Reklama

Sen o babuli

- Romek, otwórz! krzyknęłam do męża, a po chwili doszły mnie okrzyki powitań.

"Czyżby moi rodzice przyjechali dzień wcześniej?...", zdziwiłam się, bo był już przecież wieczór, a tata nie prowadził auta po zmroku.

Wyjrzałam na korytarz.

- Witaj, mamo! - zawołałam z radością i wybiegłam na powitanie z teściową. - Jak dobrze, że przyjechałaś.

Powiedziałam to zupełnie szczerze, choć ostatnio rozstałyśmy się w gniewie. "Zaraz, ile to lat minęło od naszej kłótni?", zamyśliłam się. "Chyba ze dwa... Tak. Jacuś miał wtedy dwa latka."

Reklama

A wszystko przez jej upór i naszą głupotę. Po śmierci babci Romka namawialiśmy teściową, by się przeniosła z Białegostoku do nas. Akurat wybudowaliśmy dom pod Poznaniem i chcieliśmy, aby zamieszkała z nami. Jej też na początku bardzo się ten pomysł spodobał.

Przez kilka lat teściowa opiekowała się sparaliżowaną matką i prawie nie wychodziła z domu. Kiedy babula zmarła, wreszcie była wolna. Za naszą namową zaczęła rozglądać się za kupcem i nawet jakiegoś znalazła, ale wkrótce zmieniła decyzję. Głupio nam było też wobec tego człowieka, bo już byliśmy umówieni u notariusza, a tu taka niespodzianka.

- Nie rozumiem, mamo - dziwił się Romek. - Dlaczego nie chcesz sprzedać domu? Przecież niszczeje i tylko traci na wartości...

- Nie mogę, synku... - westchnęła teściowa. - Po prostu nie mogę...

- Ale dlaczego?! - mąż nie ustępował.

- Romek, to jest nasze siedlisko i zarazem rodzinna pamiątka. Twój pradziadek dostał go za swoje bohaterstwo na wojnie i to nie byle jakiej wojnie! - dodała znacząco. - Ty wiesz, że raz gościł w niej sam Marszałek?!

- Wiem, mamo, wiem i szanuję to, ale zrozum, że nie stać cię na utrzymanie takiego domu. My ci też nie pomożemy, bo mamy kredyt do spłacenia. Podaj mi więc chociaż jeden racjonalny powód, poza tymi sentymentalnymi bzdurami - domagał się mój mąż.

- No właśnie o to chodzi, że to nie jest racjonalny powód, tylko... sen...

- Sen? Jaki sen? - wtrąciłam się.

- Widzisz, Reniu, odkąd zaczęliśmy rozmawiać o tej sprzedaży, to ciągle śni mi się babula - westchnęła mama.

- Mamo, to normalne, że po śmierci kogoś bliskiego, myślisz o nim. Nic więc dziwnego, że ci się śni - powiedział ze spokojem Romek.

- Nie, synku, to nie tak - przerwała mu mama. - Widzisz, babula śni mi się co noc, dokładnie od tego dnia, gdy postanowiłam sprzedać dom. Tak jakby chciała temu zapobiec.

- Mamo, proszę cię! - zdenerwował się mąż. - Przecież ten dom to ruina. Jego lata świetności minęły przed wojną. Sama mówiłaś, że wszystko, co cenne zrabowali sowieci, a potem zniszczyli dokwaterowani lokatorzy... Dlaczego więc babula miałaby chcieć zapobiec sprzedaży tego domu?

Teściowa wzruszyla ramionami.

- Tego właśnie nie rozumiem... Ale ten sen jest taki dziwny. Opowiem ci go i sam się przekonasz - ożywiła się.

- Więc tak: babula leży sparaliżowana na łóżku. Próbuje otworzyć usta i coś powiedzieć, ale nie może... Potem zaczyna przewracać oczami w taki dziwny sposób, że kręci mi się w głowie. Patrzy niby do góry, ale tak jakby na ścianę. No i wtedy się budzę zlana potem... - zakończyła mama.

Później jeszcze doszło między nami do ostrej wymiany zdań, bo teściowa oświadczyła, że nie sprzeda domu i już nic nie było w stanie jej przekonać, by zmieniła decyzję. Wyjeżdżaliśmy z Białegostoku wściekli.

Romek wręcz obraził się na swoją matkę, a ona, domyślając się, jak bardzo go zawiodła, prawie przestała się z nami kontaktować. Tyle co na święta, dzwoniła do nas i życzyła zdrowia. Zapraszaliśmy ją wprawdzie do siebie, ale ani razu nie przyjechała.

No a teraz zjawia się niespodziewanie.

Okrzykom radości nie było końca. To Jacek i Agatka robili taki harmider. Tak bardzo się cieszyli z przyjazdu babci.

- Mam dla was niespodziankę... - powiedziała mama w czasie kolacji. - Połóżcie dzieci spać, to porozmawiamy...

Niestety, usypianie Agatki i Jacka trwało dość długo. Kiedy maluchy zasnęły, szybko wstałam i poszłam do dużego pokoju. Zastałam w nim tylko męża.

- I co, rozmawialiście? - spytałam.

- Nie, mama chciała poczekać na ciebie - odparł Romek.

- Teraz poszła się myć. Może otworzę jakieś winko? Trzeba uczcić taką okazję.

- No coś ty! - oburzyłam się. - Przecież jest Wielka Sobota. Jutro będzie można pić alkohol. Lepiej zaparzę herbatę i posprzątam.

Herbata trochę już wystygła, a teściowa jakoś nie wracała. W końcu więc postanowiłam do niej zajrzeć.

Podeszłam do drzwi jej pokoju i zapukałam cicho. Nie odpowiedziała. Zaniepokojona nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. To, co zobaczyłam, przeraziło mnie. Mama leżała na podłodze koło łóżka, miała szeroko otwarte oczy i mówiła coś szeptem zupełnie zbielałymi ustami. Jedną rękę trzymała kurczowo zaciśniętą w okolicy mostka.

- Mamo! - podbiegłam do niej. - Co ci się stało? Mamo, słyszysz mnie? Roman, wezwij pogotowie! - krzyknęłam w głąb domu. - Szybko!

Wszystko potem działo się tak szybko, że ledwie pamiętam. Chyba lekarz powiedział, że to zawał i zabrał mamę na OIOM. Zaraz za karetką pojechał mąż i tylko co jakiś czas dzwonił i meldował mi, co się dzieje. Zawał był podobno bardzo rozległy i rokowania nieciekawe. Nad ranem znów zadzwonił i powiedział, że mama nie żyje.

Byłam w szoku! "Przecież ledwie przyjechała, nie zdążyła nawet z nami porozmawiać...", myślałam z żalem. "Boże, co to będą za święta?... Co ja powiem dzieciom, gdy zapytają o babcię?"

Nie mogłam sobie darować, że nie zajrzałam wcześniej do pokoju teściowej. Przecież, gdybym weszła od razu, a nie zabrała się za to przeklęte sprzątanie, może by jeszcze żyła...

Romek wrócił ze szpitala kompletnie załamany. Nie wiedziałam, jak go pocieszyć, mnie samej też było ciężko. Miałam do siebie pretensje za to, że przez dwa lata prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. "Boże, jak mogłam dopuścić, aby matka i syn tak długo się nie kontaktowali?...", biłam się w piersi. "Powinnam była przemówić Romkowi do rozumu." Ale tak to już w życiu jest. Człowiek zawsze myśli, że ma czas i istotne sprawy odkłada na później. Nie mówi więc bliskim, jak bardzo ich kocha i jak są dla niego ważni, a potem nagle okazuje się, że już nie ma komu tego powiedzieć...

To były najsmutniejsze święta w naszym życiu, tym bardziej że zaraz po nich czekał nas pogrzeb... Romek snuł się markotny po domu i tylko wzdychał. Może byłoby jemu i mnie lżej, gdybyśmy zdążyli z nią porozmawiać. "Prawda, miała dla nas jąkąś niespodziankę!", przypomniałam sobie nagle, ale zaraz westchnęłam zrezygnowana: "Nigdy nie dowiemy się jaką." Zresztą, jakie to miało znaczenie w obliczu śmierci mamy?...

Mniej więcej miesiąc po śmierci teściowej, wrócił temat sprzedaży domu.

- Wiesz, Renata, rozmawiałem dzisiaj z Bartkiem, moim kuzynem i powiedziałem mu, żeby przygotował dom - poinformował mnie któregoś dnia Romek. - Przejrzy rzeczy po mamie i babci, uporządkuje je i da ofertę do biura nieruchomości.

- Mamie pewnie by się to nie spodobało - westchnęłam tylko.

I właśnie tej samej nocy przyśniła mi się teściowa. Stała smutna za jakąś szybą i coś mówiła, ale ja jej nie słyszałam. Obudziłam się zlana potem. Potrząsnęłam ramieniem Romka.

- Śniła mi się twoja mama... - szepnęłam. - Mówiła coś do mnie, ale nie mogłam jej zrozumieć...

Mąż jednak wcale nie przejął się moją opowieścią.

- I co z tego? - ziewnął.

- Ale popatrz - mówiłam. - Przez miesiąc nie miałam o niej snów. Dopiero dzisiaj, a przecież wieczorem rozmawialiśmy o sprzedaży domu...

Romek zerwał się i usiadł na łóżku.

- Następna wariatka! - prawie krzyknął. - Mamie śniła się babula, a tobie mama. I każda zmarła ma oczywiście następnej kobiecie w rodzinie coś ważnego do przekazania! - mówił z wyraźną kpiną w głosie. - Jakby nie mogła tego zrobić za życia...

Trochę mnie dotknęła jego uwaga.

- A dlaczego mi nic nie przekazuje we śnie czy też w inny sposób? - żartował dalej mój mąż. - Przecież mogłaby pęknąć jakaś szyba albo stanąć zegar.

Nic na to nie odpowiedziałam, tylko obrażona odwróciłam się do niego plecami i próbowałam zasnąć. Ale sen jakoś nie wracał. Wciąż myślałam o mamie. "Dlaczego przyśniła mi się właśnie dzisiaj?", analizowałam. "Może to przypadek... A jeśli nie..."

Następnej nocy znów miałam koszmary. Zbudziłam się zlana potem. Najpierw śniła mi się mama. Stała za szybą i patrzyła na mnie, a potem odwróciła i poszła przed siebie, a ja za nią polną ścieżką. Chciałam ją dogonić, ale ona wciąż była daleko przede mną. Doszłyśmy pod jej dom, który wyglądał na kompletną ruinę. Krzyczałam do niej, by zawróciła, ale ona szła dalej. A kiedy zamknęła za sobą drzwi, dom się zawalił...

Zdyszana usiadłam na łóżku. Mój mąż też się obudził. Otoczył mnie ramieniem i przytulił do siebie.

- Znów ten sen? - zapytał.

- Romek, ja nie wiem co robić... - szepnęłam złamanym głosem i opowiedziałam mu, co dokładnie mi się śniło. - Może te sny coś znaczą... Może więc zanim sprzedamy ten dom, powinniśmy tam pojechać i przynajmniej przejrzeć rzeczy po mamie i babuli... Musi być jakiś powód, dla którego mama nie chciała go sprzedać, a teraz ciągle przychodzi do mnie w snach...

Romek zgodził się.

Do Białegostoku wybraliśmy się na długi weekend. Z daleka dom nie wyglądał jeszcze wcale tak źle. Dopiero gdy podjechaliśmy bliżej, zobaczyliśmy, że przydałby mu się porządny remont.

Weszliśmy do środka i poczuliśmy zapach stęchlizny. "Widać kuzyn Romka dawno tu nie zaglądał", pomyślałam.

Agatka i Jacuś zaczęli biegać po domu i włazić we wszystkie kąty. Upominałam ich, by uważali. Bałam się, że upadną na coś i zrobią sobie krzywdę. Nagle usłyszałam tupot dzieci na schodach, więc poszłam za nimi na górę.

Kiedy byłam już na górze, zobaczyłam, że dzieci znikają w pokoju, w którym leżała babula.

Nagle usłyszałam wołanie Agatki:

- Mamo, chodź tu, znaleźliśmy skalb!

- Jaki skarb? - dziwiłam się, wchodząc do pustego pokoju babuli. - Gdzie wy jesteście?

- Tu! - usłyszałam głosik Jacka.

Schyliłam się i zerknęłam pod łóżko. Jednak ich stłumione głosy dochodziły jakby zza ściany. Zajrzałam za łóżko i zobaczyłam uchylone drzwi od jakiegoś schowka. Nie kojarzyłam w pokoju babuli żadnej skrytki.

- Mamo, chodź! - powtórzyła Agatka. - Zobaczysz skarb...

Pochyliłam się i na kucaka weszłam do ciemnego pomieszczenia. Rękami badałam ściany i natrafiłam na jakieś dziwne przedmioty. Wzięłam jeden do ręki i wyszłam z nim do światła. I wtedy zobaczyłam przepiękny srebrny świecznik. Ktoś go musiał świeżo czyścić, bo cały lśnił. Szybko zawołałam na górę męża i kazałam mu wyciągnąć ze schowka całą zawartość.

Okazało się, że w starej skrzyni było pełno srebrnych przedmiotów, jak świeczniki, sztućce i półmiski, szabla i masa pożółkłych dokumentów. Zaczęliśmy je przeglądać. Znaleźliśmy legitymację wojskową pradziadka z wojny polsko-radzieckiej w 1920 roku, a także akt nadania domu i ziemi wokół niego, który podpisał sam Piłsudski. Pradziadek dostał go za bohaterskie czyny w czasie bitwy warszawskiej.

- Mama mówiła, że srebra i dokumenty przepadły na początku wojny - powiedział zdumiony Romek. - Uciekali przed Niemcami na wschód i zabrali tylko niezbędne przedmioty, a srebra i dokumenty gdzieś ukryli. Kiedy jednak rodzina wróciła po wojnie, wszystko zostało zrabowane...

- Wygląda na to, że jednak nie...

- To my odklyliśmy skalb! - wykrzykiwał Jacuś, a Agatka klaskała w ręce.

Ale my z Romkiem wymieniliśmy spojrzenia, bo zrozumieliśmy, że mama Romka pierwsza znalazła ten schowek i chciała nam powiedzieć o tym, gdy przyjechała do nas tamtej feralnej soboty.

- A ty się ze mnie śmiałeś - powiedziałam z wyrzutem do męża. - Z mamy zresztą też. Mówiłeś, że sny o zmarłych nic nie znaczą, a popatrz tylko...

- Więc twoim zdaniem mojej mamie śniła się babcia, bo chciała jej jakoś przekazać wiadomość o schowku? - roześmiał się Romek. - To głupie! Mogła to przecież zrobić wcześniej...

Pokręciłam głową.

- Nie zapominaj, że babula przez lata leżała sparaliżowana i nie mogła mówić. A wcześniej wiesz, jakie były czasy. Nikt się nie chwalił bogactwem, a już na pewno sanacyjnymi przodkami. Mama niedawno odkryła ten rodzinny skarb. Wszystkie srebra są świeżo wypolerowane. Chciała nam o nim powiedzieć. Nie zdążyła jednak... Dlatego przychodziła do mnie w snach - dodałam twardo. - Chciała, żebyśmy tu przyjechali i sami go znaleźli.

- Eee tam! Myślisz, że duchy, o ile istnieją, nie mają nic innego do roboty, tylko zajmować się materialnymi sprawami? - rzucił z przekąsem Romek.

Nie odpowiedziałam, ale pomyślałam, że tak właśnie musiało być. I cieszyłam się, że nie zlekceważyłam znaków, które z zaświatów dawała mi teściowa.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy