Reklama

Celibat mi nie służy

Ksiadz Adam nie zwykł spędzać sobotnich wieczorów samotnie na plebanii. W weekendy budził się w nim mężczyzna, który domagał się zaspokojenia swoich potrzeb...

"Dziesięć tysięcy złotych, albo wierni i biskup dowiedzą się, co ksiądz lubi... Forsa na przystanku przy działkach w reklamówce w poniedziałek o szóstej wieczorem. Wierny parafianin”. Kiedy ksiądz Adam to przeczytał, zaschło mu w ustach. Z koperty wypadło na stół kilka zdjęć. Poczuł nieprzyjemne pieczenie w okolicy serca. „Nadszedł czas zapłaty za grzechy”, zaśmiał się gorzko. „Nie, nikt nie może się dowiedzieć o moich słabostkach”.

Nagle rozległo się pukanie i do pokoju weszła gospodyni, pani Marta. Ksiądz jednym ruchem zgarnął zdjęcia.

Reklama

– A co ksiądz taki strapiony? Stało się coś? – zapytała z przejęciem.

– Nie, nic się nie stało – odparł ksiądz lekko poirytowany.

– Przecież widzę – nie dała się zbyć.

– Oj, pani Marto, kiedy mówię, że nic, to nic!

– Bujać to my, ale nie nas – powiedziała z wyrzutem. – Nie to nie – wzruszyła ramionami. – Ale mnie to ksiądz może jak na spowiedzi wszystko powiedzieć.

– Wiem, ale naprawdę nic się nie stało – księdzu zrobiło się trochę głupio, że tak obcesowo potraktował gosposię. Czasami irytowała go. Zachowywała się jak jego matka: wszystko chciała wiedzieć, nie miała żadnego szacunku dla prywatności, intymności!

– To niech ksiądz je, bo wystygnie – posunęła mu pod nos talerz z zupą.

– A to z urzędu przysłali? – wskazała głową na kopertę leżącą na stole.

– Tak, z urzędu – nie kłamał, przecież list dostarczył listonosz, pracownik urzędu pocztowego...

– Jak skończę jeść, odniosę talerze do kuchni. Sam – powiedział z naciskiem na słowo „sam”.

Kobieta zrobiła obrażoną minę i wyszła z pokoju. Ksiądz myślał wciąż, jak wybrnąć z tej sytuacji. Gdyby nie zapłacił, wówczas cała jego dotychczasowa kariera i starania o tę parafię wzięłyby w łeb. Nie chciał i nie miał najmniejszej ochoty skończyć na wygnaniu w jakiejś wiosce, gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie, na to nie mógł pozwolić. Zastanawiał się, jak mogło się wydać, że jest księdzem. Przecież nikomu nie mówił, gdzie spędza sobotnie noce. W mieście oddalonym o sto kilometrów nikt go nie znał. Jednak się mylił. Świat jest mały, naprawdę mały. Nie wziął pod uwagę, że jedna z owieczek, które nauczał, nie dość dokładnie uważała na lekcjach religii i nie wzięła sobie do serca jego nauk o życiu w cnocie...

Aneta była dziewczyną rozrywkową, lubiła dobrą zabawę, towarzystwo i łatwe pieniądze. Była osóbką bardzo zaradną. Zatrudniła się jako Agnes – bezpruderyjna dziewczyna do towarzystwa, miała zapewnione mieszkanie, opiekę i stałe, wysokie zarobki. Przywykła do różnych próśb swoich klientów. Lubili ją, była miła, spełniała ich każdą zachciankę, za co ją sowicie wynagradzali, a o to przecież w tym biznesie chodzi. Pewnego dnia zjawił się w agencji facet, który wydał się Anecie znajomy. Przez godzinę zastanawiała się skąd go zna. Nad ranem doznała olśnienia. O odkryciu powiedziała swojej koleżance.

– O rany, ale numer! – krzyknęła Jolka.

– Tak, tak, tak! On mnie uczył religii. Trochę się zmienił, wyłysiał, roztył, zdziadział, dlatego go nie poznałam. Nie lubiłam go. Ludzie różne rzeczy o nim mówili, no i nie kłamali. Poza tym to wredny typ. Mam pomysł. Zabawimy się i trochę zarobimy.

Jolka cała zamieniła się w słuch. W swój plan dziewczyny wtajemniczyły Bartka, ochroniarza. A plan był prosty: wyciągnąć od duchownego trochę kasy. Aneta była przekonana, że ksiądz zapłaci, znała się trochę na ludziach, zwłaszcza na facetach. Ksiądz Adam pojawił się u Anety miesiąc po tym, jak go ujrzała pierwszy raz. Nie miał zielonego pojęcia, że zabawa z tą dziewczyną może mu złamać karierę. Ich igraszki były nagrywane przez ukrytą w paprotkach kamerę. Bartek zajął się stroną techniczną planu Anety: wybraniem odpowiednich ujęć i utrwaleniem ich na zdjęciach. Aneta zapakowała je do koperty wraz z listem napisanym na komputerze. Będąc przejazdem w rodzinnej miejscowości, nadała przesyłkę na poczcie. Ksiądz Adam następnego dnia rano po otrzymaniu listu pojechał do banku i wypłacił pieniądze. Z ciężkim sercem wrócił na plebanię. Żal mu było rozstać się z tymi pieniędzmi, ale przecież nie miał innego wyjścia. Zapakował je w reklamówkę i wieczorem pojechał we wskazane miejsce. Zostawił pakunek na ławce i odjechał. Miał nadzieję, że sprawa została zamknięta raz na zawsze. Aneta obserwowała księdza z auta Bartka. Gdy odjechał, poczekali chwilę, weszli do wiaty i wzięli pieniądze.

– Ty, jak teraz zapłacił, to wyskoczy z kasy jeszcze raz. Na biednego nie trafiło – stwierdził Bartek.

– No, to prawda. Ale księżulo się zdziwi – Aneta zaśmiała się.

Rzeczywiście ksiądz Adam był bardzo zdziwiony i zaskoczony, gdy miesiąc później przyszedł kolejny list z żądaniem dziesięciu tysięcy. Nie miał już pieniędzy. Poczuł się oszukany. To nie było fair, przecież zapłacił! Usiadł zrezygnowany. „Niech się dzieje wola nieba. Trudno, muszę przyjąć to jak prawdziwy mężczyzna”, zdecydował. Chwilę przyglądał się zdjęciom. „Co za wstyd! Wstyd na całą parafię, jak nie dalej!”

Nagle jego uwagę przykuła twarz dziewczyny na tym zdjęciu. Co prawda niewiele było widać, ale zaczął zastanawiać się, czy to nie ona jest szantażystką. Kogoś mu przypominała. Tak, to była przecież Agnes, ta z Paradise! Zagotował się ze złości. Nie dość jej pieniędzy?! Przecież hojnie ją wynagradzał! Nie miał wyjścia. Tak czy siak, był skompromitowany. Z dwojga złego wolał już, żeby policja zajęła się sprawą tego szantażu, niż żeby ta dziewczyna zaczęła rozpowszechniać zdjęcia, na których uwieczniono go w jednoznacznej sytuacji! Zadzwonił do komendanta miejscowej policji i poprosił o spotkanie. Byli w dobrych układach. Komendant przyjechał po pracy – niby z towarzyską wizytą. Ksiądz powiedział gospodyni, że będzie miał gościa. Pani Marta podała ciasto i kawę.

– Jerzy – zaczął ksiądz – słuchaj, sprawa jest bardzo delikatna... Wiesz, jak to jest. Celibat mi nie służy, ciężki grzech, ale jestem tylko człowiekiem...

Komendant pokiwał głową.

– Otóż... Spotkała mnie przykra przygoda. Skusiłem się na wdzięki pewnej dziewczyny i ona wykorzystała moją słabość w bardzo niecny sposób... – mówił drżącym głosem.

– Dlatego chciałbym prosić cię o pomoc i oczywiście dyskrecję.

– Oczywiście – zapewnił go komendant. – A dokładnie o co chodzi?

– No więc ta pani szantażuje mnie – wyznał z ciężkim sercem i podał komendantowi kopertę ze zdjęciami i listami...

– Paskudna sprawa – stwierdził policjant. – Dlaczego od razu do mnie z tym nie przyszedłeś? – zapytał z naganą.

– Ach, zrozum, to taka delikatna materia. Myślałem, że jak zapłacę, to będę miał spokój – wyznał.

– Przykro mi, ale jesteś naiwny jak dziecko. Jak raz dasz szantażyście, to będzie sprawę ciągnął dalej, bo wie, że zrobisz wszystko, by prawda nie wyszła na jaw.

– I co teraz? – Będzie ciężko. Złapać ich, złapiemy, to bułka z masłem, gorzej z tą dyskrecją. Nie mogę nakazać milczenia całemu komisariatowi, poza tym jest jeszcze prokurator, sąd... Przykro mi. – Nic się nie da zrobić?

– Wycieki i tak będą.

Komendant osobiście zajął się sprawą księdza Adama. Szantażyści wpadli jak śliwka w kompot. Byli pewni, że dostaną okup. Stawiali na to, że ksiądz, bojąc się kompromitacji, będzie siedział cicho i płacił. Nie wzięli pod uwagę, że był człowiekiem rozrzutnym i miał niewiele oszczędności, które zresztą już od niego wyciągnęli. Trafili do aresztu i czekają na wyrok. A ksiądz Adam? Ksiądz Adam został przeniesiony do innej parafii – tam, gdzie diabeł mówi dobranoc i nie ma dziewczyn wodzących na pokuszenie.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy