Reklama

Czasem trudniej zostać, niż odejść

Gdy zdecydowałam się zaopiekować chorą teściową, liczyłam, że mąż będzie mnie wspierał

-  Jedz, mamo. Jeszcze tylko troszkę - poprosiłam.

Siedziałam przy teściowej z talerzem zmiksowanej zupy w dłoni i usiłowałam zachęcić ją do przełknięcia chociaż kilku łyżek. Odkąd się rozchorowała, z coraz większym trudem udawało mi się ją karmić - lubiła wyłącznie słodycze, ale nie mogłam przecież na okrągło podawać jej ciastek, batoników i bananów.

- Jeszcze jedna łyżeczka - przemawiałam do matki męża jak do dziecka.

Odsunęła moją rękę i zapatrzyła się w okno. Przez chwilę siedziała nieruchomo, w końcu spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.

Reklama

- Kim pani jest? - zapytała.

- To ja, mamo. Żona Piotrka - pogładziłam ją po dłoni i poprawiłam jej poduszkę.

- Piotruś ma żonę? - zdziwiła się. - Przecież on jeszcze studiuje...

- Niedawno skończył czterdzieści trzy lata - uśmiechnęłam się na wspomnienie hucznych urodzin męża.

- Nie ma jeszcze dwudziestu! - zdenerwowała się teściowa.

- Racja, musiałam coś pomylić - powiedziałam łagodnie.

Teściowa szybko się ostatnio irytowała, więc wolałam nie dawać jej powodu do złości. W jej stanie...

- A Piotruś gdzie? - zapytała nagle.

- Na uczelni - odpowiedziałam zgodnie z tym, co uroiła sobie jego pogrążona w coraz większym otępieniu matka.

- Na jakiej uczelni? To nie pracuje już w banku? - zdziwiła się teściowa i zrozumiałam, że przyszła jedna z tych krótkich chwil, kiedy wszystko pamięta i rozumie.

- Podgrzeję tę zupę - westchnęłam.  

- Przynieś mi kokosowe ciastka i zadzwoń do Piotrka. Powinien już wrócić.

Zerknęłam na leżącą na stole komórkę. Faktycznie, mąż od dawna powinien być w domu... Czemu nie wracał? Ostatnio wmawiał mi, że ma nawał pracy i bierze nadgodziny. Jaka była prawda? Wolałam się nad tym nie zastanawiać. Odgrzewałam zupę, kiedy reflektory samochodu męża omiotły kuchenne okna.

- Jest prawie dwudziesta pierwsza. Gdzie ty znowu byłeś? - napadłam na niego, jak tylko zjawił się w kuchni.

- W pracy, a gdzie?! - mruknął. - Jest coś do jedzenia?

- Odsmaż sobie kotlet, ja muszę nakarmić mamę - mruknęłam.

Później, kiedy teściowa spała po porcji leków, a ja przygotowywałam się do kąpieli, Piotr wymknął się na balkon i długo rozmawiał z kimś przez telefon. Nagle zrozumiałam, że mój mąż kogoś ma...

Wszystko zaczęło się jakieś dwa lata wcześniej - jego późniejsze powroty z pracy, burkliwe odpowiedzi na moje pytania, unikanie bliskości, coraz większa drażliwość. Jeśli już bywał w domu, chadzał po pokojach jak struty. W weekendy sprawiał wręcz wrażenie zmęczonego moją obecnością. Uciekał na działkę, wyjeżdżał do dawnych znajomych. Ja zostawałam sama z jego matką.

Trzy lata wcześniej, po tym jak teściowa na trzy dni zaginęła i chyba tylko cudem się odnalazła, zrezygnowałam z pracy i zajęłam się nią. Piotr chciał oddać matkę do domu opieki. Mówił, że nie poradzimy sobie z chorą na Alzheimera, starszą kobietą, że zmarnujemy sobie młodość. Uparłam się i wzięliśmy ją do domu. Nasz dziewiętnastoletni syn mieszkał już na swoim, więc spokojnie mogłam zająć się teściową. Tym bardziej, że zawsze okazywała mi serce, a kiedy Bartek był mały, zajmowała się nim z dużym oddaniem. Nie potrafiłam po tym wszystkim zostawić jej w jakimś domu opieki.

Piotr długo protestował. Sprawiał wrażenie człowieka, który panicznie boi się przyjąć pod dach chorą osobę. W końcu jednak pogodził się z moją decyzją, ale odsunął się ode mnie emocjonalnie, jakby wciąż miał żal... Tylko o co? Opiekowałam się w końcu jego matką, która wymagała olbrzymich nakładów czasu, uwagi i cierpliwości. Czego jeszcze chciał? Nie mogłam tego zrozumieć.

Weszłam pod prysznic. Piotr pojawił się w łazience, żeby zabrać z szuflady nić dentystyczną, na mnie nawet nie spojrzał.

- Chodź, wykąpiemy się razem - zaproponowałam cicho.

Dawniej, kiedy o tym wspominałam, zrzucał z siebie ciuchy i ochoczo wskakiwał ze mną do prysznicowej kabiny. Teraz wymawiał się bólem głowy albo zmęczeniem...

- Piotr, co się z nami dzieje? - zapytałam, kiedy wykąpana zjawiłam się w sypialni.

- Tylko nie mów, że masz ochotę na kłótnię. Jestem zmęczony - burknął.

- Ty od lat jesteś zmęczony! A ja? Pomyślałeś o mnie? Całymi dniami siedzę z twoją chorą matką! Piorę, prasuję, gotuję, zmywam ze ścian jedzenie, którym ona rzuca! Nie pomyślałeś, jak mi ciężko?!

- Ciężko ci? Sama chciałaś się nią zająć! Mówiłem, że sobie nie poradzimy! Mówiłem, że to zniszczy nasze małżeństwo.

- To ty niszczysz nasze małżeństwo, Piotr! - krzyknęłam.

Z wyrazem złości na twarzy mąż szarpnął za mankiet swojej koszuli, a oderwany guzik z cichutkim brzękiem wtoczył się pod łóżko. Zapytałam, kim ona jest. Od razu domyślił się, o kogo mi chodzi.

- To koleżanka z pracy - powiedział.

Zaskoczyła mnie jego szczera odpowiedź - nawet nie próbował kłamać. Czy byłam mu aż tak obojętna? Dopóki mieszkał z nami syn, mąż bardziej dbał o rodzinę. Teraz sprawiał wrażenie rozpoczynającego nowe życie kawalera, któremu nie zależy nawet na zachowaniu pozorów.

Usiadłam na łóżku, tuż obok męża, i przez  chwilę nic nie mówiliśmy.

- Jak długo to trwa? - odważyłam się w końcu zapytać.

- Dwa i pół roku - rzucił.

- Cudownie! Czyli sześć miesięcy po tym, jak zajęłam się twoją mamą, ty radośnie zafundowałeś sobie romans?!

- Wiedziałem, że mi to wypomnisz!

- Co? Romans?!

- Opiekę nad mamą.

- Nie wypominam ci tego, Piotr! Nie żałuję i zrobiłabym to jeszcze raz. To wspaniała kobieta, zawsze okazywała mi tyle serca. Ale ty... Nie spodziewałam się tego po tobie!

- Nie spodziewałaś się?! Chcesz mi powiedzieć, że dopiero teraz się zorientowałaś, co jest grane?! - huknął na mnie.

- Cóż, przepraszam, że jestem taka naiwna!

- I co teraz? - zapytał mąż.

- Nie wiem. Co teraz? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.

Nagle zaczęłam płakać. I byłam na siebie zła za te głupie łzy. Nie chciałam przy nim okazywać słabości, a całkiem się rozkleiłam. Ku mojemu zaskoczeniu mąż objął mnie ramieniem i uspokajającym tonem powtarzał, że wszystko się ułoży.

- Przepraszam cię... Zerwę z nią, skończę to - obiecał.

- Piotr, jeśli teraz mnie okłamiesz...

- Przysięgam, skończę ten romans - powtórzył z mocą.

Zapytałam, dlaczego to zrobił. Czego aż tak mu we mnie brakowało, że zdecydował się związać z inną kobietą.

Powiedział, że nie chodziło o mnie.

- Kiedy zamieszkała z nami mama, byłem przerażony. Patrzyłem, jak bawi się łyżką albo pilotem, nie mając pojęcia, do czego służą, i myślałem, że życie jest takie okrutne. Kto wie - jeszcze piętnaście, dwadzieścia lat i może mnie spotkać to samo. W końcu lekarze jasno mówią o genetycznych czynnikach ryzyka. Kompletnie spanikowałem. Zapragnąłem przeżyć coś nowego, zapomnieć na moment o domu, chorobie i mamie, która czasem nawet mnie nie poznaje... Beacie podobałem się od dawna, skorzystała z okazji...

- Chcesz powiedzieć, że to ona cię uwiodła? - ironizowałam.

- Raczej, że oboje wykorzystaliśmy sytuację - powiedział mąż.

- Kochasz ją? - chciałam wiedzieć.

Piotr ukrył twarz w dłoniach i przez chwilę siedział w milczeniu. W końcu wyznał, że wciąż mnie kocha i ze łzami w oczach zapytał, czy będę potrafiła mu wybaczyć.

- Nie wiem - powiedziałam szczerze.

- Nie chcę rozwodu - szepnął. - Nie potrafię sobie wyobrazić, że odchodzisz. Chyba dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo mi na tobie zależy.

Pomyślałam o teściowej. Kto się nią zajmie, jeśli odejdę od Piotra? Mój dawny znajomy zostawiał kiedyś chorego ojca z opiekunką. Wszystko było w porządku,  dopóki pewnego dnia nie wrócił wcześniej z pracy i nie nakrył jej na rozmowie przez telefon, podczas gdy jego ojciec leżał na podłodze - w cuchnących moczem spodniach i z rozbitą głową. Jak mogłam skazać kobietę, którą od lat kocham jak rodzoną matkę, na tak okrutny los?

No i jeszcze jest Piotr - wciąż bardzo go kocham. Czy potrafiłabym tak po prostu odejść, przekreślając na zawsze naszą wspólną przyszłość?

Dzień później mąż wrócił z pracy wcześnie i powiedział, że rozstał się z tamtą kobietą.

- To koniec, przysięgam!

Uwierzyłam mu. Może dlatego, że bardzo tego chciałam...

Dziś wciąż jesteśmy razem. Piotr pomaga mi w opiece nad swoją mamą i chyba udało mu się oswoić z myślą, że być może on też kiedyś zachoruje. Powtarzam mu, żeby się nie zadręczał. Przecież w życiu nigdy nic nie wiadomo.

Nasze małżeństwo pokonało kryzys i wyszło na prostą. Miesiąc temu byliśmy nawet kilka dni we Włoszech. Znajomi dali nam namiary na zaufaną pielęgniarkę, która została z matką męża. W Toskanii obiecałam sobie, że pomyślę czasem o własnym komforcie. Może odrobinę za bardzo poświęcałam się dla teściowej? Jestem nie tylko oddaną, wdzięczną za okazane serce synową, ale też żoną. Fakt, mąż mnie zdradzał, ale wcześniej to ja go zaniedbałam. Nie, żebym Piotra usprawiedliwiała, ale jednak coś było na rzeczy. Więc częściej chodzę do fryzjera, przygotowuję dla nas kolacje przy świecach i dbam o to, żebyśmy od czasu do czasu spędzali trochę czasu we dwoje. Zdążyłam się już przecież przekonać, że zaniedbane małżeństwo zwyczajnie się rozpada.

 Grażyna C., 45 lat

 

        

 

        

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: kochanka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy