Reklama

Dla naiwnych nauczycieli

- Dzień dobry, panie profesorze! Stęskniliśmy się za panem! - wykrzyknął na mój widok jeden z chłopaków.

Postanowiłem zignorować te zaczepki. Spokojnie podszedłem do biurka, otworzyłem dziennik i zacząłem wyczytywać nazwiska.

- Mogę zjeść śniadanie? - zapytała ni stąd, ni zowąd Paulina.

- Na śniadanie jest czas na przerwie! - odpowiedziałem na to.

- Ale ja muszę połknąć tabletkę - spojrzała na mnie błagalnie. - Właśnie o tej porze! I muszę coś zjeść... bardzo proszę...panie profesorze...

- Dobrze, zjedz tę kanapkę - powiedziałem szybko, żeby skończyć dyskusję. - Połknij tabletkę i już nie przeszkadzaj.

Reklama

Niestety, Paulina wciąż szeleściła plastikową torebką, a kanapkę jadła chyba przez pół lekcji. Zachowanie reszty uczniów też pozostawiało wiele do życzenia. Odrabiali lekcje, rozmawiali, słuchali muzyki przez słuchawki. Robili wszystko poza słuchaniem tego, co miałem im do przekazania. "Może ja się nie nadaję do tego zawodu", pomyślałem, idąc do domu przez park. "Co mogę zrobić, żeby oni zaczęli wreszcie traktować mnie poważnie i żeby zaczęli się uczyć?" Gryzłem się tym cały wieczór. Musiałem coś wymyślić.

Następnego dnia zrobiłem im niespodziankę - niezapowiedziany sprawdzian.

- Proszę wyciągnąć kartki - powiedziałem surowym tonem.

Od razu wstawiłem parę jedynek za ściąganie, a resztę - za kompletny brak wiedzy, bo jak zwykle nie przygotowali się.

Następnego dnia na lekcji od razu znów zacząłem od kartkówki i znów posypały się jedynki. Klasa najpierw próbowała dyskutować, ale gdy zacząłem odpytywać i wstawiać jedynki, uspokoili się.

Minęło parę tygodni i wydawało mi się, że udało się zapanować nad sytuacją. Co prawda w dzienniku roiło się od złych stopni, ale za to na lekcjach był spokój. Poniektórzy nawet zaczęli się zgłaszać, by poprawić oceny. Uznałem więc, że metoda nacisku zadziałała. Klasa dalej zachowywała dystans, dlatego zdziwiło mnie, gdy pewnego dnia dyżurny wywołał mnie z pokoju nauczycielskiego. Na korytarzu czekała na mnie Paulina. Minę miała nietęgą.

- Słucham? - odezwałem się oschle.

- Panie profesorze... - zaczęła nieśmiało. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale ja mam problem i nie wiem, z kim mogłabym o tym porozmawiać...

Zgodziłem się ją wysłuchać, bo zrobiło mi jej żal. Była niezbyt mądra, ale miła. Jeśli robiła coś głupiego, to na pewno nie ze złośliwości. Było z niej po prostu takie trochę nierozgarnięte cielątko.

- O co chodzi?

- O sprawy prywatne...

- To może powinnaś pójść do szkolnego pedagoga? - zasugerowałem.

- Ale ja do pana mam zaufanie - podniosła na mnie oczy. - Chodzi tylko o radę. Nie mam do kogo pójść w tej sprawie...

Pomyślałem, że może rzeczywiście mógłbym jej jakoś pomóc. "Przez nią trafię do reszty klasy. Jak jej pomogę, oni też zaczną zachowywać się normalnie, bo zobaczą, że jestem w porządku", kalkulowałem.

- No to mów - odezwałem się, ale Paulina zrobiła przestraszoną minę.

- Tutaj? W szkole? Nie chcę, żeby ktoś z klasy mnie zobaczył... Mógłby pan poczekać na mnie w parku koło szkoły? Ja tamtędy wracam do domu...

Zgodziłem się. Czemu nie? W końcu park to miejsce publiczne. Każdy może tam rozmawiać, także nauczyciel ze swoim uczniem...

Paulina zjawiła się w parku jakieś pięć minut po mnie. Usiedliśmy na ławce, gdzie wysłuchałem okropnie banalnej historii o tym, że jej rodzice nie akceptują jej chłopaka, bo on skończył tylko gimnazjum, pracuje i uczy się wieczorowo, a ona tak go kocha. Radziłem jej, żeby szczerze porozmawiała z rodzicami, bo oni martwią się o nią i troszczą.

Na koniec naszej rozmowy Paulina nagle rzuciła mi się na szyję. Zanim się obejrzałem wycałowała mnie w oba policzki.

- Dziękuję, panie profesorze, że poświęcił mi pan czas!

Byłem zdumiony jej nagłą serdecznością. Ale może nastolatki tak mają - wahania nastrojów, hormony...

Następnego dnia klasa była jakby grzeczniejsza. Po południu zaś dostałem SMA-a od Pauliny.

"Dziękuję za cudowne spotkanie. Jeszcze nigdy się tak wspaniale nie czułam".

- Skąd masz mój numer telefonu? - spytałem ją na przerwie.

- Przecież wisi na tablicy w pokoju nauczycielskim - odpowiedziała.

- Do użytku nauczycieli - pouczyłem ją.

- Obiecuję, że więcej nie będę. Chciałam tylko panu podziękować. Miał pan rację, rodzice się o mnie martwią. Postaram się im wszystko wytłumaczyć - odparła.

Zbliżała się szkolna dyskoteka. Dyrektorka wyznaczyła mnie do pilnowania porządku.

Młodzież zachowywała się całkiem znośnie. Co prawda, skonfiskowaliśmy parę puszek piwa i ze dwie paczki papierosów, ale poważniejszych wpadek nie było. Pod koniec zabawy, gdy pary tuliły się do siebie na parkiecie pod czujnym okiem profesorek od polskiego i historii, ja przeszedłem się po korytarzach. Wszędzie było jednak pusto. Zacząłem skręcać w stronę sali gimnastycznej, gdy nagle zza zakrętu wypadła na mnie Paulina. Dosłownie oparła się o mnie całym ciężarem, aż oboje wpadliśmy na ścianę. Gdzieś z daleka usłyszałem jakieś głupawe chichoty.

- O, przepraszam bardzo - spuściła oczy i poprawiła sobie ramiączko od stanika, które zsunęło się jej z ramienia. - Szukam Marty...

- Tu jej nie ma - odparłem i wyminąłem ją szybkim krokiem.

Paulina przez następny tydzień nie zjawiła się w szkole. Jasna sprawa, lata taka półnaga i potem choruje.

Bomba wybuchła niespodziewanie. Dyrektorka w środku lekcji zawezwała mnie do swojego gabinetu.

- Przyjdę na przerwie - odpowiedziałem.

- Ale... Piła... to znaczy pani dyrektor...- poprawił się przestraszony dyżurny - powiedziała wyraźnie, że pan profesor ma się do niej natychmiast zgłosić.

- Rozwiązujcie zadania - poleciłem klasie. - Ja zaraz wrócę!

Dyrektorka miała srogą minę.

- Panie Tomaszu! Czy wie pan, kto przed chwilą ode mnie wyszedł? Rodzice Pauliny, pana uczennicy!

- Coś się jej stało? - przestraszyłem się.

- Nie domyśla się pan, dlaczego przyszli? - spytała.

Pokręciłem głową. Pewnie chodziło o tego chłopaka, ale obiecałem uczennicy dyskrecję. A wtedy dyrektorka podała mi zdjęcia. Na jednym z nich Paulina całowała mnie w parku. Zdjęcie zrobiono tak, że trudno było orzec, czy całuje mnie w usta czy w policzek. Na drugim prawie leżała na mnie w tej swojej kusej kiecce, podczas gdy ja opierałem się o ścianę.

W dość dwuznacznej pozycji.

- To jakieś nieporozumienie! - wyjąkałem, czując jak pot strużką spływa mi po plecach. A to podła zgraja!

- Nieporozumienie? A SMS z podziękowaniem za cudowne spotkanie? Nie wspomnę o wpisach w pamiętniku, które matka Pauliny znalazła w jej pokoju i o mało nie dostała ataku serca, czytając, jak pan deprawuje jej córkę. Znalazła też te zdjęcia!

- Ja nikogo nie deprawowałem! - zdenerwowałem się. - To ona sama... To znaczy... do niczego nie doszło...

- Niech się pan lepiej nie pogrąża! - dyrektorka huknęła pięścią w stół. - Cokolwiek się działo, to skandal! Nawet jeśli ona pana sprowokowała, to powinien pan mieć na tyle rozumu, żeby nie dać się wplątać w jakąś aferę!

- Ale to nie o to chodzi, pani dyrektor - zacząłem gorączkowo tłumaczyć.

- Tu chodzi o zemstę. Zacząłem wprowadzać w klasie dyscyplinę, a oni chcieli się na mnie odegrać!

Myślałem, że to do niej dotrze, ale popatrzyła na mnie z politowaniem.

- Panie Tomaszu! Oni są zdolni do wielu rzeczy, ale nie do wymyślenia takiej cwanej intrygi. Myśli pan, że nie brałam ich na spytki? Każdy mówił to samo.

Pomyślałem, że pani dyrektor nie docenia swoich uczniów. Byli cwani i nad wyraz podli. O czym właśnie się przekonałem.

- Już pan nie wróci do klasy, ani do tej, ani też do żadnej innej w mojej szkole - odwróciła się do okna. - Od tej chwili idzie pan na urlop, a potem... Sam się pan zwolni. Jest pan młody i popełnił pan błąd. Rodzicom Pauliny zależy, żeby chodziła do naszej szkoły, ale pod warunkiem, że pana w niej nie będzie!

Nie mogłem się w żaden sposób bronić, więc przystałem na te warunki, choć chciałem krzyczeć głośno o niesprawiedliwości i dowieść, że nie zrobiłem nic złego. Ale to nie miało sensu.

Musiałem też odwrócić do góry nogami całe swoje życie. Wyjechałem do innego miasta, bo bałem się, że sprawa wyjdzie na jaw i ludzie zaczną mnie wytykać na ulicy palcami. Pracowałem w biurze,

a potem znów zatrudniłem się w szkole.

Jestem jednym z najbardziej surowych i wymagających nauczycieli. Nie dyskutuję z uczniami i nie pozwalam im na najmniejsze nawet poufałości. Wiem, że się mnie boją, ale też i szanują. Ta bolesna lekcja z Pauliną wiele mnie nauczyła. Pozbawiła idealistycznych złudzeń, choć dziś wiem, że młodzież potrafi być też mądra i odpowiedzialna. Teraz moi dawni uczniowie są już dorośli. Czasem zastanawiam się, czy pamiętają o tym, jaką krzywdę wyrządzili przed laty swojemu nauczycielowi i czy śpią spokojnie, wiedząc, co zrobili.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy