Reklama

Oddam serce w dobre ręce

Kiedy wróciłem z basenu, znalazłem na komórce cztery nieodebrane połączenia. "Mateusz"!?, ucieszyłem się na widok numeru starego kumpla, którego nie widziałem chyba z cztery miesiące.

Dawniej spotykaliśmy się przynajmniej raz w tygodniu, ale odkąd się zaręczył... Szkoda gadać. Siedzi pod pantoflem tej swojej Elizy jak mysz pod miotłą. Strasznie mnie to wkurza, ale w sumie chyba zwyczajnie mu zazdroszczę. "Wyglądają na dobraną parę", westchnąłem, wybierając numer Mateusza.

- Stary, czemu nie odbierasz?! Mam dla ciebie propozycję. Wpadnij do mnie, obejrzymy mecz, osuszymy jakieś browary - zachęcał.

- A Eliza? Ostatnio nie była zachwycona, kiedy piliśmy na kanapie w jej, przepraszam, w waszym mieszkaniu - mruknąłem z rezygnacją, ale Mateusz zaraz dodał, że Liza wyjechała i chata jest wolna.

Reklama

- A to co innego - ucieszyłem się. - Będę za jakąś godzinę.

Mateusz czekał ze schłodzonym sześciopakiem, pizzą i niezłymi nowinami.

- Ustaliliśmy z Elizą termin ślubu - rzucił, dodając, że zostanę drużbą. - No, o ile się zgodzisz, oczywiście.

- Jasne, dzięki - wzniosłem toast i jakoś od razu rozmowa zeszła na panienki.

Mateusz zapytał, czy dalej tak skaczę z kwiatka na kwiatek, a ja prychnąłem.

- Stary, dawno mi się to przejadło. Myślisz, że bym nie chciał mieć już kogoś na stałe? Trzydziestka za pasem, a ja wieczny singiel zaliczający od czasu do czasu jakieś marne randki w ciemno. Wszyscy się pożenili, nawet mój młodszy brat, cholera, a ja jestem skazany na sobotnie gapienie się w komputer - pożaliłem mu się. - Wiesz, że nawet Sebastian się zaręczył z tą swoją blondi? - dodałem, mając na myśli naszego kumpla z liceum.

- Ale numer! A gadał, że w życiu się nie ożeni - zdziwił się Mateusz.

- Taaa, tylko kiedy to było - wzruszyłem ramionami. - Po co włączasz laptopa?

- Zobaczysz - mruknął, dodając, że ma sposób na zakończenie mojej samotności. - Znajdę ci jakąś pannę!

- Jasne, pewnie jakaś foczka wyskoczy zaraz z twojego laptopa, jak króliczek Playboya z gigantycznego tortu - mruknąłem zniechęcony, ale Mateusz już wchodził na jakąś stronę z ogłoszeniami.

- Dobra, zalogowałem się, teraz wystarczy napisać ogłoszenie w dziale chłopak szuka dziewczyny - gadał do siebie, coś tam klikając. - Już! - dodał, żebym sam sobie przeczytał.

- "Oddam serce w piękne ręce i niczego nie chcę więcej! Oddam duszę jasnowłosej, o nic więcej już nie proszę!" - przeczytałem i aż jęknąłem. Pod spodem był podpis - "Tomasz, 28 lat" i mój adres mailowy. Co gorsza zanim się zorientowałem, jednym pospiesznym kliknięciem Mateusz posłał ten wsiowy rym w szeroki świat!

- Nie no, człowieku, ciebie chyba pogięło - syknąłem przez zaciśnięte zęby, ale Mateusz w ogóle mnie nie słuchał.

- Jeszcze mi podziękujesz, stary - mruknął, otwierając nam po drugim piwie.

- Zobaczysz, że zadziała!

No i działało, nie powiem! Tyle, że raczej na nerwy! Kiedy w końcu dość chwiejnym krokiem wróciłem do siebie, w mojej skrzynce mailowej były trzy wiadomości. Pierwsza od jakiejś Jolanty85. Pisała, że właśnie wróciła zza granicy, gdzie ciężko pracowała, ale została oszukana przez pracodawcę i obecnie rozgląda się za jakimś miłym kolesiem, który trochę ją posponsoruje. W zamian oferowała rzeczy, od których zrobiło mi się gorąco... Od razu skasowałem jej maila. "Panienek chętnych na numerek nie brakowało również w realu, ale przecież ja szukałem czegoś więcej, na litość boską", pieniłem się, otwierając drugą wiadomość. Jakaś Pani Misiowa (buahaha!) pisała, że jest śliczna, chętna do rozpoczęcia stałego związku i że ma... dwójkę trzyletnich bliźniaków z pierwszym mężem - sukinsynem. "Świetnie", parsknąłem śmiechem, wrzucając jej wiadomość do kosza. Została jeszcze jedna - i tutaj też totalny niewypał. Hania6589 pytała, czy nie miałbym dla niej... jakiejś pracy. "Chyba ci się dział ogłoszeń pochrzanił, przecież ja się ogłaszałem w towarzyskich", odpisałem tej kretynce i zamknąłem komputer. Następnego dnia nawet nie sprawdzałem, czy ktoś napisał, wszedłem na pocztę dopiero w poniedziałek. W skrzynce była jedna wiadomość. "Strasznie marne Twoje rymy, ze śmiechu padną dziewczyny! Zamiast pisać dyrdymały, bądź po prostu bardziej śmiały! A dziewczyna wnet się znajdzie, miłość sama Cię odnajdzie", przeczytałem. Pod spodem było jeszcze PS, dzięki Bogu nie rymowane "Nie wiem, czemu Ci odpisałam. Pewnie rozśmieszył mnie ten urzekająco banalny wierszyk... Nie jestem blondynką i raczej nie szukam faceta w necie, więc chyba po prostu życzę Ci znalezienia tej twojej wymarzonej jasnowłosej laski! Powodzenia! Czarna82", przeczytałem. Odpisałem jej w dość żartobliwym tonie, zaznaczając, że żenujący rym wymyślił kumpel i podałem jej numer mojego gadu-gadu. Sklikaliśmy się jeszcze tego samego wieczoru i super nam się gadało. Okazało się, że mamy z Asią wiele wspólnego. Ona też była po geografii, lubiła piesze wędrówki i rowerowe wyprawy. No i uwielbiała pływać, a ja przecież na basen wpadam czasem nawet kilka razy w tygodniu. Kiedy przesłała mi swoją fotkę, pomyślałem, że w sumie nie wygląda jakoś oszałamiająco, ale przecież to tylko kumpela! Przez następny miesiąc prawie każdego wieczoru staraliśmy się spotkać na gadu-gadu, względnie pogadać na skypie i zdałem sobie sprawę, że szukam jej towarzystwa, a kiedy nie ma jej na necie, to jakoś mi łyso. Po kolejnych tygodniach zdecydowałem, że warto by przenieść naszą znajomość do prawdziwego życia i umówiłem się z nią na rower. Przyszła skromna, uśmiechnięta, żadna tam superlaska. Włosy spięte w grzeczny kucyk, zero makijażu, słowem dziewczyna z sąsiedztwa. Wycieczka udała nam się super, nawet rzęsisty deszcz, który złapał nas pomiędzy Krakowem a Kryspinowem nie skisił nam humorów. Aśka okazała się... świetnym kumplem.

- Ty jakiś opóźniony jesteś, stary?! - warknął Mateusz, kiedy opowiedziałem mu wszystko. - Weź ją zaproś na randkę, potraktuj jak kobietę! Kumpli to z woja możesz mieć! - opierniczył mnie.

Pomyślałem, że w sumie może ma rację. Spróbuję, co mi szkodzi? Może jeśli pójdziemy w jakieś romantyczne miejsce, okaże się, że między nami iskrzy. Zaprosiłem ją do restauracji, później na spacer, powiedziałem, że przyjadę po nią następnego dnia. Kiedy podjechałem pod jej klatkę, ledwo ją poznałem. Aśka?! Zamiast bojówek miała na sobie bordową kieckę i sandałki na obcasie, włosy rozpuszczone i zakręcone, na ustach czerwona szminka. "Łał!", pomyślałem, otwierając jej drzwi. Niestety, na kolacji było drętwo. Aśka jakoś dziwnie na mnie patrzyła, a mnie się język plątał. Kiedy wyszliśmy z restauracji i ruszyliśmy w stronę mojego auta, rozmowa dalej się nie kleiła, w końcu ona przystanęła i zapytała, czy znalazłem już tę swoją wymarzoną blond pannę.

- Znalazłem - przyznałem, a na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie.

- Acha, to życzę ci...

- Ale ona nie jest blondynką - przyciągnąłem ją do siebie, wsunąłem ręce w jej ciemne włosy i pocałowałem w usta.

'Mateusz miał rację", pomyślałem, kiedy żarliwie oddała mi pocałunek, a później zarzuciła mi ręce na szyję, powtarzając, że nigdy nie była szczęśliwsza. "Aśka to żaden kumpel! To stuprocentowa kobieta, teraz w dodatku moja!"

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy