Reklama

Co ludzie powiedzą!...

Przechodnie rzucili się niemowlakowi na ratunek, a my czmychnęłyśmy, gdzie pieprz rośnie!

Rodzice od małego uczyli mnie gospodarności. Stąd też wziął się mój nawyk odwiedzania składów makulatury. Z czasem noszenie czegokolwiek do punktów skupu zupełnie przestało się opłacać, jednak kontynuowałam moje wycieczki z troski o Ziemię. Machnęłam ręką na marne siedem groszy za kilogram makulatury i wytrwale woziłam stare gazety do skupu, który mieścił się trzy ulice od naszej.

Cieszyłam się, że przynajmniej ukształtowanie terenu mi sprzyja: ciągnięcie ciężkiej walizki na kółkach nie było zbyt męczące, gdy szło się z górki...

Reklama

Ostatnio nagromadziłam jakoś wyjątkowo dużo papierów, które nie mieściły się już w walizce. Postanowiłam więc wywlec z piwnicy stary wózek niemowlęcy.

- Anka, wstyd trochę z takim wózkiem... - stwierdziła moja przyjaciółka Ewa, gdy poprosiłam ją o pomoc.

- Weź go chociaż trochę przetrzyj, będzie wyglądało, jakbyś wiozła dziecko.

Przyznałam Ewce rację, choć trochę niepokoiło mnie, co powiedzą sąsiedzi, gdy zobaczą mnie nagle z wózkiem...

Pani Władzia, największa plotkara w bloku, jak nic zacznie rozpowiadać, że "Anka z parteru ma nieślubne dziecko!". Ale co tam, niech mówi. Przetarłam wózek i dla lepszego kamuflażu przykryłam papiery kocykiem. Górka tym razem przestała mi się podobać, bo ładunek ważył chyba z trzydzieści kilo i trzeba było się porządnie zapierać, żeby utrzymać wózek. Trzymałyśmy go więc we dwie.

Pech chciał, że mniej więcej w połowie drogi Ewce zadzwonił telefon, więc niefrasobliwie puściła rączkę, by odebrać połączenie. Mnie zaś rączka wyślizgnęła się z dłoni i wózek potoczył się z impetem w dół ulicy. Zamarłam. Ewka z okrzykiem wcisnęła mi swój telefon do ręki, a sama pobiegła za pędzącym coraz szybciej wózkiem. Ruszyłam za nią, kątem oka zauważając, że pusta do tej pory ulica stopniowo wypełnia się gapiami, którzy również zaczynają biec w stronę, w którą pędzi wózek.

- Szybciej, łapcie dziecko! - krzyknął ktoś tuż obok mnie.

- Jezus Maria, co za tragedia! - lamentowała jakaś starsza kobieta.

- Wyrodna matka! - psioczył łysawy pan, truchtem przebiegając ulicę. Co gorsza, wózek zjechał z chodnika i pruł jezdnią, powodując niezłe zamieszanie wśród kierowców samochodów. Dobiegłam do Ewki, złapałam ją za rękę i pociągnęłam w boczną uliczkę.

- Co ty wyprawiasz! - krzyknęła, próbując mi się wyrwać.

- Zwariowałaś? - wysapałam, pędząc ile sił w nogach. - Nie zamierzam... odpowiadać... za spowodowanie kraksy... i zakłócanie spokoju publicznego...

Ewka spojrzała na mnie ze zrozumieniem i zaniechała prób wyswobodzenia się. Gdy odbiegłyśmy na bezpieczną odległość, dokończyłam myśl, dysząc:

- Nie chcę też występować w roli obłąkanej... która troskliwie okrywa kocykiem stare notatki - stwierdziłam, łapiąc powietrze.

- Ale przecież wózek! - syknęła Ewka.

- Pal licho tego grata... - machnęłam ręką. - Gorzej, że pewnie nikt nie posprząta tego śmietnika, gdy się wózek wywróci...

Jako dbające o ochronę środowiska studentki, postanowiłyśmy udać się na miejsce "wypadku", gdy już będzie całkiem ciemno i posprzątać bałagan. To wydarzenie nauczyło mnie, że czasem ułatwianie sobie życia nie przynosi niczego dobrego i lepiej pokonać lenistwo i zrobić kilka kursów z niezbyt ciężką walizką, zamiast narażać siebie i niewinnych przechodniów na takie stresy... Jednak mimo tych stresów, kilka minut po tym wydarzeniu rwałyśmy z Ewką boki ze śmiechu. Zresztą nie tylko my, nasi znajomi, którym opowiedziałyśmy o całym zajściu, też. Żałuję tylko, że nie mogłyśmy zobaczyć min tych ludzi, którzy uparli się ratować niemowlaka...

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy