Reklama

O psie, który zwąchał miłość

Patrz, mamo, jadę bez trzymanki! - krzyczała Natalka, moja pięcioletnia córeczka, zjeżdżając na sankach z górki.

A Bresil, pies mojej siostry, ruszył za nią z radością, jednak już po kilku susach zatrzymał się, z żalem szczeknął za nią i wrócił do mnie.

- Co, staruszku? Kondycja już nie ta co kiedyś? - podrapałam go za uchem. Niespodziewanie wróciły do mnie wspomnienia sprzed dziesięciu lat. Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata, byłam młoda, pełna wiary w życie i stałam w tym samym miejscu, przeraźliwie marznąc podczas pilnowania moich rozbrykanych siostrzeńców i ich szalonego psa, Bresila.

"Co mnie podkusiło, by spędzić ferie u siostry, a nie ze znajomymi w górach?", ubolewałam, usiłując nie stracić z oczu chłopaków, co przy ich temperamentach było trudnym zadaniem.

Reklama

- Gdzie się podziały te diabły? - wyrzekałam na nich, bo znów zniknęli mi z pola widzenia, a pies razem z nimi. I to jego pierwszego usłyszałam. Wściekle ujadał. "Boże, co się stało?!", przeraziłam się i w tej samej chwili zobaczyłam, jak pies wyszarpuje czapkę z rąk jakiegoś młodego faceta.

- Bresil! - wydarłam się. - Chodź tu!

Siostrzeńcy mi zawtórowali, jednak na nic się to zdało.
- Bresil! Do nogi! - darłam się dalej, tymczasem tej paskudzie udało się, niestety, wyrwać czapkę z rąk ofiary, czyli... O zgrozo! To był chłopak, którego obserwowałam od kilku dni. Przystojniak przychodził na ślizgawkę chyba z młodszym bratem, bo mały wołał go po imieniu. "Boże, co za wstyd", pomyślałam, biegnąc w tamtą stronę. Nie wiedziałam, co robić - przepraszać mężczyznę czy gonić szalonego psa? W końcu zdecydowałam się na to drugie. Jednak łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Bresil myślał, że ja się z nim bawię! Ganiał w kółko, zatrzymywał się na chwilę, pozwalał mi podejść bliżej, po czym znów zrywał się do szalonego pędu. A ja za nim, drąc się wniebogłosy. Robiłam z siebie straszną idiotkę, widziałam tłum gapiów obserwujących to widowisko. Wśród nich dostrzegłam  także przystojniaka, który - daję głowę - uśmiechał się pobłażliwie. "No, to nici z nawiązania bliższej znajomości. Nie po tym", pomyślałam gorzko, lądując nosem w śniegu.

Musiałam jeszcze kilka razy się poślizgnąć i przewrócić, zanim w końcu udało mi się złapać Bresila i wyrwać mu z pyska czapkę. Podeszłam do chłopaka i oddałam mu obślinioną zgubę.

- Przepraszam - powiedziałam, unikając jego spojrzenia i uciekłam stamtąd. Przez kilka następnych dni wychodziłam z chłopcami tylko na podwórko. Byłam w stanie zapewnić im każdą rozrywkę przed domem, byle tylko nie chcieli iść na zjeżdżalnię. Jednak w końcu nadszedł dzień, w którym znowu postawili na swoim i wyciągnęli mnie na sanki. Ale tym razem uparłam się, żeby nie brać ze sobą psa. Na szczęście na górce nie było żywej duszy. I muszę przyznać, że bawiliśmy się świetnie. Nawet kilka razy dałam się namówić chłopcom, żeby z nimi zjechać na sankach. Ostatni zjazd skończyłam tuż przed... facetem od czapki. Tak niefortunnie zajechałam mu drogę, że runął w śnieg jak długi. "Nie, to niemożliwe! Co za pech! Dlaczego trafiłam akurat w tego przystojniaka?", znów ubolewałam. "Teraz już na pewno nie będę mieć u niego szans."

- Przepraszam - bąknęłam, marząc jednocześnie o ucieczce stamtąd.

- Nic się nie stało - wyznał z uśmiechem.

- Tym razem bez psa? - dodał.

- Ma areszt domowy - odpowiedziałam. - Ja naprawdę przepraszam za tamto... Nie panuję nad nim, nie jest mój... - zaczęłam się tłumaczyć, czując, jak moje policzki, mimo siarczystego mrozu, robią się piekielnie gorące.

- Rozumiem. Mnie też wziął, drań, z zaskoczenia... Jestem Kamil - mężczyzna wyciągnął rękę w moją stronę.

- Marta - uścisnęłam jego dłoń.

- Ale szkoda, że sierściucha dzisiaj nie ma. Coś mu przyniosłem - wyjął z kieszeni przysmak dla psów. - A może mu to razem zaniesiemy? - zaproponował niespodziewanie.

Oszołomiona tym pytaniem, zgodziłam się bez zastanowienia. Ruszyliśmy w stronę domu, ciągnąc na sankach moich rozwrzeszczanych siostrzeńców i równie hałaśliwego brata Kamila. Radosny nastrój dzieci udzielił się i nam. Zaczęliśmy, ku uciesze chłopców, rzucać w siebie śnieżkami.

- Wiesz, martwiłem się, że już więcej nie przyjdziesz na górkę - wyznał w pewnym momencie Kamil.

- Myślałam, że wtedy się spalę ze wstydu...

- A ja tak się cieszyłem, że twój pies mnie zaczepił... - zawiesił głos. - Już sam nie wiedziałem, co zrobić, by cię bliżej poznać - spuścił wzrok.

- No, tak! A ja się złościłam na Bresila, że zmarnowałam szansę na bliższe poznanie takiego przystojniaka jak ty - wypaliłam, poniewczasie orientując się, że chyba powiedziałam za dużo.

- No, widzisz? A pies tylko chciał dobrze. Chyba wiedział, że sami tego niezałatwimy - zaśmiał się Kamil, a jego oczy błyszczały z radości (ależ on miał piękne oczy!).

- Tym bardziej Bresilowi należy się nagroda, bo pierwszy wyczuł, że między nami coś iskrzy - dodał i pociągnął mnie za rękę. "Czyli też mu się podobam", ucieszyłam się. Pobiegłam za nim, a w brzuchu poczułam motyle. Dotarliśmy wreszcie do domu, ale zanim zaprosiłam Kamila na ciepłą herbatę, wyściskałam zaskoczonego moją wylewnością Bresila. Za to, że wywęszył dla mnie takiego fajnego chłopaka...

- Mama! - z zamyślenia wyrwał mnie głos Natalki.

- Chodźmy do domu, bo może tata już przyjechał. Miała rację, rzeczywiście czekał na nas u mojej siostry.

- Nadal zabierasz Bresila na ślizgawkę, żeby podrywać młodych chłopców? - powiedział mąż i od progu powitał mnie namiętnym pocałunkiem.

- Niestety, Bresil jest już za stary na takie wybryki - udałam smutną. - A poza tym tamta sztuczka zadziałała tylko raz - puściłam do niego oczko, a potem oddałam mu pocałunek.

Marta

Imiona bohaterów zostały zmienione

Najpiękniejsze romanse
Dowiedz się więcej na temat: pies | miłość | romans
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy