Reklama

Mamo, boli!

Zaczęło się całkiem niewinnie. Wróciłam z pracy i w drzwiach minęłam się z teściową, która do południa opiekowała się moim półtorarocznym synkiem...

- Kochana, mały zjadł drugie śniadanie i spał godzinę. Resztę opowiem wieczorem przez telefon - rzuciła mama i już jej nie było. Spieszyła się na spotkanie Klubu Emerytów.

- Cześć bączku! - powitałam Kubę.

- Cieńbobly - odparł z pełną powagą mój synek, a ja od razu poznałam szkołę teściowej, która niejako "od kołyski" wpajała mojemu dziecku zasady dobrego wychowania.

- Jak ci minął dzień? - zapytałam, nie spodziewając się wyczerpującej odpowiedzi. Mały dopiero zaczynał mówić.

- Bobsze - usłyszałam. - Jeść!

Reklama

- Jesteś głodny? - rzuciłam zadowolona, bo Kuba był zdeklarowanym niejadkiem, ale już kiedy odgrzałam obiad i próbowałam posadzić go na krzesełku, usłyszałam:

- Nie!

- Misiu, żeby zjeść obiad, musisz usiąść przy stole... - tłumaczyłam spokojnie.

- Nie usionć! - upierał się.

- Ale dlaczego?

Mały zastanowił się przez chwilę, po czym spojrzał mi głęboko w oczy i oznajmił:

- Boli...

- Znasz nowe słowo! - na początku nawet się ucieszyłam. - Zaraz... ale co cię boli, kochanie? - zaniepokoiłam się.

- Boli... pupa - stwierdził mały i dla podkreślenia słów wskazał odpowiednią część ciała.

Zaraz wzięłam go do pokoju i sprawdziłam pieluchę - była sucha. Obejrzałam pupę, zero odparzeń... "O co chodzi?", zastanawiałam się, poczas gdy mój synek krążył po mieszkaniu, mamrocząc pod nosem: "Boli pupa, pupa boli...".

Co było robić, jak każda nowoczesna matka odpaliłam komputer i postanowiłam szukać odpowiedzi w internecie... Na swoje nieszczęście. Bo to, co tam znalazłam, sprawiło, że wpadłam w prawdziwą panikę.

- Kubuś ma zapalenie pęcherza moczowego - oznajmiłam mężowi, gdy wrócił z pracy. - Musimy iść z nim do lekarza. Jak najszybciej. Bo inaczej... może zostać kaleką do końca życia! - zakończyłam dramatycznie.

- Jasne, oczywiście - stwierdził Adam, który w kwestii zdrowia małego zdawał się zawsze na mnie.

No i zaczęło się: rejestracja, załatwianie skierowania, szukanie najlepszego specjalisty, pobieranie moczu do badania... Z tego wszystkiego musiałam wziąć dwa dni wolne w pracy. A tymczasem Kuba jakby zapomniał o tym, że go boli...

- Kochanie, jak twoja pupa? - podpytywałam go delikatnie.

- Pupa! - krzyczał radośnie. I dodawał na przykład: - Pupa idzie... Pupa patrzy... Pupa śpiewa...

Już miałam odwołać alarm, kiedy po dwóch dniach wróciłam z pracy i znowu, kiedy chciałam posadzić małego na krzesełku, usłyszałam wyraźnie:

- Pupa boli...

Hmm... Gdyby sprawa nie dotyczyła zdrowia smyka, chyba odetchnęłabym z ulgą...

Następnego dnia wyszłam wcześniej z pracy, żeby odebrać wyniki badania moczu małego. Otworzyłam drzwi swoim kluczem i... zobaczyłam interesującą scenkę:

- Bapsia, ja cem do góly! - mówił mój synuś, domagając się, żeby teściowa wzięła go na ręce.

- Kubuś, jak mama wróci, to cię weźmie - tłumaczyła mu teściowa.

- Mama w pacy... Tata w pacy... Pies w pacy... Ja cem góly! - nie dawał się zbyć mały rozbójnik.

- Kochanie, nie mogę cię podnieść, bo mnie bolą plecy. Oj, jak bardzo mnie bolą... Pamiętasz? - mama wymownym gestem wskazała na swoje plecy.

- Aaaa, pecy boli - powtórzył uważnie mały, powtórzył gest i natychmiast zrezygnował ze swoich żądań. "No taaaaa", pomyślałam. "Zdaje się, że mama uczy go nie tylko zasad dobrego wychowania... Ciekawe, jakie będzie następne słowo?"

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy