Reklama

Kochanica proboszcza

Tomek, mój przyjaciel z liceum, został duchownym. Pewnego dnia wrócił do rodzinnej miejscowości...

Kiedy spotkałem Tomasza na ulicy naszego miasta, bardzo się ucieszyłem. Myślałem jednak, że wpadł tylko z wizytą.

- Nie, tym razem sprowadzam się na stałe! - poinformował mnie z uśmiechem. - Jestem w trakcie przeprowadzki.

- Jak to? - zdziwiłem się.

- Zostałem waszym proboszczem! - odpowiedział. - Mam przejąć parafię po księdzu Stefanie.

- No to świetnie! Mam nadzieję, że niebawem znów się spotkamy!

- Serdecznie zapraszam w przyszłym tygodniu - oznajmił. - Na razie zwożę rzeczy i załatwiam sprawy urzędowe.

Reklama

"Ale się Marta ucieszy!", pomyślałem. Tomasza poznałem jeszcze w liceum dzięki swojej obecnej żonie. Chodzili do jednej klasy. Wtedy nie zapowiadało się, że Tomek zostanie księdzem. Lubił sport, chodził po górach... Co prawda różniło nas to, że gdy my oglądaliśmy się za dziewczynami, on zadręczał się pytaniami natury filozoficznej.

- Wrócił? Naprawdę? - ucieszyła się Marta. - To wspaniale! Wreszcie rozrusza tę parafię, bo ksiądz Stefan, choć był kochanym człowiekiem, to już chyba troszkę zbyt zmęczonym i starym.

I rzeczywiście, nie minął miesiąc od przybycia Tomasza, a już wszyscy w parafii byli zachwyceni nowym proboszczem. Drzwi na plebanię się nie zamykały. Tomasz miał świetny kontakt z młodzieżą. Założył scholę, która pięknie grała aranżacje starych pieśni. Wkrótce na mszach dla młodzieży pojawił się gospel, elektryczna gitara, a nawet afrykańskie bębenki. Niektórym osobom nie za bardzo się to podobało, ale proboszcz tłumaczył, że musimy poznawać nowe kultury i że spotkania z Bogiem mogą być też zabawą.

- Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził. Ostatecznie mogą przyjść na inną mszę, a nie na tę dla młodzieży! - tłumaczył nam, gdy razem z Martą poszliśmy odwiedzić go w domu parafialnym. Wspominaliśmy stare czasy i tak dowiedział się o Joannie... Widziałem, jak bardzo go to zmartwiło.

- Prawie z nikim nie utrzymuje kontaktu - opowiadałem. - Zaraz po zdaniu matury, gdy ty poszedłeś do seminarium, ona wyjechała. Wróciła dwa lata temu, ma dziewięcioletniego syna, którego sama wychowuje. Marta ją czasem odwiedza - dodałem, patrząc na małżonkę.

Joanna przyjaźniła się z Tomaszem w liceum. Siedzieli nawet w jednej ławce. Przez jakiś czas myśleliśmy, że są parą, ale potem Joasia zaczęła chodzić z jakimś innym chłopakiem.

- Jak jej się wiedzie? - proboszcz zwrócił się do mojej żony.

- Ona i jej synek są zdrowi, a to najważniejsze.

- Radzi sobie? - dopytywał Tomasz.

- Szczerze mówiąc, nie za bardzo - przyznała Marta. - Pracuje w jakimś sklepie z używaną odzieżą, zarabia grosze. Poza tym trochę szyje w domu, ale ledwo wiąże koniec z końcem.

- A ojciec dziecka, nie pomaga jej?

- Nigdy o nim nie mówi. Kiedyś, gdy o niego zapytałam, to wykrzyczała mi, że na ten temat nie będzie z nikim rozmawiać. Chyba musiał ją bardzo skrzywdzić, skoro ta kwestia wzbudza w niej takie emocje. Jestem pewna, że ten mężczyzna nie płaci żadnych alimentów na dziecko - dodała moja luba.

- To bardzo przykre - Tomasz spuścił głowę i zamyślił się. - Powinienem ją odwiedzić, w końcu kiedyś byliśmy przyjaciółmi - tłumaczył.

- To świetny pomysł! - przyznała Marta. - Mam wrażenie, że ona całkiem odsunęła się od Boga. Chyba straciła nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie szczęśliwa!

- Zawsze byłaś dobrą kobietą, czułą na cudza krzywdę - pochwalił ją Tomasz.

- Daj spokój, po prostu jestem normalna - odpowiedziała troszkę zarumieniona. - Ale myślę, że ty mógłbyś jej pomóc. Joasia była zawsze wartościową dziewczyną, a teraz straciła całą radość życia i nie może się pozbierać...

Tomasz parę dni później odwiedził Joannę. Początkowo go nie poznała, a nawet oznajmiła, że nie ma ochoty na żadne wizyty, zwłaszcza księdza. Dopiero po chwili, gdy zrozumiała, że to jej dawny kolega, ucieszyła się.

- Rzeczywiście, miałaś rację - powiedział Tomasz do mojej żony, gdy wpadł do nas z wizytą. - W Joannie nie ma ani odrobiny radości. To dziwne, bo przecież ma synka. Zresztą, to bardzo miły chłopiec. Wiecie, że dała mu na imię Tomasz?!

- No tak, oczywiście. A dowiedziałeś się może przypadkiem, jak jeszcze można jej pomóc? - zmieniłem temat.

- Próbowałem z nią rozmawiać, tłumaczyłem, że ma tu przyjaciół, że nie jest sama, ale do niej jakby nic nie docierało. Zbudowała wokół siebie mur nieufności i będzie się trzeba przez niego przebić... Może właśnie po to miałem tutaj wrócić.

- Bóg bardziej się cieszy z nawrócenia jednego grzesznika?... - szepnęła Marta. Spojrzałem na nią z podziwem. Moja żona, choć nie skończyła żadnych studiów, to jest naprawdę mądrą kobietą. Tomasz nadal prowadził zespół muzyczny, wkrótce powstało ekumeniczne koło dyskusyjne, na które zapraszał nie tylko wierzących, ale wszystkich, którzy mieli ochotę porozmawiać o Bogu. Udzielał się też społecznie i nie ustawał w próbach pomocy Joannie. Niestety, na próżno. Ona niczego od nikogo nie chciała. Nigdy też nie mówiła mu o swoich problemach.

- Raz mi nawet fuknęła, żebym poszedł do diabła! - zwierzył mi się zasmucony duchowny. - A ja tylko spytałem, czy ojciec jej dziecka nie powinien im pomagać. Przecież nie tylko ona, ale i dziecko ma do tego prawo!

Wizyty Tomasza u Joanny nie umknęły uwadze sąsiadek i już wkrótce w okolicy dało się słyszeć różne plotki na ich temat. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Tomasz, był bardzo oburzony.

- Wiesz, że syn Joasi został pobity w szkole? Bronił swojej mamy, bo inne dzieci nazwały ją kochanicą księdza! - mówił podniesionym, gniewnym głosem. - A na niego wołają "syn księdza". Wyobrażasz to sobie?!

- Podłość ludzka nie zna granic! - odpowiedziałem wściekły tak samo jak on.

- I co ja mam zrobić? - zastanawiał się nasz przyjaciel, proboszcz.

- Na razie zostaw to bez komentarza - doradziłem. - Bo jak zaczniesz jej bronić, to dolejesz tylko oliwy do ognia i będzie jeszcze gorzej.

- Masz rację, ale wybiorę się przynajmniej do dyrektorki szkoły.

- To mądra babka, na pewno udzieli ci wsparcia w walce z tymi łobuzami! - odpowiedziałem. Rzeczywiście, dyrektorka stanęła na wysokości zadania. Kosztowało ją to niemało pracy i nerwów.

- Wezwała każdego z rodziców z osobna i rozmawiała z nimi o zachowaniu ich dzieci. Podobno nie dokuczają już Tomkowi, ale plotek nie da się uniknąć - mówił kapłan przy okazji kolejnego spotkania.

- W takim razie jest tylko jedno wyjście - powiedziała Marta. - Joanna mnie lubi i toleruje, więc będziemy chodzić do niej we dwójkę.

Moja żona znów mnie zaskoczyła. To prawda, cieszyła się dobrą opinią wśród najgorszych plotkar w naszym mieście. Naprawdę, nikt nie mógłby jej niczego zarzucić. "Skoro ona oficjalnie weźmie w obronę Joannę, może to da jakieś rezultaty", pomyślałem. "Może ludzie przestaną gadać głupoty, a Joanna wreszcie pozwoli sobie pomóc."

- Dziękuję ci - powiedział ciepło Tomasz. - Wiem, że Aśka to zagubiona dusza i na pewno trzeba ją wspierać. Nie możemy zostawiać samotnej kobiety z problemami. To byłoby nieludzkie!

Marta sprawiła, że Joanna powoli zaczęła wychodzić ze swojej skorupy.Którejś niedzieli przyszła z synem do kościoła. Nasza rodzina cały czas siedziała przy niej, a jej przyjaciel proboszcz wygłosił piękne kazanie o mówieniu fałszywego świadectwa i o sądzeniu innych - trafił w sedno sprawy. Miałem wrażenie, że niektóre plotkary czuły wyrzuty sumienia. Joanna zaczęła też przyjmować od nas pomoc. Wcześniej była zbyt dumna, żeby o nią prosić i krępowała się mówić o swoim ubóstwie Tomaszowi. Ale rozmowa z drugą kobietą, to było co innego. Marta pomogła jej złożyć wniosek o alimenty. Wtedy okazało się też, że nazwisko ojca Tomka jest nieznane.

- Joanna była bardzo skrępowana - opowiadała Marta. - Ale rzeczywiście, w rubrykę z nazwiskiem ojca wpisała "nn".

- Pytałaś ją o tego mężczyznę?

- Ona nie chce o nim rozmawiać. To jest jej największy problem. Joanna skrywa tajemnicę, która nie pozwala jej cieszyć się szczęściem, które ma. Martwi się pewnie też o to, że któregoś dnia mały zapyta, kto jest jego tatą... Co ona mu odpowie?

- I co chcesz z tym zrobić? - spytałem, bo wiedziałem, że żona z pewnością się nie podda i będzie drążyć temat.

- Chciałabym, żeby Joasia mogła zrzucić ciężar, który w sobie nosi. Może gdyby poszła do spowiedzi, poczułaby ulgę! - zaproponowała moja małżonka. Nie bardzo wierzyłem, że Marcie uda się przekonać Joannę, aby się wyspowiadała. Pomyliłem się. Moja małżonka ma w sobie wielką siłę... Joanna poszła do spowiedzi, nie do Tomasza, ale do innego księdza. Potem opowiedziała swoją historię dawnemu przyjacielowi. Po jakimś czasie Tomasz napomknął tylko, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że można całymi latami tak cierpieć... i obwiniać siebie o wszystko... Joanna po tej spowiedzi wyraźnie złagodniała i uspokoiła się. Następnej niedzieli przystąpiła nawet do komunii. Widziałem, że niektóre osoby były bardzo zdziwione. Ale ten gest świadczył nie tylko o jej wierze, ale o tym, że wszelkie plotki na jej temat są nieprawdziwe. Gdyby była winna, nie dostałaby rozgrzeszenia, Wreszcie wszystko zaczęło się układać. W życiu Joanny nastały chwile spokoju, niestety nie na długo! Któregoś wieczoru usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Nie spodziewaliśmy się gości. Marta czytała naszej córce bajkę do snu. Poszedłem otworzyć. Na progu stała zapłakana, przerażona Joanna z synkiem. Słysząc jej głos, Marta wybiegła do przedpokoju i przytuliła przyjaciółkę.

- Co się stało? - spytałem, pomagając zdjąć kurtkę przerażonemu Tomkowi.

- Czy mogę dziś u was zostać? - poprosiła, a w jej oczach ujrzałem paniczny strach, cała się trzęsła.

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała Marta. - Zaraz porozmawiamy, ale najpierw połóżmy Tomka spać.

W pokoju naszej córki dostawiliśmy składane łóżko, na którym położył się Tomcio. Joanna usiadła przy nim i długo szeptała mu coś do ucha, głaskając go po głowie. Gdy mały zasnął, przyszła do salonu, usiadła na kanapie i spuściła głowę. Była smutna i blada. Łzy ciekły jej po policzkach.

- Masz, napij się, to herbata z melisy, uspokoisz się trochę, a potem opowiesz nam, co się stało. Może będziemy mogli ci pomóc? - zaproponowała Marta.

- Nikt mi już chyba nie może pomóc - powiedziała Joanna. - On mnie znalazł.

- Kto? - zapytaliśmy jednocześnie.

- Ojciec Tomka - odpowiedziała i zakryła twarz dłońmi. Po chwili zaczęła mówić. Opowiedziała nam o tym, jak wyjechała na studia do większego miasta, tam spotkała mężczyznę, w którym się zakochała... Po kilku miesiącach okazało się, że jest z nim w ciąży. Gdy mu o tym powiedziała, wyparł się dziecka i nawet nie chciał słyszeć o ślubie. Okazał się brutalem, bił ją, choć wiedział, że dziewczyna jest w ciąży. Któregoś dnia powiedział, że jeśli Joanna komuś o tym powie, to ją zabije. Nie myśląc długo, dziewczyna spakowała swoje rzeczy i uciekła na drugi koniec Polski. Gdy urodziła dziecko, zdecydowała, że nie poda w dokumentach danych jego ojca... Wolała znosić upokorzenia i drwiące spojrzenia ludzi, którzy myśleli, że jest z niej puszczalska i nawet nie wie, z kim zaszła w ciężę. Dała synkowi imię swojego przyjaciela, bo chciała, żeby wyrósł na dobrego człowieka. Bała się, że dawny kochanek będzie ją prześladował. Na szczęście nie mógł jej znaleźć. Gdy uwierzyła, że o nich zapomniał, wróciła do rodzinnego miasta. Przejścia z przeszłości sprawiły, że nie potrafiła nikomu zaufać. Dopiero Marta i Tomasz przypomnieli jej, że są jeszcze życzliwi ludzie.

- A teraz znów muszę uciekać - zakończyła opowieść. - Nie mogę tu zostać, on mnie znajdzie i zabije.

- Można zadzwonić na policję! - powiedziałem.

- To nic nie da! On bił mnie i krzywdził ponad dziesięć lat temu, a ja nie mam na to żadnych dowodów. Policja będzie musiała go wypuścić.

- Na razie zostaniesz u nas! - powiedziała stanowczo Marta. - Rano zadzwonimy do Tomasza. On na pewno coś wymyśli.

Tak też zrobiliśmy. Tomasz także był zdania, że trzeba to zgłosić.

- Pójdę z tobą - powiedział stanowczo. Na posterunku zdarzył się cud. Okazało się, że policja szukała tego drania już od kilku tygodni i że ujęto go poprzedniej nocy. Podobno wyszedł z więzienia na przepustkę i nie wrócił! Odsiadywał wyrok za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Do naszej mieściny zawitał przez przypadek. Gdy zobaczył Joannę, rozpoznał ją i śledził. Dowiedział się, gdzie mieszka i próbował ją zastraszyć. Nocą wkradł się do jej mieszkania i zabrał kilka cennych rzeczy oraz pieniądze. Sąsiedzi wezwali policję, gdy usłyszeli huk wyłamywanego zamka w drzwiach. Tajemnica Joanny wyjaśniła się. Na szczęście jej prześladowca siedzi za kratkami. Nasza przyjaciółka stara się żyć dalej. Coraz częściej na jej twarzy widzimy uśmiech. Muszę przyznać, że Marta stała się jej bliska, mogę powiedzieć, że są przyjaciółkami. Joasia odwiedza nas regularnie. Ostatnią Wigilię też spędzaliśmy razem. Ona nie ma tu nikogo bliskiego, a jej dziecku potrzebna jest kochająca rodzina. My chętnie nią zostaniemy. A plotki o synu księdza? Na szczęście ustały - ludzie dali Joannie i jej synowi spokój. Pewnie znaleźli sobie nowy, ciekawszy temat...

Paweł D., 30 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: plotki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy