Reklama

Ofiara czy spryciara?

Gosia chodziła po ludziach i żebrała. Czy jej sytuacja była aż tak tragiczna?

W poniedziałek pojechałam do syna, żeby zająć się wnukiem. Przywitała mnie synowa.

- Mam dla mamy paczkę z dziecięcymi ubrankami - powiedziała Asia, pokazując na stojącą reklamówkę.

- Dziękuję, jak tylko zobaczę tę biedulkę, zaraz jej przekażę - ucieszyłam się, na myśl, że będę mogła pomóc. Wieczorem, już u mnie w mieszkaniu myślałam o tej nieszczęsnej dziewczynie. Pojawia się u nas raz, czasem dwa razy w miesiącu. Prosi o wszystko. Ubranka, stare zabawki, dziecinne książeczki i przedmioty użytku codziennego. Swego czasu dałam jej kilka zabawek wnuczka i parę ciuchów, z których wyrósł, teraz synowa ujęta moją opowieścią o tej nieszczęśnicy dała mi kolejne ubranka po Mateuszu. Podobno mąż ją bije, czym popadnie. Nieraz całe przedramiona miała w siniakach, czasem oko podbite, biedna Gosia.

Reklama

"Smutny ten świat", pomyślałam, zabierając się za odkurzanie gablotki, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Na progu stała Gosia, z dzieckiem na ręku. Oko miała tradycyjnie podbite, ręce jej się trzęsły, unikała mojego wzroku. W odruchu dobrej woli zaprosiłam ich na herbatę.

- Wejdźcie, właśnie o was myślałam - powiedziałam, otwierając drzwi. Dziewczyna wyglądała, jakby się wahała, w końcu weszła. Kiedy piła herbatę, przyglądałam się jej naddartej koszuli i znoszonej spódnicy. Przypomniało mi się kilka sukienek, których już nie nosiłam i postanowiłam je jej podarować. Spakowałam wszystko do obszernej siatki i dorzuciłam buty, które są na mnie ciasne. Dziewczyna podziękowała mi.

- Żebym ja taką mamę miała - powiedziała, wychodząc.

Po tym, jak wyszli, długo jeszcze podle się czułam. "Może powinnam była zrobić dla niej coś więcej?", zastanawiałam się, sama nie wiedząc, co by to mogło być. Następnego dnia rano wybrałam się na drugi koniec miasta, odwiedzić sąsiada. Miał biedak wypadek, leżał w szpitalu, cały połamany. Chodziłam do niego już drugi tydzień, bo raz, że szkoda człowieka, a dwa, że on samotny wdowiec, to kto mu ma jakiegoś obiadu naszykować, jak nie przyjaciele? W szpitalu spotkałam Mirkę, sąsiadkę z góry, i razem wyszłyśmy.

- Takie nieszczęście, żeby na pasach człowieka jakiś pijak potrącił - mamrotała Mirka.

- Zobacz, ciuszki dla dzieciaków. Co prawda z drugiej ręki, ale czasem udaje mi się coś wygrzebać dla wnuka - ucieszyłam się, ciągnąc Mirkę w stronę małego sklepiku. Zaczęłyśmy przeczesywać półki.

- Zobacz, jakie słodkie. Szkoda, że twój Mateusz już się w to nie wciśnie - Mirka machała trzymanymi w ręku spodenkami.

- Śliczne, gdzie to znalazłaś? - zapytałam idąc w jej stronę.

- Tam, w tej skrzyni z przecenionymi ubrankami - wskazała mi wielkie pudło z napisem "okazja". Zaczęłam grzebać w ubrankach, przeczesując sterty rzeczy dla maluchów, kiedy w oczy rzucił mi się królik. Nie jakiś tam królik, ale królik, którego własnoręcznie naszyłam na dżinsową kurteczkę Mateusza! Nie było żadnych wątpliwości, poznałabym ją wszędzie! "Dziwne", pomyślałam. Pamiętam, że dałam ją Gosi. Cieszyła się, że będzie dobra na jej synka, zabrała ją jakieś dwa miesiące temu. "Może nie pasowała i oddała ją komuś?", pomyślałam.

- Założyłabym się, że moja wnuczka miała takie śpiochy - mruknęła tymczasem Mirka i już wiedziałam, że nie ma mowy o zbiegu okoliczności. Potem dojrzałam wzrokiem wózek, który dozorczyni dała Małgosi, i sweterek, który przywiozłam wnukowi ze Szwecji. Wszystko to było teraz wystawione na sprzedaż w butiku na obrzeżach miasta.

- Pani jest szefową? - zapytałam.

- Nie, właścicielką jest pani Gosia, ale w tej chwili jej nie ma. Coś przekazać? - zapytała dziewczyna.

- Właściwie wolałabym porozmawiać z nią osobiście - powiedziałam, pytając, kiedy mogę się spodziewać szefowej.

- Jest w swoim drugim butiku, ale za jakieś pół godziny powinna się tutaj zjawić, ma nowy towar - poinformowała mnie dziewczyna. - Poczekają panie? - zapytała jeszcze.

Skłamałam, że nie, a potem pociągnęłam Mirkę do wyjścia. Mirka zapytała, czy myślę to, co ona, a ja zagryzałam wargi, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego będę później żałować. Czy to możliwe, że ta dziewczyna nabrała nas wszystkich? Więc to tylko szopka z jej strony, wszystko udawane? Lipne sińce pod oczami, wyssane z palca historie o mężu draniu?

- Czy podłość ludzka nie ma granic? - pytam, ciągnąc Mirkę w stronę pobliskich ławek.

- Poczekamy na tę właścicielkę, zobaczymy, co za nowy towar przywiozła - powiedziałam, wciąż z niedowierzaniem kiwając głową.

- Może to jakiś zbieg okoliczności albo sprawa do wyjaśnienia? - łudziłam się jeszcze. Nie czekałyśmy długo. Po jakimś kwadransie pod sklep zajechał mały, czerwony samochód, z którego wysiadła jakże odmieniona panna Małgosia. Stare łachy zastąpiły modne ubrania. Włosy umyte i rozpuszczone, na uszminkowanych wargach szeroki uśmiech.

- A to żmija kłamliwa - syknęła Mirka, ciągnąc mnie w stronę samochodu.

- Czekaj, nie widzi nas - mruknęłam. - Zobaczymy najpierw, jaki towar dorzuci do sklepu - dodałam. Weszłyśmy do środka, kiedy Małgorzata rozkładała nowe łupy. Bez trudu rozpoznałam kilka rzeczy, które własnoręcznie dla niej wyprasowałam!

- Nie udławiła się pani tymi brzoskwiniami? Jak można tak kłamać ludziom w żywe oczy? - syknęłam, stając z nią twarzą w twarz.

- Przepraszam, ale musiała mnie pani z kimś pomylić - powiedziała tymczasem ona bynajmniej nie zmieszana, a potem zapytała, czym może służyć! Wyszłam stamtąd wściekła i zadzwoniłam na policję, ale szybko się rozczarowałam.

- Skoro panie same dawały tej pani rzeczy, nie mamy czasu na prowadzenie tej sprawy. Mamy poważniejsze zajścia na głowie - warknęła mi w słuchawkę jakaś mundurowa, a potem się rozłączyła, radząc mi, żebym znalazła sobie inne zajęcie niż zawracanie głowy policji! Do domu wróciłam oburzona! Kiedy opowiedziałam o wszystkim moim sąsiadkom, zdecydowałyśmy, że tak tego nie zostawimy! Zamierzamy wnieść przeciwko tej kobiecie sprawę, udowodnić, że nie ujdzie jej to na sucho. Te rzeczy komuś naprawdę mogły pomóc!

Danuta K, 65 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy