Reklama

Dzieci nie ma, chata wolna

Małgosia stała z nosem przy lustrze i malowała sobie oko.

- Ale wy się zaraz zmyjecie, mama? - upewniła się. Nie od razu odpowiedziałam, bo wciąż jeszcze się wahałam. Nie miałam pewności, czy można zostawić to nastoletnie, rozbrykane towarzystwo zupełnie bez nadzoru.

- A jesteś pewna, że tu nie narozrabiacie? - popatrzyłam na nią prokuratorskim wzrokiem.

- Nie no, mamo! - jęknęła przerażona. - Chyba nie zamierzacie nam wisieć nad głową przez cały wieczór?

- Słuchaj, ja odpowiadam za twoich znajomych przed ich rodzicami - przypomniałam. - A w waszym wieku robi się głupotę za głupotą. Wydaje się wam, że już jesteście dorośli, a tymczasem oleju w głowach nie macie za grosz - stwierdziłam. - Nie chcę też, żeby mi jacyś rodzice wypominali, że przez twoją prywatkę zostali dziadkami.

Reklama

- Mamo! - Gośka przyjrzała mi się z niedowierzaniem.

- No, dobrze, dobrze - westchnęłam ugodowo. - Pójdziemy z tatą na jakiś czas do babci Jasi. Przyniesiemy ci od niej pierożki z kapustą.

- Byle nie za szybko - doszły mnie jej ciche słowa. Mąż z markotną miną siedział w dużym pokoju i kopcił papierosa. Rozpamiętywał z żalem swoją własną młodość. No, cóż, ja też bym chętnie potańczyła, ale niestety - impreza Małgośki była zamknięta. Zaterkotał telefon.

- Aniu - Wacek wyciągnął w moją stronę słuchawkę. - To do ciebie - i dodał bezgłośnie samymi wargami - Kowalska! Posłałam mężowi zdumione spojrzenie. Madzia Kowalska przyjaźniła się z Gosią, od lat siedziały w jednej ławce. O ile się orientowałam, też była zaproszona... Może rodzice nie chcieli jej puścić?

- Dobry wieczór - powiedziałam uprzejmie. - Czy są jakieś komplikacje?

- Nie, nie! - zawołała wesoło pani Kowalska. - Tylko oboje z mężem tak rozmawialiśmy... - zawahała się - że ci młodzi będą sobie tańczyć... - znów urwała, a ja pomyślałam, że pewnie zaraz poprosi, żebym ich jednak pilnowała!

- No, słowem, chcieliśmy państwa zaprosić na ten wieczór do nas - zakończyła serdecznie. - Skoro oni będą się bawić, to czemu my nie możemy?

- Ach tak? - rzuciłam zaskoczona. - No cóż - myślałam pospiesznie - właściwie wybieraliśmy się do mojej teściowej, ale... Jeden momencik - przeprosiłam - ja zaraz zapytam męża. Zasłoniłam słuchawkę dłonią.

- Kowalscy proszą nas do siebie - szepnęłam. - Co ty na to? Wacek wyjął papierosa z ust i patrzył na mnie bezrozumnie.

- Teraz? - mruknął. - No, teraz - szepnęłam ponaglająco.

- Kowalska mówi, że moglibyśmy potańczyć... Pospiesz się, bo ona czeka - wskazałam wzrokiem telefon.

- Na prywatkę? - podchwycił komicznie.

- To jak? - rzuciłam przez zęby.

- Ja bardzo chętnie! - aż zatarł ręce.

- No, więc z wielką przyjemnością - powiedziałam do telefonu.

- To naprawdę bardzo miło - ciągnęłam pogodnie. - Szczególnie że mój mąż cały wieczór siedzi taki niepocieszony... Wacek karcąco popukał się w głowę. Zupełnie niepotrzebnie, bo Kowalska śmiejąc się wpadła mi w słowo:

- To dokładnie tak jak my! - zawołała. - Mamy się nudzić, kiedy oni będą tam podrygiwać?! Nie jesteśmy jeszcze tacy starzy! - dodała wesoło. Kiedy pół godziny później brnęliśmy do nich pomiędzy kałużami, czułam się tak podekscytowana, jak w liceum!

- Nie byłam na prywatce ze dwadzieścia lat - mówiłam zachwycona. - Czuję, że to będzie pyszna zabawa! I nie pomyliłam się. Wieczór był wspaniały. Wytańczyłam się za wszystkie czasy, a ile komplementów zebrałam! Wracałam w szampańskim humorze.

- Nie przypuszczałam nawet, że ci Kowalscy to tacy sympatyczni ludzie! - mówiłam w drodze do domu.

- Zwłaszcza pan Kowalski, co? - mruknął Wacek z sarkazmem, otwierając drzwi mieszkania.

- O co ci chodzi? - uniosłam niewinnie brwi.

- A, to wy? - Małgosia bez entuzjazmu powitała nas w progu.

- I jak było?

- Wspaniale! A wy jak się bawicie? - zapytałam, zsuwając pantofle.

- Dennie - ucięła ku mojemu zaskoczeniu. - Wszyscy już poszli. Jest jeszcze tylko Magda, odprowadzę ją, OK?

- Tylko zaraz wracaj - poprosiłam i uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Naprawdę, wyjątkowo korzystnie wyglądałam tego wieczoru! Dziewczynki wyszły, a ja przez chwilę z przyjemnością kręciłam się wokół własnej osi.

- Patrz, jak ta sukienka wciąż jeszcze dobrze na mnie leży! - powiedziałam do męża z dumą. Wacek przepłynął koło mnie jak ponury wieloryb i bez słowa poczłapał do kuchni. "Milusiński", skomentowałam w duchu swobodnie, uśmiechając się na wspomnienie pysznej zabawy. Państwo Kowalscy zaprosili jeszcze rodziców jakiegoś Adama z klasy Małgośki i przez przypadek pojawił się u nich kuzyn z Krakowa z żoną. Zebrało się więc sporo wesołego towarzystwa.

- O! Już jesteś, córeczko? - zawołałam wesoło na widok wracającej córki. - Jak tam się zabawa udała? Gosia przyjrzała mi się niechętnie.

- Już o to pytałaś - przypomniała.

- Tak? - zdziwiłam się. - Ach, to ten likierek. A coś ty taka nabzdyczona?

- Słyszałaś przecież, co mówiła. Że było do kitu - wtrącił się mąż z kuchni

- Bo młodzi teraz zupełnie nie potrafią się bawić - skomentowałam, jeszcze raz zerkając na swoje odbicie. Naprawdę, już dawno nie czułam się taka kobieca!

- Czy dostanę wreszcie jakąś kolację? - warczenie mojego ślubnego ściągnęło mnie brutalnie na ziemię.

- Już, już - zaczęłam rozpinać suwak. - Mógłbyś mi pomóc? - zawołałam.

- Niech ci Kowalski pomaga - mruknął pod nosem, ale ja usłyszałam. Odwróciłam się od niego ze złością.

- Coś ty powiedział? - zasyczałam. Nawet się nie zawstydził. Patrzył mi prosto w oczy. A to gad jeden! Gosia ponuro przeszła przez przedpokój do łazienki. Nie chcieliśmy się przy niej kłócić i to jeszcze o takie sprawy, więc bez słowa rozeszliśmy się w odległe kąty mieszkania. Rano tylko ja byłam w dobrym humorze. Córka siedziała nadęta i milcząca, Wacek mruczał o wszystko jak przebudzony w środku zimy niedźwiedź. Myślał może, że będę się nim przejmować?! Nie miałam zamiaru. Nie widziałam nic złego w fakcie, że się dobrze bawiłam.

- Oczywiście pamiętasz, że dziś wywiadówka?- rzuciłam słodko z przedpokoju. Wiedziałam, że nie pamięta. Nigdy nie pamiętał!

- W tym miesiącu twoja kolej - dodałam i jak piórko zbiegłam po schodach. Naprawdę czułam się bosko! Wciąż jeszcze brzmiała mi w uszach muzyka z poprzedniego wieczoru. I to powodzenie! Ostatni raz byłam tak rozchwytywana chyba jeszcze za panieńskich czasów. Nie miałam pojęcia, że ojciec Magdy jest takim świetnym tancerzem. Nawet powiedziałam mu to - i chyba kilka innych komplementów - w przypływie szczerości wywołanej likierem.

- Musimy to koniecznie nadrobić! - podchwycił natychmiast. Więc nadrabialiśmy. I co w tym takiego? Nie jesteśmy dzikusami, żeby żonaty mężczyzna nie mógł tańczyć z mężatką! Zwłaszcza że Wacek też najwyraźniej świetnie bawił się z jego żoną. Cały dzień upłynął mi na rozkosznych wspomnieniach. O ósmej nagle zeszłam z chmur. Za oknem była czarna noc, kolacja stygła w kuchni, a Wacka nie było. Wreszcie go zobaczyłam. Szedł bez pośpiechu z rozanieloną miną.

- Mógłbyś pomyśleć, że ja się tu denerwuję - przywitałam go w drzwiach. - Co ty tam robiłeś tyle czasu? Popatrzył na mnie pogodnie.

- A, odprowadziłem po wywiadówce do domu Asię Kowalską i troszkę się zagadaliśmy. Brwi podjechały mi pod grzywkę.

- Od kiedy wy jesteście na "ty"? - rzuciłam zaczepnie.

- A... mm... no... - mąż zamruczał coś niewyraźnie i zakrył się gazetą. Zacisnęłam gniewnie usta i bez słowa wyszłam z kuchni. Wacek zaczął teraz znikać wieczorami, a kiedy wracał, nic z niego nie mogłam wyciągnąć.

- W biurze byłem - odpowiadał z nieobecnym uśmiechem na ustach, najwyraźniej nie przeznaczonym dla mnie. "Czekaj ty", myślałam mściwie. "Jeszcze pożałujesz!" Chociaż szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia jak niby miałoby się to stać. Więc kiedy kilka dni później spotkałam przypadkiem na ulicy ojca Magdy, natychmiast przyjęłam zaproszenie na kawę. Już po kilku chwilach tego pożałowałam. Pan Kowalski nawet po części nie był tak atrakcyjny w rozmowie, jak podczas tańca. Wróciłam do domu znudzona. Pewnego dnia Małgosia przyszła ze szkoły z nowiną.

- Kowalscy się rozwodzą - rzuciła ponuro przy stole. Drgnęłam i wbiłam wzrok w męża.

- Co tak na mnie patrzysz? Ja się nie rozwodzę - odparował Wacek. Odwróciłam głowę. No, rzeczywiście trudno o lepszy argument.

- Kowalska ma podobno kochanka - dodała córka grobowym tonem, a ja aż podskoczyłam.

- Skąd wiesz?! - wykrzyknęłam. Mąż w milczeniu zmiatał zupę z talerza.

- I teraz ja już nie siedzę z Magdą - dodała żałośnie, ignorując moje pytanie. - Bo jej matka ma kochanka? - badałam czujnie. Gośka zmrużyła oczy i zasyczała z pasją:

- Bo Magda twierdzi, że to wszystko przez was! I przez ten prywat, na którym byliście - dorzuciła oskarżycielsko.

- No, bez przesady! - zawołaliśmy z Wackiem chórem. Córka przybrała posągową minę i godnie opuściła kuchnię. Wacek też się podniósł i chyłkiem zbliżał się do drzwi, ale niedoczekanie jego!

- Może mi to wyjaśnisz? - przypuściłam cichy, lecz zajadły atak.

- Co?!... - zatrzymał się nagle z miną chłopca przyłapanego z procą.

- No... to wszystko! - rzuciłam bezradnie, szukając jakiegoś konkretnego haka.

- Dlaczego Magda już nie siedzi z Gosią? - natarłam, czując jednocześnie głupotę tego pytania. Mąż z politowaniem przekrzywił głowę.

- A co ja, nastolatka jestem, żeby to wiedzieć, czy choćby rozumieć? Nie mam pojęcia - odparł spokojnie. - Ale możesz zapytać o to swojego Kowalskiego.

- A cóż ja mam z Kowalskim wspólnego? - zawołałam. - Nie odwracaj kota ogonem! Chyba widzisz, jakie są skutki twoich... schadzek?! - wbiłam w niego mściwe spojrzenie.

- Nie mam żadnych schadzek! - grzmotnął pięścią w stół. - Joasia Kowalska jest miłą osobą, ale to wszystko. Ja przynajmniej nie obściskiwałem się z nią w tańcu! - żarliśmy się już otwarcie. Już otwierałam usta, by zadać śmiertelny cios, gdy w progu stanęła Małgosia.

- Przestańcie się kłócić - powiedziała markotnie. - Może się jeszcze nie rozwiodą, na razie mają ciche dni - oświadczyła nieco łagodniej i wyszła. Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy na siebie morderczo, w końcu rozeszliśmy się każde do innego pokoju. My też mieliśmy ciche dni. Nawet tygodnie. Nie mogłam, co prawda, uwierzyć, że Wacek mnie zdradza, a i on chyba też nie sądził, że coś zaszło pomiędzy mną a Kowalskim, ale atmosfera jakoś się zagęściła i nikt nie miał ochoty pierwszy wyciągać ręki. Czas jednak płynął, codzienne sprawy wyparły tamte i w końcu życie wróciło na swoje utarte tory. U Kowalskich chyba też, bo Małgośka znów siedziała z Magdą. Zbliżały się siedemnaste urodziny Gosi i jednocześnie ostatnie dni karnawału.

- Chcesz zrobić prywatkę? - zapytałam zastanawiając się, co mam dołączyć do listy zakupów.

- No, chyba tak - odrzekła. Nagle odwróciła się do mnie gwałtownie.

- Ale wy zostaniecie w domu! - nakazała kategorycznym tonem.

- Co takiego? - podniosłam na córkę zdumione oczy.

- To, co powiedziałam - odparła jeszcze bardziej stanowczo. - I bez dyskusji! - użyła mojego zwrotu, który stosowałam tylko wtedy, gdy jej czegoś zabraniałam.

- Nigdzie nie pójdziecie, bo znów narobicie głupot. Naprawdę nie wiedziałam, że tak was trzeba pilnować! Oniemiała spojrzałam na Wacka, a potem objęliśmy się serdecznie, ze śmiechem! Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione

Anna Z., 37 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy