Reklama

Nikt nie chciał nam pomóc

Ktoś niewyobrażalnie mnie skrzywdził, a ja nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Niestety, nie mogłam też liczyć na wsparcie bliskich. Zostałam sama.


Rodzice mówili, że jestem dziwna, inna niż wszyscy. Zastanawiam się, dlaczego nigdy nie zgłębili tego tematu, nie poszukali przyczyny mojej odmienności... Przecież są psychologowie, ludzie, którzy może mogliby mi pomóc...

Pochodzę z małej wioski. Moja rodzina należała do jednej z najbiedniejszych w okolicy. Ojciec pracował w pobliskim tartaku, natomiast matka miała na głowie dom, gospodarkę i jeszcze siedmioro dzieci do odchowania. Na to ostatnie, niestety, nie wystarczało jej czasu ani siły. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek rozmawiała ze mną o sprawach, o których matka powinna porozmawiać ze swoją córką. Może właśnie dlatego tamtego feralnego dnia nie przyszłam do niej i o niczym jej nie powiedziałam.

Reklama

Była gorąca sierpniowa niedziela. Ale nie taka zwykła, bo pierwsza niedziela miesiąca. Co roku w ten dzień odbywa się u nas odpust parafialny. Rano jest msza, później stragany z zabawkami, a wieczorem wynajęty przez wójta zespół gra na zabawie, na którą przyjeżdżają ludzie z pobliskich wiosek.

Noc była wyjątkowo ciepła. Mama pierwszy raz pozwoliła mi iść i bawić się do końca, razem z dorosłymi. Na tę okazję założyłam moją ulubioną sukienkę - białą, z odkrytymi plecami. Chociaż miałam zaledwie 15 lat, wyglądałam na starszą od koleżanek z klasy.

Zerkałam w lustro z podziwem i miałam nadzieję, że Adam poprosi mnie do tańca. Był kolegą mojego brata, a ja podkochiwałam się w nim od dwóch lat.

Dużo czasu minęło, zanim namierzyłam go wzrokiem. Tańczył, ale z inną dziewczyną. Moja dziecięca wyobraźnia podpowiadała mi, że Adam na pewno na mnie czekał, ale ponieważ długo się nie pojawiałam, z żalu zatańczył z Kaśką. Ustawiłam się więc tak, aby mógł mnie zobaczyć. Już po chwili nasze spojrzenia się spotkały i... Nic. Adam tylko się do mnie uśmiechnął, po czym mocniej przyciągnął swoją partnerkę i dał jej buziaka w policzek.

Byłam zawiedziona! Postanowiłam wrócić sama do domu. Do dziś przeklinam w myślach tę decyzję. Obiecałam mamie, że wrócę z Radkiem, moim bratem. Jednak zawód, który sprawił mi Adam, nie pozwolił mi zostać na potańcówce ani minuty dłużej. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Tusz, który po cichu wykradłam z kosmetyczki najstarszej siostry, rozmazał się po całej twarzy. Kierowałam się do wyjścia, gdy ktoś złapał mnie mocno w pasie.

- Zatańcz ze mną, mała - powiedział nieznajomy.

Przyjrzałam mu się. Był wysoki i barczysty, ponadto miał odrażającą twarz i brzydkie zęby. Śmierdziało od niego alkoholem. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać ani tym bardziej tańczyć.

- Spadaj pan! - krzyknęłam i wybiegłam z bramy.

Odwróciłam się i zobaczyłam, że pijany jegomość podąża za mną. Żałuję, że wtedy nie zawróciłam, że nie poszłam po Radka. Czułam się bezpiecznie, w końcu byłam u siebie. Poszłam na skróty przez pola. Gdy zbliżałam się do gościńca, ktoś pociągną mnie za ramię tak mocno, że upadłam na kolana...

To był on. Teraz dopiero zaczęłam się bać. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Nic nie mogłam zrobić. A wtedy usłyszałam:

- Co ci się, dziwko, nie podobało, że nie chciałaś ze mną zatańczyć?

Uderzył mnie mocno w twarz. Poczułam w ustach smak krwi. Bolało. Byłam jak sparaliżowana. Leżałam na ziemi i wciąż nie potrafiłam się poruszyć. Widziałam kiedyś na filmie, że kobiety w takiej sytuacji bronią się, krzyczą, drapią, a ja nic. Udało mi się wyszeptać tylko jedno jedyne słowo:

- Mamo...

Po palących z bólu policzkach polały mi się łzy. Mężczyzna zbliżył się do mnie, poczułam silny odór alkoholu. Kilka sekund później położył się na mnie. Poczułam ciężar jego ciała i ból, jakby ktoś rozdarł mi skórę. Wydawało mi się, że wiem, co to seks. Przecież widziałam to kilka razy na filmach, jednak cokolwiek działo się teraz, wyglądało zupełnie inaczej. W pewnej chwili poczułam coś twardego między nogami, falę przeszywającego bólu i wstyd. Ogromny wstyd.

Po pewnym czasie, chyba bardzo długim, mężczyzna zniknął. Wstał i poszedł, a ja leżałam tam sama. Nie wiem, ile trwało, zanim się podniosłam. Pierwsze, co poczułam, to strach. Bałam się, że ktoś widział całe zdarzenie. Dopiero teraz, po terapii u psychologa, zrozumiałam, że to nie ja powinnam się wstydzić i bać.

Pobiegłam szybko do domu. Było jeszcze ciemno, co bardzo mnie dziwiło. Myślałam, że ten koszmar trwał całe wieki. Do domu wchodziłam po cichutku, aby nikogo nie obudzić. Poszłam do łazienki i gdy popatrzyłam w lustro, kolejny raz się przeraziłam. Twarz miałam czerwoną i spuchniętą - od płaczu i mocnego uderzenia tamtego człowieka. Wciąż czułam jego odór. Mimo silnego bólu weszłam do wanny. Woda była lodowata, ukoiła moje palące ciało. Sukienkę schowałam głęboko w szafie. Mama nie mogła jej zobaczyć. Bałam się, że wszystkiego się domyśli.

Oczywiście mama zauważyła siniaki na twarzy i rękach, ale mimo moich obaw nie zainteresowała się nimi. Zapytała naturalnie, skąd się to wzięło, ale wystarczyła bajka o tym, że przewróciłam się w tańcu.

Rany na ciele szybko się zagoiły, ale te na duszy nie chciały się zabliźnić. Czułam się brudna i wciąż obawiałam się, że ktoś mógł to widzieć. Ponadto stałam się wrażliwa na każdy dotyk. Wystarczyło, że ktoś delikatnie mnie musnął, a już cała drżałam. Nie mogłam w nocy spać, wciąż śniły mi się koszmary. Stałam się zamknięta w sobie i milcząca.

Po wakacjach poszłam do liceum. Tam było jeszcze gorzej niż w domu. Nie umiałam rozmawiać z dziewczynami, unikałam kontaktu z chłopcami. Koledzy widzieli moje niekontrolowane odruchy w reakcji na przypadkowy dotyk i nie potrafili tego zrozumieć. Stałam się klasowym odludkiem, wszyscy mi dokuczali i śmiali się ze mnie. Jedyną rzeczą, która pozwalała mi na chwilę zapomnieć o rzeczywistości, były książki. Całymi dniami potrafiłam siedzieć i czytać. Zastanawiam się, dlaczego nikt z mojej rodziny nie zwrócił uwagi na tę zmianę. Z radosnej dziewczyny w ponurego odludka.

Pewnego dnia przypadkiem usłyszałam rozmowę moich rodziców:

- Może ona jest jakaś chora? - pytał ojciec.

- Myślisz, że powinniśmy iść z nią do psychiatry? - usłyszałam mamę.

- Daj spokój, zaraz cała wieś by gadała.

Rozpłakałam się, czując się jeszcze gorzej. Dzisiaj wiem, że moi rodzice popełnili ogromy błąd, i koszmar, który przeszłam w dzieciństwie, był po części ich winą.

Myślałam, że to kiedyś się skończy. Ciągle sobie powtarzałam: "Czas leczy rany". Naiwnie wierzyłam, że któregoś dnia obudzę się i będę taka, jak dawniej. Jednak ten dzień nie nadchodził. Chociaż mijały lata, wciąż nie umiałam o tym zapomnieć.

Na początku o całe zdarzenie obwiniałam siebie, ale także Adama. Wierzyłam, że gdyby nie zatańczył z tą Kaśką, nie poszłabym wtedy do domu i nic by się nie stało. Winna była też matka, która piętnastoletniej dziewczynie pozwoliła iść na dyskotekę w takiej krótkiej sukience, mój brat, który przecież powinien mnie pilnować...

Po kilku latach tak znienawidziłam samą siebie, że uważałam, iż wina leży wyłącznie po mojej stronie. Zaczęłam myśleć o samobójstwie: "Kilka sekund i już. Nic nie będę czuła, nikt mnie więcej nie dotknie". Kilka razy przymierzałam się do tego, jednak człowiek jest silniejszy, niż nam się wydaje.

Po liceum poszłam na studia, choć wcześniej nikt by się tego po mnie nie spodziewał. Kierunek praktycznie wybrała za mnie moja wychowawczyni. Ja zbyt nisko ceniłam siebie, aby stwierdzić, że jestem w czymś dobra. Tak naprawdę nie chciałam kontynuować nauki, ale nie mogłam też zostać w domu. Rodzice traktowali mnie jak trędowatą. Gdy ktoś do nas przychodził, zamykali drzwi do pokoju, w którym przesiadywałam całymi dniami. Pomyślałam, że wyjazdem zrobię im wielką przysługę. Dostałam stypendium socjalne i miejsce w domu studenckim.

- Pokój 207 - powiedziała tęga recepcjonistka i dodała: - Klucza nie ma, widocznie współlokatorka jest w pokoju.

Faktycznie, mieszkała tam dziewczyna.

- Jestem Malwina - przedstawiła się od razu, gdy weszłam.

Chciałam, naprawdę chciałam się do niej uśmiechnąć, podać jej rękę, jednak powróciło znajome uczucie z liceum. Dłonie znów zaczęły mi drżeć, skuliłam się tylko i odpowiedziałam cichutko:

- Judyta.

Malwina była bardzo bezpośrednia, inna od dziewczyn, które dotąd znałam. Wciąż angażowała się w różne społeczne akcje, wolontariaty... Biło od niej niezwykłe ciepło. Nawet ja to czułam i zauważyłam, że pod jej wpływem powoli zaczynam otwierać się na świat. W akademiku czułam się znacznie lepiej niż w domu. Malwina akceptowała moje drobne dziwactwa, nie oceniała, starała się rozumieć. Wreszcie poczułam, że mam kogoś bliskiego.

Akurat wtedy w mediach pojawiła się ta głośna sprawa kobiety zgwałconej w parku niedaleko akademika. Malwina zaangażowała się w marsz solidarności z ofiarą i nalegała, abym również przyszła. A ja bardzo to przeżywałam. Ze zdwojoną siłą powróciły wszystkie moje lęki i senne koszmary. Trzęsłam się i krzyczałam w nocy. Przyjaciółka zauważyła, że dzieje się ze mną coś złego. Chciała wiedzieć, co mnie dręczy. Długo nalegała, aż pewnego dnia w końcu się przełamałam i wyznałam jej w zaufaniu:

- Mnie też ktoś kiedyś skrzywdził.

Była pierwszą osobą, która usłyszała moją historię. Otoczyła mnie opieką. Namówiła do skorzystania z pomocy specjalistów. Pokazała możliwości, o których kiedyś nawet nie wiedziałam.

Za radą Malwiny postanowiłam zgłosić sprawę na policję. Nie wiem, czy po tylu latach uda mi się udowodnić winę temu człowiekowi, czy w ogóle go znaleźć, ale nie chcę dłużej milczeć. Mam nadzieję, że od tamtego czasu nikogo nie skrzywdził.

Zaczynam powoli cieszyć się życiem. Może nie jestem duszą towarzystwa, ale już nie uciekam przed ludźmi. Staram się i walczę o siebie.

 Judyta W., 21 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: gwałt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama