Reklama

Miał dwa latka, gdy mi go zabrali...

Moi rodzice nie poświęcali mi wiele czasu i uwagi. Interesowało ich tylko robienie pieniędzy. Ojciec wraz z matką mieli firmę budowlaną, zarabiali niezłe pieniądze, ale chyba nie byli szczęśliwi. Pracowali od świtu do nocy, a po pracy, zamiast cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem, kłócili się ze sobą. Nieraz sąsiedzi słyszeli, jak z naszego domu dochodziły wrzaski i wyzwiska. Najdziwniejsze było to, że darli koty o pieniądze, jakby im było ich mało. Zaglądali też do kieliszka, ale robili to tylko w domu, więc nikt nie wiedział, że często zdarzało mi się kłaść ich pijanych do łóżek. Niejedna koleżanka zazdrościła mi, że mieszkam w willi i mam kupę forsy, a ja za jedno normalne popołudnie z kochającymi rodzicami oddałabym to wszystko bez namysłu. Ale tak myślałam tylko w czasach mojego dzieciństwa, bo potem, to już było mi wszystko jedno.

Reklama

Życie rodziców kręciło się wokół szmalu. Nie rozumieli, że mogą istnieć jakieś ważniejsze sprawy. Zdarzało się, że kiedy wieczorem chciałam pobyć z mamą, ojciec wyjmował z portfela banknot, wręczał mi go i prosił, żebym zajęła się sobą w swoim pokoju.

- Nie zawracaj nam głowy, maleńka - odpowiadał, kiedy próbowałam opowiedzieć coś o szkole, koleżankach czy o stopniach. - Widzisz, że z matką jesteśmy zmęczeni, a musimy jeszcze popracować...

Wszystko i tak kończyło się kłótniami i piciem. W końcu któregoś dnia matka spakowała swoje rzeczy i odeszła. Nie wiem dokąd i z kim. Nawet się ze mną nie pożegnała.

To wtedy przestałam się oglądać na dom rodzinny i rodziców. Skończyłam siedemnaście lat, miałam swoje towarzystwo i nagle zaczęły mnie interesować kwoty, które dostawałam od ojca - a potrzebowałam ich coraz więcej. Częściej niż zwykle wyciągałam ręce po pieniądze i nawet nie zauważyłam, że ojciec powoli zaczął się staczać. Wcześniej kłócił się z matką, ale kiedy jej zabrakło, przestał się czymkolwiek interesować. Zaniedbał interesy i pił na umór. Któregoś dnia jego serce nie wytrzymało takiego trybu życia, dostał zawału i zmarł. Zostałam sama. Bez planów na przyszłość, bez opieki. Nie wiedziałam, co zrobić z dorobkiem rodziców, bo potrafiłam się tylko bawić i rozpuszczać pieniądze. To był początek mojego końca.

Skończyłam liceum, ale do matury już nie podeszłam. Uważałam, że nie ma to sensu. Miałam osiemnaście lat i nikt nie mógł się wtrącać do moich spraw. Sprzedałam firmę rodziców za połowę jej wartości, a kasa ze sprzedaży szybko się rozeszła i zostałam z pustym kontem. Byłam przyzwyczajona do rozrzutnego życia, a tu nagle okazało się, że nie mam nawet na zapłacenie rachunku za prąd. Potrzebowałam pieniędzy, dużo pieniędzy, bo nie zamierzałam rezygnować z dotychczasowych przyjemności. Nawet przez myśl mi nie przeszło, pójść do jakiejś uczciwej pracy, za to przyszło mi do głowy coś innego...

Wiedziałam, że w hotelach można trafić na "sponsora". Im lepszy hotel, tym bogatszy sponsor. Zdobyłam paru, gdy zaczęłam kręcić się tam wieczorami. Przesiadywałam w barze, sączyłam drinki. Towarzyszyłam bogatym facetom i znów miałam pieniądze. Nie zastanawiałam się, co robię, ani ku czemu to prowadzi. Byłam młoda i z arogancją wszystkich młodych ludzi wierzyłam, że moja młodość nigdy się nie skończy. Przechodziłam z rąk do rąk bogaczy, a alkohol i narkotyki stały się moim znieczuleniem. I nagle stało się coś, czego nigdy nie planowałam. Okazało się, że jestem w ciąży. To był dla mnie szok, bo przecież się zabezpieczałam. Mój przyjaciel, a ojciec dziecka, nie chciał o niczym słyszeć.

- A co mnie to obchodzi?! - zawołał, kiedy mu o tym powiedziałam. - Idź do tego, kto ci to zrobił! - krzyknął.

- Ty jesteś ojcem, nie byłam z nikim innym od dwóch miesięcy! - wykrzyczałam.

Nie spodziewałam się, że tak zareaguje. Wcześniej, dopóki tylko ze sobą sypialiśmy i bawiliśmy się, był czułym i miłym facetem. A teraz prychnął tylko:

- Przez twoje łóżko przeszło już tylu, że pewnie nawet ty sama nie wiesz, kto może być ojcem! - zadrwił.

Zagryzłam wargi. W gruncie rzeczy nie pomylił się wiele. Przypuszczałam, że ojcem jest on, ale tak naprawdę stuprocentowej pewności nie miałam.

- Daj mi choć na skrobankę - poprosiłam potulnie, niczego więcej nie mogłam się przecież spodziewać.

Wyją kilka banknotów i rzucił mi na stół.o Tak skończyła się nasza znajomość.

Byłam w szoku, kiedy się okazało, że żaden lekarz nie chce mi zrobić zabiegu. Nie potrafiłam znaleźć żadnego nieuczciwego, a czas płynął szybko i w końcu było za późno, aby pozbyć się kłopotu. Wściekłam się, bo nie czułam żadnego przywiązania do tego dziecka, nie interesowało mnie ono wcale, a powiększający się brzuch tylko budził moją rosnącą irytację. Nadal nie dbałam ani o siebie, ani o dziecko. Piłam, paliłam i wściekałam się, że przez tego "zakichanego", jak o nim myślałam, dzieciaka nie mogę zarabiać porządnej kasy. Z luksusowej dziewczyny za trzysta dolarów za noc stałam się żebraczką. Zasiłek z opieki ledwo wystarczał mi na przeżycie. Zalegałam z rachunkami, kupowałam byle co do jedzenia. Ale najbardziej złościło mnie to, że nie miałam na alkohol. Stoczyłam się tak nisko, że zaczęłam włóczyć się po parkach i barach w poszukiwaniu niedopitych butelek z piwem albo z wódką. Ja, królowa eleganckich hoteli, teraz szlajałam się po mieście z bezzębnymi pijaczkami, czekając cierpliwie i pokornie na to, aby zaprosili mnie między siebie i dali mi się napić.

To moja wina, tylko moja, że Piotruś urodził się z lekkim upośledzeniem. Wiedziałam o tym od początku, ale dopiero teraz jest mi z tym tak strasznie, choć wtedy w ogóle o tym nie myślałam. Nie obchodził mnie wcale jego los, prócz tego, że to małe coś w moim brzuchu było dla mnie przeszkodą w piciu wódki i tanich win. A gdy już się urodził, to chyba ostatki instynktu macierzyńskiego nie pozwoliły mi zagłodzić siebie i jego na śmierć. Dbałam o niego jak mogłam, ale Piotruś nie był przeze mnie rozpieszczany. Często godzinami leżał w łóżeczku z odparzeniami i w mokrej pieluszce. Nocami płakał, a mnie, zazwyczaj kompletnie pijanej, nie chciało się wstać, żeby go uspokoić. Kołysałam go nieraz w ramionach w przypływie czułości, ale na co dzień właściwie nie lubiłam się nim zajmować. Byłam naprawdę okropną matką i wcale się nie dziwię, że ktoś wreszcie poinformował o tym opiekę społeczną...

Piotruś miał dwa latka, kiedy mi go odebrano. Szczerze mówiąc, nie pamiętam dnia, w którym to się stało. Byłam wtedy zbyt pijana. I zbyt uzależniona od alkoholu, żeby nazajutrz odczuć brak synka.

Przeciwnie, poczułam ulgę, że go nie ma. Nikt nie płakał, nie wołał o jedzenie, a ja mogłam pić, ile tylko chciałam. Następne pół roku było jednym wielkim pasmem pijaństwa. Jeśli nie miałam na alkohol, wychodziłam z domu i szlajałam się potargana i niedomyta na działki, gdzie prędzej czy później zawsze ktoś z moich "kolegów" się pojawił i dał łyka. Nie tęskniłam za swoim synkiem nic a nic.

Dziś wiem, że go kochałam, ale wtedy tego nie odczuwałam, bo byłam ciągle zamroczona alkoholem. Dzień, w którym przyszło opamiętanie, nie różnił się od innych niczym. Może tylko tym, że poprzedniej nocy zabrakło mi alkoholu i po raz pierwszy obudziłam się zupełnie trzeźwa. Zaczęłam jak zwykle szukać po szafkach i skrytkach odrobiny alkoholu, który ukrywałam przed samą sobą, żeby mieć "na czarną godzinę". Przetrząsając zakamarki, nagle natrafiłam na porteczki Piotrusia, których przy pospiesznym pakowaniu ludzie z opieki nie zauważyli. Spojrzałam na nie zdziwiona i zaskoczona nagłą myślą, że należą przecież do mojego dziecka. Do małego chłopczyka, którego tu nie ma. Zrozumiałam, że nie mogę go przytulić, bo mi go zabrali, a ja nawet nie wiem dokąd. Nagle się rozpłakałam. W tym dziwnym momencie coś się we mnie przełamało, choć wtedy jeszcze nie miałam o tym pojęcia. Nie znalazłszy alkoholu, powlekłam się do łóżka. Zasnęłam zapłakana i samotna. Obudziłam się w południe. Byłam już innym człowiekiem. Nie bolała mnie głowa, nie mieszały mi się myśli. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się dookoła. Nieopisany bałagan, który panował w pokoju, sprawił, że się zawstydziłam. Przez pamięć przeleciał mi obraz tego pokoju, kiedy jeszcze mieszkałam razem z rodzicami. Kiedy przedmioty stały na swoim miejscu, dywany były odkurzone, a na komodzie cykał cicho stary zegar. Mój wzrok padł na spodenki Piotrusia i nagle zjawiła się we mnie, nie wiadomo skąd, potworna tęsknota! Mój synek, moje małe kochanie, bezbronne tym mocniej, że nie w pełni sprawne, był daleko ode mnie, a ja nawet nie miałam pojęcia gdzie i z kim. Czy w ogóle ktoś o nim myślał, ktoś się o niego troszczył? Czy przytulił go, kiedy płakał? Zerwałam się z brudnego barłogu i pobiegłam do łazienki. Godzinę później byłam w opiece społecznej.

- Pani syn, Piotr? - zdziwiła się chłodno urzędniczka. - Nie wiem, proszę pani, gdzie jest, a nawet gdybym wiedziała i tak nie wolno mi pani tego wyjawić. Pani już nie jest jego matką i proszę go nie szukać.

- Jak to nie jestem matką?! - zawołałam. Czułam, jak rodzi się we mnie wola walki, o Piotrka i o siebie.

- Nie wiem, gdzie jest w tej chwil mój synek, ale na pewno się dowiem! A matką, proszę pani - rzuciłam przechylając się do niej przez biurko - na zawsze będę tylko ja. Bo ja go urodziłam!

- Pani syn ma już inną matkę. Lepszą. Nieważne, kto urodził - usłyszałam jeszcze za plecami, kiedy stamtąd wychodziłam - ważne, kto wychowuje.

Szłam przed siebie powoli, połykając łzy. Łatwo mi było się odgrażać, ale w praktyce byłam przecież zupełnie bezradna. Nie miałam pojęcia, do kogo mam się zwrócić, żeby zacząć poszukiwania. Szłam zrezygnowana, gdy usłyszałam za sobą wołanie. Po schodkach zbiegła kobieta. Podeszła zdyszana, oglądając się niepewnie na okna budynku.

- Proszę pani, mnie w zasadzie nie wolno tego pani mówić, ale wiem, że Piotruś już nie jest u tej rodziny zastępczej. Oddali go do ośrodka - wcisnęła mi w dłoń karteczkę z adresem. - Nie zrzekała się pani praw rodzicielskich, prawda?

- Nie - pokręciłam przecząco głową.

- No, to nic jeszcze nie jest stracone - odparła tamta z uśmiechem. - Tylko proszę mnie nie zdradzić, że wie to pani ode mnie - szepnęła i szybko wróciła do budynku.

Jak najszybciej pojechałam pod wskazany adres. Wiedziałam, że jeśli go teraz nie znajdę, jutro może być za późno. Ze smutku pewnie znowu sięgnęłabym po alkohol... Czułam też, że jeżeli uda mi się go odnaleźć, nasze życie zmieni się całkowicie.

Gdy byłam na miejscu, najpierw stanęłam przy płocie i przez chwilę chciwie przyglądałam się maluszkom biegającym po ogrodzie. Żaden z nich jednak nie był Piotrusiem. Pchnęłam furtkę i ruszyłam przez skwerek do środka budynku.

Dyrektorka przyjęła mnie z surową miną.

- Pani jest uzależniona od alkoholu - rzuciła oskarżycielsko. - Nie dbała pani o dziecko, więc je pani odebrano. Poza tym ktoś wprowadził panią w błąd - dodała wyniośle. - Pani syna tu nie ma. Przebywał u nas czasowo, teraz jest u rodziny zastępczej. I proszę go zostawić w spokoju, bo i tak nikt go pani nie odda.

Prosiłam, płakałam, ale to nic nie pomogło. Wyszłam od niej załamana. "A więc ostatni ślad się urwał, nic od tej kobiety nie wydobędę", pomyślałam. Z pochyloną głową szłam w stronę ogrodzenia. I nagle usłyszałam go! Usłyszałam ten głosik, który rozróżniłabym wśród tysiąca innych!

- Mama! Mama!

Odwróciłam się pełna nadziei. Chodnikiem wiodącym od budynku biegł, potykając się, mój mały chłopczyk! Rozłożyłam ramiona i po chwili Piotruś już się do mnie tulił. Przywarliśmy do siebie jak dwoje rozbitków, którzy się odnaleźli na bezludnej wyspie.

- Mama! Mama! - powtarzało uszczęśliwione dziecko, raz po raz przymykając z rozkoszy oczka.

Płakałam, a z moich oczu płynęły łzy wielkie jak grochy.

Nie piję od pół roku i walczę w sądzie o Piotrusia. Dostałam już pozwolenie na widywanie go. Jestem u synka codziennie, zabieram go na soboty i niedziele do domu, który znów jest przytulny i ciepły. Znalazłam pracę, jestem pomocą kuchenną w przedszkolnej kuchni. Tydzień temu skończyłam malować pokój dla mojego synka, teraz wieszam na ścianach jego rysunki: "Piotruś i mama na spacerze", "Piotruś śpi z mamą" "Mama piecze ciasto" - nieporadne, koślawe, kochane!

Chodzę na spotkania anonimowych alkoholików i czuję, że w końcu wszystko mi się zaczyna układać. Moje życie nareszcie nabiera sensu.

Renata B., 30 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy