Reklama

Ostatnia prośba mojego męża

Kochałam Pawła ponad wszystko, dlatego gdy usłyszałam, że w jego życiu pojawiła się druga kobieta, mój świat się zawalił...

Danuś, która sukienka będzie lepsza? – zapytałam córkę, wyjmując z szafy dwie wieczorowe kreacje.

– Bo ja wiem – moja latorośl wzruszyła ramionami.

– To zależy od okazji. Idziesz służbowo czy prywatnie?

– Wybieram się na kolację z twoim tatą – odpowiedziałam.

– Serio? A co się stało? – zaciekawiła się.

– A czy musi się coś stać, żebym mogła zjeść na mieście z własnym mężem? – zapytałam, rozbawiona jej reakcją. – No nie gniewaj się, mamo, ale ostatnio prawie ze sobą nie gadacie. Myślałam, że się poprztykaliście albo planujecie rozwód, a tu proszę – uśmiechnęła się.

Reklama

– Nie przesadzasz, skarbie? Twój tato zajęty, ma dużo pracy na uczelni i dlatego mniej rozmawiamy, ale to nie znaczy, że przestaliśmy się kochać – wyjaśniłam.

– No tak, ale do restauracji to cię chyba ze sto lat nie zabierał, co nie?

– Nie ze sto, tylko pięć. Mieliśmy wtedy piętnastą rocznicę ślubu, no a za tydzień będzie dwudziesta.

– Ahaaa! I myślisz, że to taka rocznicowa niespodzianka? Kurczę, ale romantycznie – ucieszyła się.

– Podejrzewasz, co ci kupił z tej okazji?

- Może – odparłam i jeszcze raz podsunęłam jej pod nos obie kiecki.

– To która lepsza?

– Mnie się podoba ta mała czarna, ale w tej zielonej z dekoltem na plecach zrobisz większe wrażenie na tacie.

– Czyli zielona – postanowiłam i zabrałam się za przygotowania. Umówiliśmy się na miejscu, jak za dawnych czasów. Punkt dwudziesta byłam gotowa. Sukienka leżała idealnie, poprawiłam włosy i poszłam do naszej ulubionej restauracji. Gdy weszłam do lokalu, Paweł już tam na mnie czekał.

– Witaj, piękny nieznajomy – zażartowałam i usiadłam przy jego stoliku. Mąż posłał mi nerwowy uśmiech.

– Pięknie wyglądasz – powiedział dziwnie smutnym tonem.

– Coś się stało? – zapytałam.

– Nie, nic... Siadaj. Złożyłem już zamówienie, zaraz przyniosą kolację – mówił, pocierając kciukiem czoło.

– Wszystko w porządku, Paweł? Jakoś dziwnie się zachowujesz...

– To dlatego, że muszę z tobą poważnie porozmawiać i nie mam pojęcia, od czego zacząć. Znów czuję się jak uczniak, a nie nobliwy pan profesor... – rzucił. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.

– Chyba wiem, o co chodzi – szepnęłam, obejmując jego rękę. – Podejrzewałam coś od kilku dni...

– Naprawdę? – Paweł wyglądał, jakby wielki ciężar spadł mu z serca. – Boże, a ja od tak dawna zastanawiam się, jak powiedzieć ci o Agacie...

– O Agacie? – powtórzyłam zdziwiona.

– Tak ma na imię ta dziewczyna – wyjaśnił szybko. – No przecież mówiłaś, że...

– Chciałeś ze mną porozmawiać o jakiejś Agacie? Kim ona jest? Twoją kochanką? – zapytałam, a Paweł nie zaprzeczył.

– Mówiłaś, że się domyślasz – zauważył.

– Sądziłam, że chodzi ci o naszą rocznicę... – wyrzuciłam z siebie, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam jednak robić przedstawienia, wzięłam głębszy oddech i spytałam:

– Długo to trwa?

– Pół roku – przyznał szczerze. – Ale wierz mi, nie planowałem tego...

– Kim ona jest? – przerwałam mu ostro.

– Twoją asystentką czy koleżanką?

– To studentka – wyznał speszony. bo w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że mój mąż może się związać z uczennicą.

- Powiedz chociaż, że to nie jest gówniara, że nie zostawiasz mnie dla młodszej.

- Agata ma dwadzieścia dwa lata, ale jest bardzo dojrzała - wyjaśnił, jakby próbował się przede mną usprawiedliwić.

- Dojrzała? Wiesz, że to tylko trzy lata więcej, niż ma Danusia? Chryste! Ta dziewczyna mogłaby być twoją córką! Boże, jakie to żałosne! Nie przeszkadza ci to?! I co zamierzasz teraz zrobić? Zerwiesz z nią, będziesz mnie błagał o wybaczenie. Niedoczekanie twoje, jeśli myślisz...

- Chciałem cię prosić o rozwód - powiedział w końcu. - Aga jest w ciąży. Będziemy mieli dziecko. Ona jest sama, nie ma nikogo. Nie mogę jej tak zostawić. Tego już było za wiele na jeden wieczór. Wstałam od stolika i powiedziałam:

- Dziś przenocujesz w hotelu, a jutro, jak będę w pracy, zabierzesz swoje rzeczy. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale do piątej masz zniknąć z mojego domu... Potem odwróciłam się i wyszłam.

- I jak było, mamuś?! - zawołała Danka, gdy wróciłam.

- Nie teraz, skarbie - wydusiłam. - Bardzo boli mnie głowa.

Zamknęłam się w swojej sypialni i płakałam do białego rana. Następnego dnia poszłam do pracy z podkrążonymi oczami. Koleżankom powiedziałam, że wypiłam za dużo kawy i nie mogłam spać w nocy. Nie umiałam tak po prostu wyznać, że Paweł mnie rzucił. Po powrocie do domu z ulgą stwierdziłam, że rzeczy Pawła zniknęły. Danka czekała na mnie w kuchni. Z jej miny wywnioskowałam, że już poznała prawdę.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytała. - Przecież jakoś bym ci pomogła.

- Dziękuję, skarbie - rzuciłam tylko i przytuliłam się do niej. Przez następne tygodnie Danka bardzo mnie wspierała. Gdyby nie ona, pewnie bym się załamała.

- Ojciec to drań! Jak mógł ci zrobić coś takiego? - powtarzała.

- Może i drań, ale to jednak twój tato - mówiłam wtedy, bo mimo żalu, jaki miałam do Pawła, nie chciałam, żeby córka przestała go kochać. Wreszcie Danka dała się namówić na spotkanie z ojcem. Ich kontakty nie były już tak poprawne jak kiedyś, ale przynajmniej całkiem się nie urwały. Raz nawet mój wciąż jeszcze mąż zadzwonił do mnie i podziękował za pomoc w odzyskaniu Danusi.

- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę, Anetko. To naprawdę wiele dla mnie znaczy - mówił, a ja poczułam, że na dźwięk jego głosu znów szybciej bije mi serce.

- Nie ma sprawy - odparłam. - Tylko nie dzwoń do mnie więcej - dokończyłam drżącym głosem i odłożyłam słuchawkę. Nie wiem, czy byłam bardziej wstrząśnięta, czy zaskoczona swoją reakcją. Sądziłam, że zdrada wyleczyła mnie z sentymentów do Pawła. Co gorsza, nie miałam nawet szansy na to, by wreszcie uwolnić się od dawnego życia, bo ze względu na błędy proceduralne moja sprawa rozwodowa wciąż się przedłużała. Tydzień przed ostatnią wizytą w sądzie obudził mnie telefon:

- Pani Aneta S.? - usłyszałam.

- Tak, a o co chodzi?

- Pani mąż miał wypadek, proszę przyjechać do szpitala. Już podaję adres...

Nie zdążyłam wyjaśnić, że de facto nie jestem już żoną Pawła. Szybko zanotowałam nazwę szpitala i zamówiłam taksówkę. Kiedy dotarłam na miejsce, mój mąż był nieprzytomny. Od lekarzy dowiedziałam się, że potrącił go jakiś samochód, tuż koło miejskiego dworca.

- Czy... Paweł wyjdzie z tego? - zapytałam, ocierając łzy nadgarstkiem.

- Czas pokaże - powiedział lekarz i uścisnął mi dłoń. - Wie pani, to był naprawdę paskudny wypadek...

Nagle przypomniałam sobie o Agacie. Pomyślałam, że powinnam ją zawiadomić, dać znać, że z Pawłem nie jest najlepiej. Nie znałam jednak jej numeru.

- Pani Aneto? - usłyszałam głos lekarza. - Mąż się obudził... Może chciałaby pani z nim porozmawiać...

Podziękowałam i weszłam na salę. Paweł wyglądał koszmarnie. Był blady i bardzo pokiereszowany. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się lekko. Chciałam coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie. - Anetko... - usłyszałam jego słaby głos. - Jeśli nie wyjdę z tego...

- Będzie dobrze - zapewniłam go, czując, że łzy znów napływają mi do oczu.

- Ale jeśli... - zaczął. - To proszę, nie zostawiaj Agaty samej... - na dźwięk tego imienia coś we mnie pękło.

- Ja... Nie mogę - odparłam tylko. - Nie proś mnie o to...

Czułam w środku potworną pustkę i żal, że w takiej chwili mężczyzna mojego życia myśli tylko o swojej nowej kobiecie, a nie o mnie czy Danusi. Chwilę później Paweł znów zapadł w śpiączkę, z której już się nie obudził. Wróciłam do domu potwornie roztrzęsiona. Danka od razu domyśliła się, że chodzi o tatę, i zaczęła szlochać. Kiedy nieco się uspokoiła, poprosiłam ją o nowy adres Pawła i pojechałam porozmawiać z Agatą. Postanowiłam, że będę chłodna i stanowcza, ale kiedy drzwi mieszkania otworzyła mi drobna dziewczyna w zaawansowanej ciąży, straciłam cały hart ducha.

- Wie pani, kim jestem? - zapytałam. Dziewczyna skinęła głową.

- Pawła nie ma... - wyjaśniła szybko. - Jest na konferencji w Szczecinie. Miał wrócić wczoraj, ale chyba coś go zatrzymało... Jeśli pani zależy, mogę zadzwonić na komórkę i zapytać, o której wróci.

- On nie wróci - powiedziałam, kładąc jej dłoń na ramieniu.

- N-nie rozumiem - wydukała.

- Miał wypadek. Wczoraj koło dworca potrącił go samochód... Zmarł w szpitalu nad ranem - wyjaśniłam.

Agata spojrzała na mnie tak, jakby nie docierał do niej sens tego, co powiedziałam, a potem zaczęła płakać. Wyglądała jak mała, przerażona dziewczynka.

- To niemożliwe! - krzyczała, zupełnie jak moja córka jeszcze kilka godzin temu. Sama nie wiem dlaczego, ale przytuliłam ją do siebie i zaczęłam pocieszać. Dowiedziałam się, że Agacie nie układało się z rodziną, a na przyjaciółki też nie mogła liczyć. Poczułam kolejny ucisk w sercu na myśl o tym, że jedyną osobą, na której w tej sytuacji może polegać ta młoda dziewczyna, jestem ja.

- Nie powinnaś być teraz sama, nie w takim stanie... - tłumaczyłam jej.

- Dam sobie radę - obiecała. - Muszę być silna, dla dziecka. Kiedy nabrałam pewności, że mówi szczerze, zostawiłam ją i wróciłam do domu. Oficjalnie wciąż byłam żoną Pawła i to na mnie spadły wszystkie obowiązki.

- To nie jest sprawiedliwe, mamo! Dlaczego ty się musisz wszystkim zajmować? - zapytała mnie oburzona córka. - Czemu ona tego nie robi?

- A myślisz, że dałaby radę? - zapytałam. - Z tym wielkim brzuchem i problemami, które teraz na nią spadły? - odparłam. - Zresztą twój tato prosił mnie, żebym jej pomogła. On nie był złym człowiekiem i jeśli choć tyle mogę dla niego zrobić... - urwałam, bo łzy ścisnęły mi gardło.

- Ja ci pomogę, mamuś - obiecała. - Przejdziemy przez to razem...

I przeszłyśmy. W kaplicy stałyśmy tuż przy trumnie, obok rodziny i bliskich Pawła. Wszyscy jak jeden mąż podchodzili, żeby złożyć mi kondolencje, choć wiedzieli, że od paru miesięcy nie byliśmy razem. Nigdzie tylko nie widziałam Agaty. Zaczęłam już podejrzewać, że dziewczyna nie zjawiła się na pogrzebie swojego kochanka. Dopiero podczas konduktu żałobnego dostrzegłam drobną ciężarną brunetkę, która trzymała się nieco na uboczu. Krewni Pawła posyłali jej wrogie spojrzenia, jakby samą swoją obecnością Agata przypominała im o niezbyt chlubnym epizodzie z przeszłości zmarłego. Nie mogłam na to dłużej patrzeć. Przecisnęłam się przez tłum żałobników i chwyciłam dziewczynę za rękę.

- Nie przejmuj się nimi. Twoje miejsce jest tutaj - powiedziałam, prowadząc ją na początek konduktu. Dziewczyna uścisnęła mnie za rękę.

- Dziękuję pani.

- Nie ma za co - odparłam i zrozumiałam, że bez względu na wszystko nie zostawię tej dziewczyny samej. Chcę to zrobić dla Pawła i dla siebie.

Aneta S., 46 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama