Reklama

Ślubowałam czystość

Wcześnie wyszłam za mąż, może nawet zbyt wcześnie. Małżeństwo przyniosło mi wiele szczęścia, ale także wiele cierpienia. Oboje nie dorośliśmy jeszcze do obowiązków. W każdym razie zostałam sama i ani myślałam o ponownym zamążpójciu.

- Nigdy nie kusiło cię, aby związać się z innym mężczyzną? - dziwiła się moja przyjaciółka, Agata. Nie oceniałam jej, każda z nas żyła zawsze tak jak chciała. Ona co rusz miała nowego narzeczonego. Była zakochana na śmierć, a potem wypłakiwała mi się na ramieniu, bo kolejny facet okazał się niewypałem. Uśmiechnęłam się do niej.

Reklama

- Owszem, próbowałam, ale jakoś mi nie wychodziło - westchnęłam. Może dlatego, że miałam wówczas poczucie winy. Wyszłam za mąż i przysięgałam przecież, że "nie opuszczę cię aż do śmierci". Co z tego, że mój mąż odszedł, skoro ta przysięga nadal była i jest dla mnie ważna? Nigdy więc żaden mój związek nie przekroczył ram przyjaźni. Mężczyźni chyba czuli się zawiedzeni i odchodzili. Żaden nie potrafił zrozumieć tego, że dla mnie pewne wartości są bardzo ważne. Na przykład to, że dzięki swojemu postępowaniu mogę chodzić z czystym sumieniem na mszę i przystępować do komunii.

- Ach, najwyżej byś się raz czy dwa razy wyspowiadała - przyjaciółka lekceważąco machnęła ręką. - Przecież ludzie popełniają gorsze rzeczy i dostają rozgrzeszenie! W końcu księża to też ludzie, rozumieją nasze słabości...

- Wiem o tym - odparłam spokojnie - Ale tu wcale nie chodzi o procedurę spowiedzi. Tylko o moją wewnętrzną potrzebę. Wiesz, ostatnio zastanawiam się nad pewną rzeczą... - zawahałam się.

- Jaką? - zapytała przyjaciółka.

- Chciałabym złożyć ślub czystości! - odpowiedziałam po chwili namysłu, bo nie wiedziałam, jak Agata zareaguje. Spojrzała na mnie mocno zdziwiona.

- Zwariowałaś? - wzruszyła ramionami.

- Nie, dlaczego? Uważam, że to piękna idea. Mogę swoją energię seksualną przekuć na coś duchowego, większego, na coś, o czym tak naprawdę zawsze marzyłam. Życie nie zaczyna się i nie kończy na seksie! Istnieje głębsza, prawdziwa miłość między ludźmi! - przekonywałam ją z zapałem.

- Mam wrażenie, że rozmawiam z nawiedzoną szesnastolatką, a nie z dojrzałą kobietą! - roześmiała się.

- Nie wiem, dlaczego koniecznie chcesz ośmieszyć mój pomysł - obraziłam się, więc Agata zaraz się uspokoiła.

- Przepraszam, nie chciałam cię obrazić. Po prostu... nie mieści mi się to w głowie! Ja nie jestem w stanie nawet ogarnąć tej mojej... energii... jak to nazwałaś. A co dopiero zamienić ją na co innego? Nie byłabym w stanie! Nie zostań tylko jakąś fanatyczką - błagała mnie Agata.

- No co ty, przecież mnie znasz. Po prostu wierzę i tyle. Moja wiara jest dla mnie ważna, zawsze była, ale czy to kiedykolwiek przeszkadzało naszej przyjaźni? - Nigdy, to prawda. Tylko... czy jesteś całkiem pewna tego, co robisz? - zastanawiała się z troską Agata. Ale ja przygotowywałam się do tego już od wielu miesięcy. Rozmawiałam ze swoim spowiednikiem, który do niczego mnie nie namawiał. Wprost przeciwnie, starał się mnie zniechęcić.

- Jesteś całkiem pewna? - pytał za każdym razem, gdy ze sobą rozmawialiśmy. - Nie będzie to przecież żadna oficjalna przysięga. Złożysz ją Bogu i sobie... Ty sama będziesz musiała się pilnować i sama podejmować decyzje. Jesteś jeszcze młoda, wiele się może wydarzyć...

- Nie mogę unieważnić ślubu, a nie mogę też żyć z kimś bez ślubu - odpowiadałam na to. - Poza tym jestem zdecydowana... Przecież nie muszę zamykać się na zawsze w domu, nie odrzucam przyjaźni ludzkiej, ale chcę sama przed sobą mieć jasność, co do mojej przyszłości.

- To twoja decyzja - odpowiedział ksiądz po chwili - ale pamiętaj, że możesz jej kiedyś żałować. A wtedy będzie już za późno, bo przecież nie okłamiesz samej siebie, prawda?

- Nie będę żałować! - powiedziałam pewnie. - Już mówiłam, dużo o tym myślałam i jestem zdecydowana!

- Będę się za ciebie modlił - powiedział ksiądz z westchnieniem. - Ale pomyśl czasem o pokorze, dobrze?

W dniu, w którym postanowiłam ostatecznie złożyć przysięgę czystości, wstałam wcześnie rano. Czułam, że jest dla mnie bardzo szczególny, choć nikt - oprócz spowiednika i Agaty - przecież o tym nie wiedział. Specjalnie wybrałam na ten dzień niedzielę. Miałam dużo czasu na to, aby się nad sobą zastanowić. Kiedy przekraczałam próg kościoła, mocno biło mi serce... Uklękłam w ławce i modliłam się o to, aby moja decyzja była pewna, abym się nie zawahała i miała całkowitą odwagę ją podjąć. Cisza aż dzwoniła mi w uszach. W kościele oprócz mnie nikogo nie było i miałam wrażenie, że to jest czas przygotowany przez Boga specjalnie dla mnie. Gdzieś, wysoko w górze, szczebiotały jaskółki, które uwiły sobie gniazda.

Szybkim krokiem podeszłam do ołtarza. Słoneczne promyki wpadały przez rozświetlone, kolorowe szybki i tańczyły na białych ścianach. Jakby cieszyły się razem ze mną... Pochyliłam głowę i powiedziałam to, co miałam do powiedzenia. A potem - drżącą ręką założyłam sobie na palec wąską, srebrną obrączkę. Była to jedyna pamiątka po mojej babci, która pozostała wierna dziadkowi aż do śmierci. Gdy umierała, już bardzo stara i chora, on wciąż uśmiechał się do niej ze zdjęcia - młody, przystojny, jak wtedy, gdy brali ślub i jak wtedy, gdy urodziły się im pierwsze dzieci. Dziadek zaginął w czasie wojny i babcia do końca wierzyła, że któregoś dnia się odnajdzie. Sama wychowywała moją mamę i jej trzy siostry, konsekwentnie odrzucając propozycje zamążpójścia. Czekała na niego... Zmarła, patrząc na jego portret.

W moim życiu nic się nie zmieniło. Dalej chodziłam do pracy, ale czułam się tak, jakby wyrosły mi skrzydła. I wtedy właśnie spotkałam Jacka. Było to na przyjęciu u moich znajomych. Ujął mnie swoim spokojem, wyciszeniem. Pod koniec imprezy panowie byli już trochę podchmieleni, a panie wiedziały, że czeka je rola kierowców. Muszę przyznać, że w duszy ucieszyłam się, że nie mam takiego problemu. Mogłam wyjść, kiedy chciałam, i wrócić do domu. Od nikogo niezależna i bezpieczna.

- Odwieźć cię do domu? - zaproponował Jacek, jedyny trzeźwy mężczyzna na tej imprezie. Zgodziłam się. Po drodze trochę rozmawialiśmy i okazało się, że mamy na wiele tematów podobne zdanie. Był bardzo miły, a ja czułam się z nim swobodnie. W ogóle - od momentu mojego postanowienia - czułam się dużo lepiej w towarzystwie mężczyzn niż wcześniej. Jakby chroniła mnie moja własna, niewidzialna bariera. Dlatego też z przyjemnością zgodziłam się na kolejne spotkanie. Jacek był bardzo pomocny. Za każdym razem, gdy coś mi się w domu zepsuło, potrzebowałam podwiezienia samochodem czy po prostu porozmawiać, on był i z radością mi pomagał. Ujęło mnie w nim też to, że nigdy sam mi się nie narzucał, ani nie dawał mi do zrozumienia, że chciałby naszą przyjaźń pogłębić. Wydawało mi się, że i mnie, i jemu wystarcza to, co mamy. Zbliżały się święta Wielkanocne. Postanowiłam, że nie spędzę ich sama, zamknięta w czterech ścianach. Chciałam odmiany. Zarezerwowałam sobie miejsce w ośrodku, w górach. Już w młodości wydawało mi się, że tam jestem bliżej wszystkich tajemnic natury i bliżej samego Boga, który tak był i jest ważny w moim życiu. Dlatego też propozycja Jacka bardzo mnie zaskoczyła.

- Chcesz zaprosić mnie na wielkanocne śniadanie? - zdziwiłam się i nawet zrobiło mi się troszkę przykro, że muszę mu odmówić -

Ale... ja wyjeżdżam...

- A mogę w takim razie pojechać z tobą? - spytał wprost.

- No, nie wiem, czy to dobry pomysł. A co na to powie twoja rodzina? - próbowałam przywołać go do rozsądku.

- Mam tylko starą ciotkę. Nigdy nie spędzam z nią świąt. Myślałem, że...

- Szkoda, że nie powiedziałeś wcześniej. Można by to było jakoś zorganizować - powiedziałam. - Ale teraz.... już jestem umówiona, zapłaciłam za pobyt. I z tego, co wiem, wszystkie miejsca są już zajęte. Sam rozumiesz...

- Oczywiście, rozumiem - powiedział, ale zabrzmiało to jakoś tak gorzko - Może w takim razie wpadnę do ciebie w niedzielę? Złożymy sobie życzenia?

- Jasne. Będzie mi miło - odpowiedziałam szczerze. Jacek przyszedł jakiś taki uroczysty. Gdy siedzieliśmy przy kawie, niespodziewanie przysunął się do mnie bliżej. Początkowo mi to nie przeszkadzało, ale gdy zaczął mówić, sama cofnęłam krzesło.

- Magda, wiem że jesteśmy przede wszystkim przyjaciółmi i bardzo to cenię. Nie wiedziałem, że można zaprzyjaźnić się z kobietą... Ale teraz... jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką. Kiedy powiedziałaś, że wyjeżdżasz na święta, zrozumiałem, że nie chcę już dłużej tak żyć. Od śmierci mojej żony upłynęło niemal osiem lat. Ja też zasługuję na odrobinę osobistego szczęścia... Słuchałam i nie wierzyłam własnym uszom. Ale także nie wierzyłam własnym zmysłom. Ponieważ słowa Jacka sprawiły, że mocniej zabiło mi serce i sama przed sobą musiałam przyznać, że jest mi droższy niż przyjaciel.

- Przepraszam... - wyszeptałam - ale ja... nie mogę...

- Dlaczego? - zdziwił się. - Ja mam uczciwe zamiary. Chciałbym się z tobą ożenić.

- Nie mogę wyjść za ciebie za mąż! - powiedziałam z rozpaczą. - Przecież nie mam unieważnienia małżeństwa!

- Skoro to dla ciebie takie ważne, to da się załatwić - Jacek próbował położyć rękę na mojej dłoni, ale cofnęłam ją w panice. - Teraz wszystko da się załatwić. To kwestia czasu, cierpliwości... Coś się wymyśli... Ale ja patrzyłam na wąską, srebrną obrączkę na moim palcu, a w uszach brzmiały mi słowa mojego przyrzeczenia. Może to jest po prostu próba? Czy wytrwam? Zebrałam w sobie siły. Przed oczami mignęło mi to, czego bałam się najbardziej. Samotna starość... Otrząsnęłam się jednak z tej wizji. Coś przyrzekłam sama sobie i Bogu. I choć serce bolało mnie na samą myśl o tym, że Jacek się na mnie obrazi, nie mogłam postąpić inaczej.

- To niemożliwe - powiedziałam zimno - Jesteś dla mnie ważną osobą, ale tylko przyjacielem. Nikim więcej.

- I nie mogę mieć żadnej nadziei? - zapytał smutno.

- Może zmienisz zdanie?

- Nie, nie zmienię...

Jeśli sądziłam, że on jakoś to zrozumie, to byłam w wielkim błędzie. Jacek zerwał się z miejsca i wypomniał mi, że powinnam od razu potraktować go tak ozięble. Słuchałam tego wszystkiego ze spuszczoną głową, ponieważ miał rację. Byłam podła. Nie pomyślałam o jego uczuciach do mnie. Owinęłam się w bezpieczny kokon i wydawało mi się, że mogę robić, co zechcę. Potem Jacek pożegnał się i wyszedł. Gdy opowiadałam to Agacie, prawie płakałam. Ona zaś stukała się w głowę.

- Ty naprawdę jesteś szalona! - powiedziała. - Nie możesz zapomnieć o tym swoim śmiesznym postanowieniu i już? Przecież to nie było nic oficjalnego! Nie jesteś w końcu zakonnicą!

- Nie potrafię okłamywać samej siebie! - powiedziałam - Tak zrobiłam i muszę z tym żyć. Nie mam wyjścia. Nie wiem, co czuła tak naprawdę moja babcia, całe życie kochając mężczyznę, który nigdy do niej nie powrócił. Wiem tylko, co czuję sama. Każdego dnia chciałabym do Jacka zadzwonić i każdego dnia z powrotem odkładam słuchawkę, ponieważ wiem, że nie wolno mi tego zrobić. Nie potrafię żyć u boku Jacka, łamiąc swoje postanowienie i nie potrafię żyć bez niego, trzymając się tego, co sobie przyrzekłam tamtego dnia. A ponieważ podjęłam tę decyzję pod wpływem własnych wyobrażeń, muszę teraz żyć z konsekwencjami tej decyzji. I jest mi bardzo ciężko. Mój spowiednik miał rację, ale ja go nie posłuchałam. Agata też się nie myliła, zachowałam się jak nastolatka. Dziś każdego dnia modlę się o to, abym ani siebie, ani nikogo innego już nie skrzywdziła. Ponieważ wiem, że to co zrobiłam, przyniosło więcej złego, niż dobrego. I mnie samej i bliskiemu człowiekowi. Mam nadzieję, że kiedyś mi przebaczy...

Magdalena R., 32 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy