Reklama

I tylko bliskości mi brak

W pewnym momencie mężczyźni przestali mnie dostrzegać...

- Jak ty sobie radzisz? - zapytała z udawaną troską Beata.

Rozmowa toczyła się wokół spraw damsko-męskich, a ja, według moich koleżanek z biura, nie mogłam przecież powiedzieć na ten temat zbyt wiele. Od paru lat byłam wdową. Nie poznałam nikogo nowego, bo kto zakręciłby się koło pięćdziesięciolatki?

- Z czym? - udałam głupią.

- No, z tymi sprawami...

- Z seksem? - powiedziałam na głos to straszne słowo, a wtedy Beata zachichotała jak pensjonarka.

- Musi ci być trudno - wtrąciła Ada, wymieniając z Beatą porozumiewawcze spojrzenia. - Słuchaj, a może ten Radek z księgowości by się nadał?

Reklama

Obie zaczęły się śmiać, bo faktycznie brzmiało to jak dowcip. Radek nie grzeszył urodą.

- W pewnym wieku nie wypada wybrzydzać - stwierdziła Beata.

- Tak myślisz? - odparłam chłodno.

Naprawdę miałam już dość tych przytyków. Czasami wydawało mi się, że zaczynają temat tylko po to, żeby zrobiło mi się przykro. Dzięki temu one mogły się nade mną pochylić, a tak naprawdę pastwić. Jeszcze na początku wspólnej pracy jakoś się dogadywałyśmy. Ale odkąd szef awansował mnie na kierowniczkę działu i dał większą pensję, dawne koleżanki stworzyły przeciwko mnie wspólny front niechęci. Oczywiście, w oczy nic mi nie mówiły, ale za plecami pozwalały sobie na niewybredne komentarze... Raz usłyszałam kilka słów. Kochane koleżanki zastanawiały się, na co wydaję te pieniądze. Cóż, moja podwyżka stała im kością w gardle, dlatego tak lubiły rozprawiać o tym, że jestem samotna. Wtedy czuły się lepsze ode mnie.

- Myślę, że każdy człowiek potrzebuje bliskości - stwierdziła Beata. - Nawet taki Radek. Kto wie, może jest dobry w łóżku? - wyszeptała konspiracyjnie.

- Ostatecznie można się tylko poprzytulać - tym razem zachichotała Ada. - No wiecie, w razie gdyby nie stanął na wysokości zadania...

- Otóż to - zawtórowała jej Beata. - Marylko, chyba nie zależy ci już na fajerwerkach? W końcu w tym wieku...

- Wiecie co? - wstałam od stołu. - Mam fryzjera dzisiaj, więc wracam do pracy, bo muszę wyjść wcześniej.

Popatrzyły po sobie. Wiedziałam, co myślą. Fryzjer? A po co jej fryzjer? Chyba tylko po to, żeby po powrocie do pustego domu mogła na siebie popatrzeć w lustrze, a potem pójść spać.

O siedemnastej wyłączyłam komputer.

- To ja lecę. Do jutra.

- Cześć, Marylko - powiedziały chórem.

Pół godziny później siedziałam w fotelu u Marcina, mojego fryzjera. Poprosiłam, żeby zrobił mnie na bóstwo.

- Jak zwykle, szefowo - uśmiechnął się, bo wiedział, że może liczyć na spory napiwek.

W domu pojawiłam się po dziewiętnastej. Wzięłam kąpiel, zrobiłam makijaż, założyłam koronkową bieliznę i nową sukienkę. O dwudziestej pierwszej byłam gotowa. Zapaliłam w sypialni świece i otworzyłam wino.

Po śmierci męża długo nie mogłam dojść do siebie. Nie mieliśmy dzieci, więc zostałam zupełnie sama. Na dodatek odszedł człowiek, którego bardzo kochałam. Straszne były tamte dni żałoby. Funkcjonowałam jak robot. Tak naprawdę nie wiedziałam, co się dookoła mnie dzieje. Wyżywałam się w pracy, bo tę działkę swojego życia znałam i zawsze uprawiałam najlepiej, stąd zresztą wziął się mój awans.

Przychodziłam pierwsza i wychodziłam ostatnia, szef nie mógł się mnie nachwalić. A mnie chodziło wyłącznie o to, żeby nie wracać do pustego mieszkania. Brakowało mi Tadeusza. Jego wsparcia, obecności, ale też dotyku, pocałunków, tych wszystkich chwil bliskości, które tak mocno nas ze sobą zawsze wiązały. Oboje mieliśmy temperament... Teraz mogłam już tylko wspominać i świadomość tego wywoływała straszliwy ból.

Całymi miesiącami nie zmieniałam poszewki jego poduszki, żeby móc się w nią wtulić i poczuć jego zapach. Potem zapach uleciał... Zmieniłam pościel i powiedziałam sobie "dość". Nadeszła bowiem pora, żeby wrócić do żywych. Kogoś poszukać, z kimś się spotkać. Potrzebowałam drugiego człowieka. Nie na stałe. Nie chodziło mi o wielką miłość, bo tę już przeżyłam. Chciałam po prostu móc się czasem do kogoś przytulić, poczuć czyjąś bliskość...

Nie zależało mi na tym, żeby następny mężczyzna ze mną zamieszkał. Tego zupełnie nie brałam pod uwagę. Miałam swoje przyzwyczajenia, a w domu pełno pamiątek po zmarłym mężu, których z całą pewnością nie zamierzałam się pozbywać. A przecież zamieszkanie z kimś by tego wymagało.

Tylko że nie miałam pomysłu, co zrobić w tej sprawie. W pracy spotykałam niemal same kobiety, a jeśli pojawił się jakiś facet, to taki Radek na przykład...

Pójść do klubu? Odpadało. Przecież miałam pięćdziesiąt lat, a nie dwadzieścia dwa. Kilka razy wybrałam się do kina, ale tam jakoś też nikt się mną nie zainteresował. W ogóle odkryłam coś dziwnego. Dla facetów byłam przezroczysta. Po prostu mnie nie zauważali. Na ulicy, w sklepie... Nic. Zero spojrzeń, zero reakcji. To się właściwie mogło stać już wcześniej, ale kiedy żył Tadeusz, przeglądałam się w jego niebieskich oczach i niczego więcej nie potrzebowałam. On mi wystarczał. Jego miłość, jego zachwyt. Zaczęłam się więc zastanawiać, czy naprawdę był jedynym, w którym mogłam ten zachwyt wzbudzać. Przestraszyłam się, bo wciąż byłam istotą seksualną, a teraz, jako osoba samotna, czułam to bardziej niż kiedykolwiek.

Spróbowałam więc czegoś z innej beczki. Zarejestrowałam się na stosownym portalu... Randkowym, bo właśnie na tym mi zależało. Na niezobowiązujących randkach, które mogę przerwać w każdej chwili.

Odezwało się do mnie paru panów. Przeglądałam uważnie zdjęcia, odpowiedziałam jednemu, który najbardziej mi się spodobał. Antoni pisał, że lubi gorące kobiety, a ja wciąż taką byłam... Korespondowaliśmy przez jakiś czas, wydał mi się interesujący i nie chciał wiązać się na stałe. Umówiłam się na randkę w mieście i wtedy czar prysnął. Bo panu czuć było z ust. Strasznie mnie to odrzuciło.

Pożegnałam się dość szybko, by już więcej się do niego nie odezwać. Odechciało mi się wirtualnych flirtów i profil zlikwidowałam. Potem umówiłam się z taksówkarzem, który odwoził mnie do domu po jednej z firmowych imprez. Miał na imię Marek, był przystojny i wydawało się, że wszystko będzie w porządku. Jednak nie było, bo Marek na pierwszej i ostatniej randce zbyt natarczywie wypytywał mnie o stan posiadania. Zorientowałam się, że szukał nie tyle kobiety, co opiekunki i sponsorki.

"Sponsorki, właśnie...", pomyślałam.

To ogłoszenie wpadło mi w ręce, kiedy siedziałam w poczekalni u stomatologa. Wydrukowano je w lokalnym dodatku do ogólnopolskiego tygodnika. "Przystojniak, który da ci chwilę spełnienia. Porozmawia z tobą na każdy temat, ale tylko jeśli ty będziesz chciała rozmawiać. Może zostać na noc, ale tylko jeśli go o to poprosisz". I jeszcze numer telefonu. Zapisałam go sobie, a potem cały wieczór siedziałam w internecie, żeby zgłębić temat. Znalazłam forum, na którym kobiety takie jak ja opowiadały o randkach, za które muszą zapłacić. Żadna nie narzekała, wszystkie wychwalały płatnych kochanków. Pomyślałam, że mogę spróbować. Przemogłam wstyd, wyciągnęłam z torebki komórkę i zadzwoniłam...

Umówiłam się na następny wieczór. Drżałam ze strachu, otwierając drzwi, ale Wiktor miał w sobie coś ciepłego, coś, co sprawiło, że już po chwili drżałam nadal, ale z zupełnie innego powodu. Miłość z nim smakowała tak wspaniale... Podobnie jak komplementy, którymi mnie obsypywał. Raz usłyszałam:

- Nie wiem, co moi koledzy widzą w swoich rówieśniczkach. Te młódki nie mają pojęcia, co to znaczy doskonały seks.

Być może nie mówił szczerze, ale nie dbałam o to, bo podczas tych chwil z nim po prostu chciałam wierzyć we wszystko, co mówił.

- I nadal chcę... - szepnęłam, upijając łyczek wina.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Podniosłam się z fotela, poprawiłam sukienkę i przejechałam palcami po starannie ułożonych włosach.

- Cześć, skarbie - powiedział Wiktor, wchodząc do środka. - Wyglądasz wspaniale! Nie wiem, jak ty to robisz...

Może przesadzał, może nawet kłamał. Zupełnie nie dbałam o to. I nie traciłam czasu, żeby w to wnikać. Pociągnęłam go za rękę, zamykając za nami drzwi sypialni...

To, co się działo za jej progiem, było warte każdych pieniędzy, które mu płaciłam. Gdyby Beata z Adą wiedziały, na co je wydaję i co za nie mam! Chciało mi się śmiać na samą myśl. Ale na tym musiałam poprzestać. Wiktor miał pozostać moją tajemnicą. A one niech sobie gadają...


Maryla H., 50 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy