Reklama

Moja córka ma kochanka

Nie mogłam być obojętna na to, co wyprawiała Marta. Wzięłam sprawy w swoje ręce...

Wybrałam się na zakupy. Szłam niespiesznie ulicą i pomyślałam, że mogłabym tak codziennie spacerować, ale za bardzo lubię moją pracę przełożonej pielęgniarek w szpitalu, naszych pacjentów, naszego ordynatora i jego żarty. Pewnie po miesiącu wolnego ciągnęłoby mnie tam, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku i czy koleżanki dają sobie beze mnie radę.

Z radością też pomyślałam o tym, że mam dobrego męża, z którym przeżyłam ponad czterdzieści lat, udaną córkę i dwójkę wnuków, miłego zięcia. Wstąpiłam na mrożoną kawę do małej kawiarenki. Była tuż przy rynku. Niedaleko pracowała w księgarni moja córka.

Reklama

Kiedy weszłam do kawiarni, najpierw musiałam przyzwyczaić oczy do panującego tu półmroku. W porównaniu ze słońcem i ciepłem na ulicy, było przyjemnie chłodno. Gdy już coś mogłam zobaczyć, spostrzegłam przy stoliku całującą się namiętnie parę. Ręce mężczyzny błądziły po plecach kobiety. Nagle ona oderwała się od mężczyzny, na chwilę odwróciła profilem i wtedy... zakupy niemal wypadły mi z rąk. Bo była to... moja córka!!!

Natychmiast wycofałam się z kawiarni i odeszłam szybkim krokiem. Tuż przy parku stała ławka, więc usiadłam na niej ciężko. W głowie kłębiło mi się tysiące myśli. "A może się pomyliłam? Przecież to niemożliwe! Marcin wyjechał z dziećmi nad morze do swoich rodziców, a Marta została, bo rozbudowują w księgarni dział książek dziecięcych. Do rodziny miała dołączyć za tydzień!", emocjonowałam się i przed oczami stanęła mi scena sprzed domu. Krzyś i Zosia już siedzą w samochodzie. On jak zwykle ze słuchawkami na uszach, ona z jakimś pismem dla nastolatek. A Marta i Marcin - czule się żegnają. On ją pocałował, ona się przytuliła. Teraz łzy stanęły mi w oczach, bo wiedziałam, że się nie pomyliłam. Czy matka nie pozna własnego dziecka? Marta z innym, obcym facetem...

Nagle słoneczny, jasny dzień przestał mi się wydawać taki ładny i miły. Chwyciłam torbę z zakupami i poszłam do domu, żeby zdążyć ugotować obiad, zanim mój mąż, Zbyszek, wróci z pracy. Byłam roztargniona i przesoliłam zupę. Zbyszek jednak za dobrze mnie zna i nie musiał jej kosztować, żeby zauważyć, że coś ze mną nie w porządku.

- Co ci jest, Teresko? - spytał miękko. - Masz jakieś zmartwienie?

Naprędce wymyśliłam jakąś historyjkę z pracy, że koleżanka do mnie zadzwoniła i się radziła, ale to trudna sprawa. 

- Wiesz, mogłyby ci dać spokój w czasie urlopu. To tak, jakbyś w ogóle z pracy nie wychodziła.

- Pewnie masz rację - zgodziłam się. - Poproszę, żeby więcej tego nie robiły.

Kiedy po obiedzie usiedliśmy na naszym balkonie, żeby napić się herbaty, nadal byłam smutna.

- Popatrz, jak nam pięknie pelargonie w tym roku zakwitły - cieszył się Zbyszek. Niemrawo mu przytakiwałam.

W końcu zaproponował, abym położyła się wcześniej spać, że dobrze mi to zrobi. Zgodziłam się, ale kiepsko spałam. Śniła mi się Marta z tym obcym mężczyzną.

Następnego dnia poszłam do pracy i na trochę zapomniałam o męczących mnie smutkach. Bo w szpitalu, jak to w szpitalu - jest mnóstwo pracy i nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą. Nie wytrzymałam jednak i poradziłam się Krysi, mojej najlepszej koleżanki.

- Wiesz, moja sąsiadka przyłapała swojego syna z kochanką. A on ma żonę i dzieci. I co ona teraz ma zrobić? Ja nie wiedziałam, co jej powiedzieć!

- A jest pewna, że to kochanka? Może koleżanka? Takie oskarżenia łatwo rzucać! - powiedziała Krysia, chodzący rozsądek. Tak, za to ją właśnie ceniłam.

- A ty co byś zrobiła? Ona mówi, że widziała, jak się całowali!

- No, to poważniejsza sprawa. Ja porozmawiałabym szczerze z synem.

Postanowiłam więc porozmawiać z Martą. Zadzwoniłam do Zbyszka i powiedziałam, że wpadnę do księgarni.

- Oj, matka, matka, już się za nią stęskniłaś? - zażartował.

Pomyślałam, że gdyby Zbyszek wiedział to, co ja... to chyba serce by go rozbolało. Jego córeczka, jego dziewczynka, którą ze łzami w oczach prowadził do ołtarza, ma kochanka?

W księgarni nie było ruchu. Młoda sprzedawczyni powiedziała, że kierowniczka jest na zapleczu, przegląda katalogi zamówień. Zastałam więc Martę nad papierami.

- Cześć, kochanie - przywitałam ją.

- Wpadłam na chwilę.

- Mama? - ucieszyła się. - Może napijesz się kawy?

- Dobrze, ale małą, bo przyszłam porozmawiać. Masz chwilkę?

- Tak, tylko...

W tym momencie otworzyły się drzwi od podwórka i stanął w nich... ten sam mężczyzna, którego widziałam w kawiarni. Marta nie musiała nic mówić, wszystko powiedział mi błysk w jej oczach. On wyglądał na zdziwionego moją obecnością.

- Witam... panie Grzegorzu - moja córka uśmiechnęła się sztucznie, a mi serce się ścisnęło. Już wiedziałam, że to gra.

- Przywiózł mi pan brakujące egzemplarze kalendarzy?

- Oczywiście, pani Marto. Zaraz je przyniosę.

- A ma pan fakturę?

- Tak.

On wstawił paczki, podał jej jakieś papiery, które Marta przywiesiła nad biurkiem na korkowej tablicy, i wyszedł. A kiedy ona poszła zrobić kawę dla mnie - szybko spisałam z faktury imię, nazwisko i adres tego człowieka. I karteczkę schowałam do torebki.

- To o czym ze mną chciałaś porozmawiać, mamo? - spytała Marta niefrasobliwym tonem, wracając z tacą i dwiema filiżankami. - Wiesz, wczoraj dzwoniłam do Marcina i dzieci. Bawią się wspaniale, mają ładną pogodę. Byli z dziadkiem w latarni morskiej. Biedny ten mój teść - zamęczą go. A ja nie wiem, czy dam radę do nich pojechać. Za dużo mam pracy... - paplała, gdy piłam kawę w milczeniu i zbierałam siły, żeby zadać jej to pytanie.

- Dziecko, czy ty masz kochanka? - wypaliłam prosto z mostu, gdy byłam już gotowa. - Tylko nie kłam. Nie matce. 

- Ale mamo...

- Wiem wszystko - wyszeptałam z goryczą - widziałam was... w kawiarni. Całowaliście się. To ten człowiek, który tu był przed chwilą. I ty. A więc co mi teraz powiesz?

Siedziała przez chwilę w milczeniu, a potem spojrzała wyzywająco.

- A jeśli nawet? Potępisz mnie?

- Dziecko - jęknęłam, załamując ręce. - A Marcin, a Krzyś, Zosia?

- To ich nie dotyczy.

- Jak nie dotyczy? Przecież okłamujesz męża. On cię kocha, będzie cierpiał! - wybuchnęłam.

- Mamo, ty nic nie rozumiesz - zerwała się z miejsca Marta. - Ja... kocham Marcina, bardzo kocham, ale... Grześ to... nigdy w życiu coś takiego mi się nie przydarzyło. Ja nie potrafię przestać o nim myśleć.

- Nie opowiadaj mi takich rzeczy! - zgorszyłam się. - Przecież zdradzasz męża. A gdzie przysięga małżeńska, uczciwość? Nie tak cię wychowałam.

- Mamo, może jestem złą kobietą - wysunęła podbródek do przodu - ale małżeństwo z Marcinem jest takie... nijakie. Praca, dom, dzieci, czasem jakiś pocałunek, czasem... coś więcej. Ale nie wiedziałam, że można, że aż tak można... tak zatracić się w kimś drugim, tak kochać. Dopiero Grześ mi to pokazał. On...

- Nie chcę o nim więcej słyszeć! - powiedziałam stanowczo. - Masz to skończyć, póki jeszcze nie ma tragedii, a ja... nie wiem, jak się pokażę twojemu mężowi na oczy? I jak pójdę w niedzielę do kościoła.

- Mamo, proszę cię, nie mów o tym nikomu - złapała mnie nagle za rękę. - Czy tata wie?

- Za kogo ty mnie masz? - mruknęłam. - Nie, o niczym nie wie. Tylko ja wiem. Skończ z tym.

- Nie mogę... On jest moim życiem, powietrzem, którym oddycham. Naprawdę myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach. Ale to się dzieje naprawdę. To jest cud, mamo, czy wyrzekłabyś się dobrowolnie cudu?

Wychodziłam z księgarni załamana. Moja jedyna córka chyba oszalała. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Minął tydzień, potem drugi. Marta pojechała nad morze tylko na ostatni weekend. Dobrze wiedziałam, co ją zatrzymało w mieście. Nie praca, o nie.

Kiedy wszyscy wrócili z wakacji, spotkaliśmy się u Marty w ogródku. Było niby normalnie, jak kiedyś, lecz ja czułam ciężar kłamstwa. Nie umiałam spojrzeć mojemu zięciowi w oczy. Nie po tym, co wiedziałam.

- Mamo, co ty wyprawiasz? - spytała mnie Marta szeptem, gdy wracaliśmy do domu. - Marcin się dziwi i pyta, czy się na niego gniewasz. Nie wprowadzaj takiej atmosfery.

Przyznam, że mnie zezłościła. Ja wprowadzam atmosferę? Nie, to ona kłamie.

- Marta, to jest ponad moje siły. Nie przyjdę do was, dopóki albo nie zerwiesz z tym człowiekiem, albo nie porozmawiasz uczciwie z mężem. I miej nadzieję, że ten dobry człowiek ci wybaczy, choć straszliwie go skrzywdziłaś.

- Cicho! - syknęła, gdy Marcin zaczął się do nas zbliżać, aby się pożegnać.

- Mamo, czy mama się na mnie gniewa? - spytał niespokojnie, a ja tego dnia po raz pierwszy podniosłam na niego oczy.

- Nie, synu, nie gniewam się - powiedziałam, dobitnie podkreślając słowo "synu". - Mam zmartwienie.

- Oby jak najszybciej minęło - Marcin ucałował mnie serdecznie w oba policzki. "Kochany chłopak", pomyślałam. "Dobry, kochany, uczciwy, pracowity, przystojny. Moja córka jest po prostu głupia", doszłam do wniosku. Była to bardzo przykra i bolesna dla mnie konkluzja.

Wiedziałam już, co zrobię. W kieszonce torebki tkwił wygnieciony karteluszek. Tej niedzieli szłam na nocny dyżur i miałam dużo czasu na przemyślenia. Kiedy przyszedł ranek, wsiadłam w autobus i pojechałam na peryferia miasta do hurtowni, w której zostałam pana Grzegorza.

- Czym mogę służyć? - spytał uprzejmie. - Może pani usiądzie?

- Nie, nie usiądę, bo to co mam do powiedzenia, nie jest długie. Jestem matką Marty i wiem o waszym... romansie. I nie mogę już dłużej milczeć. Ona twierdzi, że pana kocha, więc jest pan gotowy na żonę i dwójkę dzieci? Bo ja wszystko powiem zięciowi. Mam dość kłamstw!

To już i tak było dla mnie za dużo. Obróciłam się na pięcie i prawie pobiegłam na przystanek. Zbyszek zdumiał się na mój widok, bo wpadłam do domu jak bomba.

- Tereska? Gdzie ty byłaś? Coś taka zdenerwowana?

- Miałam ważną sprawę do załatwienia. Przytul mnie, proszę - i Zbyszek, jak zawsze przez całe nasze małżeństwo, przytulił mnie i pocałował w czoło. Poczułam się bezpieczna, czując pod policzkiem szorstki materiał jego koszuli w kratkę i zapach wody po goleniu. "Jak można odrzucać takie szczęście?", pomyślałam z goryczą o mojej córce. Ale też się bałam. Nie wiedziałam, czy nie narobiłam jeszcze większych kłopotów. Czy nie rozpętałam czegoś, czego nie da się już zatrzymać.

Jednak parę dni później Marta wparowała do mnie z awanturą. Wróciłam właśnie z nocnego dyżuru i byłam w domu sama. Specjalnie  przyszła, żeby na mnie krzyczeć i pomstować.

- Jak mogłaś to zrobić?! Jak mogłaś!? Grzesiek... odszedł ode mnie. Nie chce mnie widzieć, nie odbiera telefonów. Powiedział mi, że ma dość własnych problemów i że nikt nie miał się o nas dowiedzieć! Jak mogłaś mi to zrobić! Jestem twoją córką. Co to komu przeszkadzało... że ja... że my... - urwała.

- Dlatego to właśnie zrobiłam. Mnie przeszkadzało. I zdania nie zmienię.

- Świetnie - wrzasnęła wściekle. - W takim razie niech wszystko szlag trafi. Zaraz, dziś jeszcze powiem Marcinowi. Skoro ja tak cierpię, to niech on też ma za swoje. Zadowolona jesteś?

Złapałam ją za ramię. Z całej siły. Żałowałam, że nie potrafię jej uderzyć, choć miałam na to wielką ochotę.

- Nie, Marta! Nie zrobisz tego! - powiedziałam stanowczo. - Nie piśniesz ani słowa. Czy Marcin kiedykolwiek cię skrzywdził? - zapytałam.

- Nie, nigdy - przyznała niechętnie.

- A więc, czym sobie zasłużył na takie cierpienie? A dzieci? One też cię nie obchodzą? Masz zrobić wszystko, żeby ratować wasze małżeństwo. Inaczej ja powiem tacie, a wiesz, co to oznacza? On cię kocha, ale ma żelazne zasady - spojrzałam na nią surowo.

Marta zbladła. Straciła tego całego... Grzegorza, a ojciec... cóż, kochał ją bezgranicznie i tym większy będzie jego gniew, gdy ukochana córka go zawiedzie, i to jeszcze w taki sposób. Znałam Zbyszka. Od dwudziestu lat nie odzywał się do własnego brata, który oszukiwał swoich pracowników. Gdy się to wydało, Zbyszek spokojnie z nim porozmawiał, po czym powiedział, że brat dla niego przestał istnieć. Wiem, że gdyby wiedział o romansie Marty, nie powiedziałby o tym Marcinowi, ale zamknąłby serce przed córką. Na szczęście Marta wzięła na serio moją groźbę.

- No to co mam zrobić? - zapłakała.

Stała przede mną smutna i zgarbiona. Nie mogłam jednak się nad nią użalać.

- Idź do domu i ciesz się, że twój kochanek pokazał swoje prawdziwe oblicze. Jak widzisz, to nie żaden książę z bajki, ale podły drań. Pomyśl, co by było, gdybyś odeszła od Marcina, a ten cały Grześ zostawiłby cię, bo by mu się odwidziało?

Milczała. Po chwili wyszła. Patrzyłam przez okno, jak idzie szybkim krokiem przez podwórko i po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna odetchnęłam z ulgą. Jakby żelazna obręcz ściskająca moje serce rozluźniła się wreszcie. Już wiedziałam, że dobrze zrobiłam i że to wszystko obróci się na lepsze. Gdy Zbyszek wrócił do domu, gotowałam pomidorówkę i podśpiewywałam sobie pod nosem.

- No, takie szczęście w domu to ja rozumiem - ucieszył się. - Popatrz, Teresko, jaki ładny kran nam kupiłem do łazienki. Trzeba już wymienić. Zobacz, jakie cudo!

- Ty jesteś moje największe cudo - oparłam i ucałowałam go w policzek.

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: zdrada | romans | okładka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy