptycznie.

- To wtedy zapiszemy ją do innego przedszkola - uspokajał mnie mąż.

Zaśmiałam się tylko.

- Żyjesz w błogiej nieświadomości...

Rzeczowo streściłam Tomkowi, czego dowiedziałam się o procedurze zapisów do przedszkola. Tomek był zaskoczony, że jest przy tym tyle trudności.

- Niektóre dzieci startują z uprzywilejowanej pozycji, bo wcześniej uczyły się języka angielskiego - dodałam na koniec.

- Mówisz poważnie?

Pokiwałam twierdząco.

Dwa dni później otrzymałam radosną wiadomość: Kasia została przyjęta! Pierwszego września zaprowadziłam moją córeczkę do przedszkola. Była bardzo podekscytowana i zaciekawiona. Cieszyłam się, bo nie płakała. Moja radość nie trwała jednak długo. Dwa tygodnie później Tomek wrócił z zebrania dla rodziców i oświadczył:

- Kasia za słabo zna angielski. Inne dzieci już potrafią powiedzieć, ile mają lat, a Kasia pytanie, owszem, rozumie, ale odpowiedź tylko na palcach pokazuje - wyjaśnił. - W dodatku podobno nie rusza się do rytmu.

- Może nie ma słuchu - stwierdziłam.

- Czy wszystkie dzieci muszą zachowywać się jednakowo? - spytałam poirytowana.

- Za to nasza Kasia ładnie rysuje!

Mąż wzruszył tylko ramionami.

- Jeśli chcesz, żeby chodziła do tego przedszkola, to musimy poduczyć ją angielskiego i tyle. A poza tym, wychowawczyni powiedziała jeszcze, że nasza mała źle lepi.

- Co takiego?! - zdenerwowałam się.

- Nie umiała ulepić z masy solnej ładnej, okrągłej kulki - rozłożył bezradnie ręce. - Wiesz, odniosłem wrażenie, że tam jest jakiś wyścig geniuszy. Każdy maluch ma w małym palcu liczenie po angielsku, lepienie i podrygiwanie do rytmu, a Kasia nie bardzo. Czułem się jak idiota, który nie umie zadbać o własne dziecko. Mogę się tylko domyślać, jak czuje się tam nasza mała - pokiwał głową.

- No, to w takim razie przenieśmy ją do jakiegoś normalnego przedszkola i tyle - zniecierpliwiłam się.

- To jest właśnie normalne przedszkole. Inne są takie same, dowiadywałem się od rodziców, którzy mają starsze dzieci. Dziś już nie wystarczy malowanie kredkami kolorowanek. Ważne jest całe mnóstwo dodatkowych umiejętności. Każdy na tym zebraniu zdawał się to doskonale wiedzieć, tylko nie ja.

Byłam bezgranicznie zdumiona.

- Aha! I czesne ostatecznie wynosi siedemset złotych - dorzucił Marek i wyszedł z kuchni.

- Ile? - wykrzyknęłam. Szybko podsumowałam sobie to z dodatkowymi zajęciami. - Przecież to majątek!

- To normalna cena - oświadczył, wracając po chwili z dużym arkuszem brystolu.

- Co ty, chcesz teraz Kasię uczyć rysowania? - przeraziłam się.

Mąż popatrzył na mnie z politowaniem. Pochylił się nad papierem i zaczął rysować tabelkę.

- Dostałem od dyrektorki wykaz dodatkowych zajęć, na które powinna chodzić Kasia - wyjaśnił. - I musimy ustalić, jak będziemy się zmieniać. Angielski, rytmika - wyliczał, wpisując w okienka - logopeda, ceramika? Zaraz, i co jeszcze? - zbierał myśli. - Aha i taniec nowoczesny!

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

- Taniec nowoczesny? Co ty pleciesz? I po co jej logopeda? Przecież Kasia ma doskonałą dykcję, sam się nieraz zachwycałeś.

- W przedszkolu powiedzieli, że ma złą - uciął. - Chcesz, żeby mówili, że nasze dziecko jest najgorsze?

- Nie chcę! - szepnęłam. - Ale Kasia ma zaledwie trzy latka...

- No nic, takie czasy - podsumował Tomek. - Też nie jestem zachwycony, ale cóż, jeśli dziecko ma się czuć gorsze i nieakceptowane, musimy coś z tym zrobić!

Tym sposobem nasze dziecko miało wypełniony cały tydzień. Począwszy od dodatkowych lekcji angielskiego, tańca, poprzez wizyty u logopedy, kończąc na zajęciach z ceramiki!

- Nie, to jest jakieś szaleństwo! - zawołałam nagle, widząc, co nas wszystkich czeka. - Po diabła jej tyle zajęć? Ona powinna się jeszcze beztrosko bawić w piaskownicy! Kiedy będzie miała na to czas? - Piaskownica jest brudna - wyjaśnił twardo mój mąż. - Chcesz, żeby bawiła się w zasikanym piachu, gdy inni będą zdobywać wiedzę i doskonalić umysł?

- Oszalałeś? - przerwałam. - Za chwilę każesz jej w wieku dziesięciu lat zrobić doktorat! Opamiętaj się!

- Już dobrze - powiedział łagodnie. - Myślisz, że mi się to podoba? Ale zdaje się, że nie mamy wyjścia. Chyba lepiej, jeśli mała pobawi się na zajęciach z ceramiki, niż miałaby się gapić w telewizor na głupawe bajki. Za kilka lat Kasia zacznie naukę w szkole. I musi mieć taki sam start jak wszystkie dzieci. Jeśli teraz zaniedbamy jej edukację, potem nie da sobie rady. Będzie na straconej pozycji, w konsekwencji nie dostanie się ani do dobrego liceum, ani potem na studia, ani nie dostanie dobrej pracy. Przez nas może przegrać życie!

Słuchałam go z rosnącym przerażeniem. Nie mogłam jednak odmówić racji jego argumentom. "Co za czasy!", pomyślałam.

Nazajutrz przystąpiliśmy do realizacji ambitnego planu edukacyjnego.

W poniedziałki wiozłam Kasię na ceramikę i angielski, w środy na rytmikę,

a w piątki na rytmikę i taniec towarzyski. Tomkowi pozostał basen i logopeda we wtorki i czwartki. Kasia wieczorami była tak zmęczona, że prawie zasypiała nad kolacją, a w nocy wyczerpana budziła się i nie mogła nieraz zasnąć. Nie mogłam już patrzeć, jak mała się męczy...

Na szczęście weekend wszyscy mieliśmy wolny. Kiedy Tomek poszedł się przespać, a Kasia z noskiem przy szybie patrzyła na betonowe podwórko i kilkoro umorusanych, hałasujących na nim dzieci.

- Chcesz tam pójść? - zapytałam. - Dziś jest sobota, masz czas, możesz?

- Tak - odparła cichutko.

- Chodź! - wzięłam ją za rączkę. - Od dziś, jak będzie ładna pogoda, będziesz mogła się bawić na podwórku, ile będziesz chciała. - Nie pójdziesz już do przedszkola. Do południa będziesz u babci Heli, a potem ze mną. I mama cię nauczy liczyć po angielsku.

"Tyle to jeszcze chyba potrafię", pomyślałam, idąc po schodach z zachwyconą Kasią. Moja pociecha całe popołudnie bawiła się w piasku. Kiedy wróciła, miała go nawet we włosach. Była brudna i bardzo szczęśliwa, a ile miała do opowiadania. No, niech kto powie, że zabawa z rówieśnikami w piasku nie rozwija!

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy