Reklama

Przystojny jak Clooney, bogaty jak Gates...

Obudziłam się dopiero po jedenastej. Potwornie łupało mnie w czaszce. "Boże, po co ja otwierałam to następne wino?", myślałam, zwlekając się z pościeli. Zimny prysznic przyniósł pewną ulgę, podobnie jak butelka mineralnej.

Nienawidziłam kaca i nie pamiętałam już, kiedy musiałam go ostatnio leczyć. Wczoraj jednak miałam dobry powód, żeby utopić smutki w alkoholu. I właściwie tylko takie znieczulenie mogło pomóc, bo sytuacja była zupełnie beznadziejna. Co przez cały wieczór udowadniałam mojej kochanej przyjaciółce Marcie, która, jak zwykle niezawodnie, pospieszyła z pomocą i dwoma butelkami carlo rossi w papierowej torebce.

- Jak on mógł mnie zwodzić tyle czasu? - jęczałam, mając na myśli Marka, z którym rozstałam się definitywnie jakieś dwie godziny wcześniej.

Reklama

Tak naprawdę to miał być po prostu straszak. Bo chciałam wyjść wreszcie za mąż, spłodzić dzieci i żyć długo i szczęśliwie, ale jemu jakoś śpieszno nie było, choć stanowiliśmy parę już od ładnych paru lat. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zmusić ukochanego do deklaracji. Oznajmiłam mu więc, że musimy się rozstać, bo najwyraźniej zupełnie inaczej podchodzimy do życia. Oczekiwałam natychmiastowych zaprzeczeń, zapewnień, wyznań, a może nawet wymuszonych sytuacją oświadczyn. Tymczasem...

- Faktycznie. Nie pasujemy do siebie. Nie ma sensu ciągnąć tego dłużej - oświadczył Marek poważnym tonem.

Zdębiałam. Przez krótką chwilę rozważałam, czy nie odwołać wszystkiego, nie obrócić w żart. Ale nie, tego przecież nie mogłam zrobić. Marek bowiem wymierzył mi swoimi słowami policzek. Wycofać się byłoby poniżej mojej godności, a godność to było chyba jedyne, co mi zostało.

- Jak on mógł? - utkwiłam w Marcie załzawione spojrzenie.

- Jak to facet. Normalnie - wzruszyła ramionami. - Oni tacy właśnie są. Nie zważają na nasze potrzeby.

- Tylko że twój mąż jakoś zważa... - zauważyłam.

- Ach, Kamil... On jest inny. Wyjątkowy. I ty też takiego znajdziesz.

- Jak? Gdzie? Kiedy? - pokręciłam głową. - Mam ponad trzydzieści lat! I codziennie jestem starsza! Szkoda mi czasu na to, żeby szukać bez gwarancji na znalezienie.

- Kto nie szuka, ten nie znajdzie - powiedziała filozoficznie Marta.

- Już do końca życia będę sama. Sama jak palec. Skończę pod mostem albo w przytułku dla samotnych staruszek wypchniętych poza nawias społeczeństwa... - dramatyzowałam.

- Kryśka, przestań! - roześmiała się koleżanka, nalewając wina do kieliszków. - Znajdziesz wcześniej, niż się spodziewasz. I najprawdopodobniej zupełnie przez przypadek, jak to zwykle bywa.

- Ale kocham Marka...

- To się odkochaj, ale już. Bo ty nie jego kochasz, ale swoje wyobrażenie o nim. Przekonałaś się chyba dzisiaj?

- No... - chlipnęłam. - Tylko co ja mam teraz zrobić? Jak poznać tego właściwego? Jeszcze żeby wyglądał, żeby odezwał się sensownie i miał na wakacje na Helu?

- Po prostu się rozejrzyj - przerwała mi. - Albo spróbuj na portalu randkowym.

- O nie! Tak zdesperowana to ja nie jestem! - zaprotestowałam. - Poza tym internet roi się od zboczeńców...

I w tym duchu toczyła się rozmowa, a przynajmniej to, co pamiętam. Bo ani wyjścia Marty, ani tego, jak znalazłam się w łóżku, to już nie zarejestrowałam.

"Nic dziwnego...", pomyślałam, zbierając ze stolika kieliszki. Zatrzymałam się w pół kroku, bo mój wzrok padł na telefon komórkowy.

- Pięć nowych wiadomości? - zdziwiłam się i natychmiast serce załomotało mi w piersi. - Marek? - odłożyłam kieliszki i otworzyłam skrzynkę.

Nie Marek. Same nieznane numery.

"Takie coś to tylko w erze", odczytałam pierwszego SMS-a. Drugi zdumiał mnie jeszcze bardziej: "Ja bym się zgłosił, ale co będę z tego miał?". Trzeci brzmiał jeszcze bardziej zagadkowo: "A ty, rozumiem, że piękna jak Sharon Stone, mądra jak Maria Curie i bogata jak Elżbieta II? Kobieto, zejdź na ziemię". Czwarty i piąty pochodził z tego samego numeru telefonu: "Dzięki Tobie roześmiałem się pierwszy raz od dłuższego czasu", odczytałam i mimowolnie się uśmiechnęłam. I następny: "Odezwij się. Na kawie też dawno z nikim nie byłem." Zupełnie nic z tego nie rozumiałam. Uznałam w końcu, że to jakaś pomyłka. Posprzątałam po wczorajszej bibce i wróciłam do łóżka. Tam zaś dopadł mnie czarny dół. Bo Marek najwyraźniej niczego nie żałował, na co w głębi duszy liczyłam, i miałam jak w banku, że pozostanę starą panną, a na dodatek wciąż bolała mnie głowa. Wtedy zadzwonił telefon. Znowu niestety nieznany numer.

- Słucham?...

- Oto jestem - usłyszałam jakiegoś faceta.

Brzmiał młodo i bezczelnie.

- Jestem?

- No, do usług. Tylko że przystojniejszy niż George Clooney.

- Co mnie to obchodzi?! - zirytowałam się.

- Myślałem, że obchodzi cię bardzo. Szukasz dobrej zabawy, a ja lubię się bawić i zabawiać damy.

- Proszę?! Co to za głupie żarty?! - wkurzyłam się na dobre i przerwałam połączenie.

"Jaki palant!", pomyślałam, niepokojąc się jednocześnie, że chodzi tu o jakąś grubszą sprawę. Przecież te SMS-y, ten telefon... To nie mógł być przypadek... "Kurczę, co ja nawywijałam?", nie zdążyłam się zastanowić, bo znowu zadzwoniła moja komórka.

- Gratuluję odwagi! - tym razem była to nieznana mi kobieta, która zaraz przedstawiła się jako dziennikarka lokalnego pisma, którego byłam wierną czytelniczką. - Może spotkamy się, opowie mi pani o sobie? Za takim ogłoszeniem musi kryć się coś niebanalnego.

Nagle, o ile to w ogóle możliwe, głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej. Uszczypnęłam się nawet, żeby upewnić się, czy to mi się nie śni. A następnie poprosiłam kobietę, żeby mi wszystko wyjaśniła, bo zielonego pojęcia nie mam, o czym mówi.

I cóż się okazało? Że w nocy na internetowej stronie tejże gazety pojawiło się ogłoszenie następującej treści: "Nie lubię owijać w bawełnę, więc powiem wprost: Jeżeli jesteś przystojny jak Clooney, mądry jak Einstein i bogaty jak Gates, odezwij się do mnie, bo właśnie na ciebie czekam". Oraz numer mojego telefonu komórkowego!

Myślałam, że umrę z zażenowania! Okłamałam dziennikarkę, że ktoś kawał sobie zrobił. Potem włączyłam komputer i weszłam na tę cholerną stronę. Wszystko się zgadzało. W dziale z ogłoszeniami towarzyskimi, jako pierwsze, wielkimi literami stało to o Clooney'u, Einsteinie i Gatesie. Natychmiast wszystko skasowałam, zaklinając niebiosa, żeby nie zdążył zobaczyć tego nikt z moich znajomych. Policzki wciąż paliły mnie ze wstydu, kiedy wybrałam numer Marty. Okazało się, że moja przyjaciółka o niczym nie wiedziała.

- Zostawiłam ciebie i pół butelki wina jakoś o północy. Nic nie pamiętasz?

- Nic - przyznałam. - Boże, jak ja mogłam wpaść na coś takiego?

- Nie jęcz! A odezwał się ktoś?

- Same oszołomy, no może jeden w miarę, ale... - przyznałam i urwałam.

- Ale co? Kto to taki? Napisał, zadzwonił?

- Napisał. I daj mi spokój. Nie chcę mieć z nikim od tej historii niczego wspólnego. Na trzeźwo nigdy bym na to nie wpadła.

- Ale wpadłaś po pijaku! A jak ktoś cię zainteresował, to kuj żelazo, póki gorące.

- Daj mi spokój - zżymałam się, choć z drugiej strony zaczynało do mnie docierać, że Marta może mieć rację.

W końcu poważnie odpowiedzieć na coś takiego mógł tylko facet z prawdziwego zdarzenia. I ten od kawy, której dawno nie pił, jakoś właśnie tak mi się jawił.

- Ja ci dam spokój, a ty daj sobie szansę - upierała się Marta. - Dziewczyno, sama mówiłaś, że czas ucieka. No więc?

- To niedorzeczne - potrząsnęłam głową.

Kiedy rozłączyłam się z Martą, zaczęłam po kolei kasować SMS-y, ale przy dwóch ostatnich ręka mi zadrżała. "Dawno się nie śmiał... Ciekawe, dlaczego?", przygryzłam usta. Na wszelki wypadek te dwie wiadomości zostawiłam w telefonie.

No i wreszcie, późnym wieczorem, poddałam się. Obawiając się, że całkiem oszalałam, odpisałam, że też dawno nie piłam z nikim kawy. No, może trochę na wyrost, bo ledwie przedwczoraj z Markiem, ale... Nie musiał o tym wiedzieć. Zwłaszcza że to wszystko było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. "Pewnie jest stary, gruby, brzydki i mocny tylko w gębie", pomyślałam. Jednak do momentu, w którym nie nadeszła odpowiedź, tak zaciskałam pięści, że aż zbielały mi kostki "Jutro w Monopolu?", odczytałam.

No i stało się. Umówiłam się z facetem z internetu. Żadnym zboczeńcem. Za to przystojnym, ciekawym, dobrze sytuowanym i zupełnie wyjątkowym, bo okazało się, że wyjątki naprawdę istnieją. A za pół roku bierzemy ślub.

Krysia Z., 31 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama