Reklama

Niemożliwe, żeby nasz syn to zrobił...

Bartek nie był aniołem, ale zawsze stawałam po jego stronie. Mój mąż tak nie potrafił…

Szłam z trudem, bo było już ciemno, a zalegający na chodniku śnieg miejscami sięgał kostek. Nagle zderzyłam się z postawnym mężczyzną, który jakby wyrósł na mojej drodze.

- Basia?

- Jan? - zdziwiłam się. Wyglądał jakoś mizernie i krucho, mimo że był wielkim facetem. Coś ścisnęło mnie za serce...

- Cześć... - mój mąż przestąpił z nogi na nogę. - Co tam u ciebie?

- Wszystko po staremu - powiedziałam oschle. - Idę właśnie na widzenie do Bartka, jak co tydzień.

- Basia... - Janek się zawahał. - Dzwoniłem, nie odbierasz... Może siądziemy gdzieś i porozmawiamy?

Reklama

- O czym ty chcesz rozmawiać? Po co?

- Basia... Ja... Martwię się o ciebie...

Zacisnęłam usta, a wtedy on dodał:

- Brakuje mi cię...

- A mi brakuje naszego syna. Którego wsadziłeś za kratki - odparłam, po czym minęłam go i ruszyłam naprzód.

- Basia... - dobiegło mnie jeszcze, ale już się nie odwróciłam. Nie mogłam. Nie chciałam. Bo choć Janek nie był mi obojętny, choć i ja za nim tęskniłam, po prostu nie potrafiłam wybaczyć mu tego, co zrobił...

To był parę lat temu. Bartek, nasz syn, miał trudny okres. Zaczęło się od pyskówek, spóźniania się z wieczornych wyjść i pretensji do całego świata o to, jaki jest beznadziejny i zły. Potem, jak to nastolatek w szkole średniej, wpadł w złe towarzystwo, zaczął wagarować, popijał. Jan oskarżał go nawet o zażywanie narkotyków, ale w to nie wierzyłam, bo Bartek zapewniał, że ojciec się myli. W domu mieliśmy wtedy prawdziwe piekło. Jan się wściekał, awantury wybuchały niemal codziennie. Wciąż widziałam przed oczami te sceny... Na przykład Bartek siedzący w kuchni na stołku, z twarzą schowaną w dłoniach i stojący nad nim ojciec. Z wykrzywioną ze wściekłości twarzą, z zaciśniętymi pięściami, wykrzykujący straszne słowa.

- Ty nie jesteś moim synem, ale jakimś diabelskim pomiotem! Tego cię uczyłem, chłystku?! Pijaństwa w tym domu nie było i nie będzie, rozumiesz?! Opanuj się, bo wyrzucę cię stąd na zbity pysk! Nie będziesz mi wstydu przynosił!

Słuchałam tego ze łzami w oczach, ale nie ośmieliłam się przerywać mężowi. Miał po części rację, choć pewnie nie powinien mówić tych okropieństw.

- Nie rób tak, synu - późnym wieczorem, kiedy Jan już spał, czasami wchodziłam do pokoju Bartka, żeby porozmawiać.

- Nie będę, mamo - obiecywał, a ja wierzyłam, aż do następnego razu. Ani moje prośby, ani groźby ojca nie przynosiły rezultatu.

- Może trzeba z nim inaczej? - sugerowałam mężowi. - Może dobrocią?

- Sama widzisz, jakie twoja dobroć ma skutki - odparowywał. - Żadne. Zanim się obejrzymy, na głowę nam wejdzie. Tu potrzeba twardej ręki.

Cały Jan. Oschły, zasadniczy, nieprzejednany. Ale jego też rozumiałam. Całe życie ciężko harował, żeby zapewnić dziecku byt. I co z tego miał? Wyłącznie awantury i pretensje. Cierpiałam, patrząc na to wszystko i pojęcia nie miałam, co mogę zrobić, żeby Bartek się opamiętał, żeby zaczął żyć normalnie... Kolejne problemy zaczęły się, gdy mój syn miał zaledwie siedemnaście lat... Gotowałam właśnie obiad, czekałam na Janka, który wracał z nocnej zmiany i zastanawiałam się, co powiedzieć mężowi, kiedy zapyta, dlaczego syna jeszcze nie ma. Przeczuwałam karczemną awanturę i wzdragałam się na samą myśl... Wtedy zadzwonił telefon.

- Mamo, to ja - usłyszałam głos Bartka.

- Na miłość boską, co się z tobą dzieje? Masz wyłączoną komórkę?

- Nie... Zgubiłem ją, to już nie jest mój numer. Mamo, czy ojciec już wrócił?

- Jeszcze nie, będzie dopiero za pół godziny - zerknęłam na zegarek. - Lepiej, żebyś zjawił się tutaj przed nim.

- Zaraz będę, ale tylko na chwilę. I mam prośbę, spakuj mi jakieś rzeczy do torby, wiesz, dżinsy, skarpety, slipy, jakąś bluzę. Muszę wyjechać na parę dni.

- Wyjechać? - zdumiałam się. - A po co? I dokąd?

- Mamo, nie ma czasu. Wytłumaczę ci wszystko - rozłączył się. Jednak nie wytłumaczył. Wpadł po tę torbę, którą spakowałam, jak po ogień i tyle go widziałam. Powiedział tylko, że zadzwoni.

- Masz kłopoty? Coś się stało? - zapytałam ze łzami w oczach, stojąc w drzwiach mieszkania, gdy on zbiegał po schodach.

- Pa, mamo.

Byłam przerażona... Dlatego kiedy Jan wrócił z pracy, opowiedziałam mu dokładnie, co się stało.

- Jak to - wyjechał?! - wściekł się mąż. - Jak to - zgubił komórkę?!

- No nie wiem... - załamywałam ręce.

- Niech ja go dorwę! Szczeniak cholerny! Żeby matka przez niego płakała! - Jan grzmotnął pięścią w stół z taką siłą, że aż zupa się wylała z talerza.

- Daj już spokój...

- Spokój?! Kobieto, czy ty nie widzisz, co wyrosło z tego dziecka?! Zero odpowiedzialności, zero szacunku dla nas, wstyd nam tylko przed ludźmi przynosi! Ale ja mu wybiję te bzdury z głowy!

Minęło kilka dni, Bartek się nie odzywał, ja odchodziłam od zmysłów, a Janek pewnie też, choć nie pokazywał po sobie. I wtedy okazało się, jaka jest prawda. Do domu przyszła policja...

- Nie, to niemożliwe, żeby nasz syn to zrobił... - po wyjściu funkcjonariuszy rozpłakałam się na dobre.

- My nie mamy syna - wycedził Janek.

- Jak możesz tak mówić? - jęknęłam. Jan nie odpowiedział. Siedział w fotelu i ćmił papierosa. Tylko ktoś, kto go bardzo dobrze znał, mógłby się domyślić, że nerwy ma napięte jak postronki. Nie zmrużyliśmy oka przez całą noc, każde z nas pogrążone we własnych myślach. Policjanci powiedzieli, że Bartek jest poszukiwany jako jeden ze sprawców rozboju. Podobno pobił i okradł jakiegoś chłopaka z sąsiedniej szkoły. Mój Boże, nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Czy Bartek mógł być aż taki głupi? Albo aż tak groźny? Mój siedemnastoletni synek o błękitnych oczach? To się po prostu w głowie nie mieściło. No i te narkotyki, o których wspomnieli policjanci. Podobno poszkodowany twierdził, że napastnicy byli naćpani...

- Co zrobimy? - zapytałam rano męża.

- My? - Janek odpalił kolejnego papierosa. - My jesteśmy uczciwymi ludźmi. My nie mamy się czego obawiać. Niech ten diabelski pomiot teraz myśli, co robić. Ja nie zamierzam mu pomagać.

- To nasz syn! - powtórzyłam.

- Ja nie mam syna - usłyszałam znowu. Wzdrygnęłam się, po moich plecach spłynęła strużka zimnego potu. Bałam się, jak jeszcze nigdy w życiu... Bartek zniknął jak kamfora, podobnie jak jego koledzy. Nie miałam żadnych wieści i byłam na skraju rozpaczy, nie wiedząc, co się dzieje z moim dzieckiem. Kiedy mój mąż udawał niewzruszonego, ja biegłam do telefonu po pierwszym dzwonku, aż wreszcie się doczekałam...

- Synku! - zawołałam, słysząc jego głos.

- Mamo, ze mną wszystko ok.

- Gdzie jesteś?

- Lepiej, żebyś nie wiedziała.

- Szukają cię...

- Wiem.

- Zrobiłeś to?

- Mamo... - zniecierpliwił się. - Zrobiłem, nie zrobiłem. Dla nich zawsze będę winny, ale pamiętaj, że cię kocham.

- A ja ciebie.

- Wiem... Co u ojca? - zapytał po chwili wahania.

- Jest wściekły...

- Nie dziwię się. Bo od razu uznał, że jestem winny wszystkiemu...

W głosie Bartka zabrzmiała gorycz. Trudno mi było bronić Janka.

- Ojciec jest taki nerwowy...

- Wiem, wiem. No to nic się nie martw, mamo. Będę dzwonił - powiedział jeszcze, zanim się rozłączył. Janek nie chciał nawet słuchać o tej rozmowie. Martwiłam się i o syna, i o męża. Bo ten ostatni zamknął się w sobie jak w skorupie. Plotki szybko się roznosiły. Sąsiedzi patrzyli na nas dziwnie. Tego najbardziej nie mógł znieść Janek. Żeby nie narazić się na kłopotliwe pytania, przestał odzywać się do kogokolwiek. Nawet "dzień dobry" nie wykrztusił, kiedy kogoś spotykaliśmy na klatce. Mijały miesiące. Bartek z rzadka dawał znak życia. Nie miałam pojęcia, gdzie jest. Ponownie zobaczyłam go jakiś rok temu, tuż po Bożym Narodzeniu. Jak co dzień o siedemnastej wracałam z zakupami do domu, całkowicie pogrążona w niewesołych myślach.

- Mamo... - usłyszałam. Stanęłam jak wryta i łzy natychmiast napłynęły mi do oczu. - Mamo...

- Bartek też płakał. Rzuciliśmy się sobie w objęcia.

- Boże, jakżeś schudł... Ale i zmężniał... - nie mogłam się oderwać od syna. - Chodźmy do domu, zjesz coś.

- Nie mogę. Przecież mnie szukają...

- No tak - przypomniałam sobie o tym, o czym chciałam zapomnieć.

- Tak bardzo się cieszę, że cię widzę - Bartek otarł wierzchem dłoni łzy z moich policzków.

- Tęskniłem.

- Ja też... I co teraz będzie?

- Nie wiem jeszcze. Może wyjadę za granicę. Będę się kontaktował oczywiście - dodał szybko. - A co z tatą?

- Tata też tęskni - skłamałam.

- Naprawdę? - rozpromienił się. - Kurczę, Kwaśnikowa idzie - pociągnął mnie w bok, skryliśmy się w cieniu bloku.

- Słuchaj, mamo... Dam ci mój numer. Żebyś mogła zadzwonić... Tylko z bezpiecznego miejsca, z budki na przykład. Teraz muszę lecieć. Pa - przytulił mnie znowu i wcisnął mi w dłoń karteczkę.

- Przepraszam cię, mamo. I tatę też...

Wracałam do domu, zalewając się łzami i ściskając w ręku skrawek papieru.

- Był tutaj? - Jan wydawał się poruszony.

- Tak, tęskni za nami, przeprasza...

- Przeprasza? Rychło w czas.

- Nie kpij. Czułam, że wiele go to kosztuje. Pytał o ciebie. To nie jest zły chłopak... I... Mam jego numer telefonu.

- Pokaż, zadzwonię do niego - powiedział, a ja podałam mu kartkę. Patrzyłam, jak rozwija papier i przygląda się chwilę koślawym cyfrom. A potem podnosi się zza stołu i podchodzi do telefonu. Znowu zapiekły mnie pod powiekami łzy wzruszenia. Niestety, chwilę później usłyszałam:

- Policja? Mam pewne informacje o poszukiwanym przestępcy...

Próbowałam powstrzymać męża, ale mi się nie udało. Janek beznamiętnym tonem odczytał policjantom numer syna. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Bartek został namierzony, aresztowany, a później skazany. Ja wyprowadziłam się od męża. Nie zabrałam niczego, po prostu wyszłam z domu tak, jak stałam. Na szczęście miałam gdzie pójść. Moja siostra przygarnęła mnie z otwartymi ramionami. Zamieszkałam u niej. Telefonów od Jana nie odbierałam, starałam się zagłuszyć ból. Straciłam wszystko. Syna, męża, dom. Nie miałam nic... Otrząsnęłam się z tych przykrych wspomnień i ruszyłam na widzenie z synem. Próbowałam się opanować, żeby Bartek nie widział, jak jestem roztrzęsiona. Ale i tak zobaczył.

- Coś się stało, mamo?

- Natknęłam się na ojca... Chciał porozmawiać, ale ja... Nie mogę.

- A powinnaś.

- Co?

- Mamo, to nie jest wina ojca. On postąpił dobrze. On...

- Co ty opowiadasz? Wydał cię!

- Prędzej czy później i tak bym tu skończył... Coraz częściej zdaję sobie sprawę, że jak wyjdę stąd, a potem na prostą, będę musiał mu podziękować. To jest dobry człowiek. Zawsze taki był... Mamo... Ja nie chcę, żebyście przeze mnie cierpieli.

Długo patrzyłam na syna i nie rozumiałam. Jak to?! On wybacza ojcu?! Kiedy widzenie dobiegło końca, wyszłam na mróz z rozpiętym płaszczem, ale nawet tego nie zauważyłam. Tak jak postaci, która oderwała się od muru.

- Basia...

- Janek? - popatrzyłam na męża.

- Co u niego? Co u naszego... syna?

Odpowiedź uwięzła mi w gardle, więc zwyczajnie wtuliłam się w Jana. W tej jednej chwili odzyskałam wszystko...

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: kara więzienia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy