Reklama

Śmierdząca sprawa

Basiu, tylko bardzo cię proszę, jak będziesz wyprowadzała Belę, zawsze zabieraj ze sobą papierową torebkę - przypominała mi Ela tuż przed wyjazdem.

- Dobrze, dobrze... - pokiwałam głową na zgodę, ale wcale nie zamierzałam chodzić z jakimiś papierowymi torebkami po osiedlu. Jak ja będę z czymś takim wyglądać?!

- Tylko pamiętaj, żeby posprzątać po Beli - upominał mnie Jacek. - Bo osiedle jest monitorowane i jak się nie sprzątnie, to zaraz z nagrań namierzą psa i właściciel zapłaci karę.

- Karę?... - zaniepokoiłam się.

- Pięćdziesiąt złotych - wyjaśniła siostra. - Tylko uderzenie po kieszeni przemawia do ludzi. Odkąd na naszym osiedlu wprowadzili te mandaty, zrobiło się znacznie czyściej.

Reklama

Westchnęłam i zaczęłam żałować, że tak beztrosko zgodziłam się opiekować mieszkaniem siostry i szwagra podczas ich urlopu. Już bym chyba wolała, żeby siostra i szwagier przywieźli chrześnicę i jej psa do mnie. U nas na osiedlu nie ma takich cudów, jak papierowe woreczki czy kamery, które śledzą każdy krok mieszkańców! No ale trudno, ode mnie byłoby za daleko do szkoły Darusi... "Jakoś się przyzwyczaję...", westchnęłam.

Na początku strasznie było mi wstyd paradować z tym woreczkiem po osiedlu. Dlatego zaczęłam brać starą torebkę, do której wkładałam papierowy woreczek już "po". Niestety, na osiedlu mojej siostry nie można było wyrzucać psich odchodów do jakiegokolwiek kosza, tylko do takiego specjalnego, który był dwa razy w tygodniu opróżniany. Podporządkowałam się i temu nakazowi i tylko w tym koszu pozbywałam się nieszczęsnego woreczka.

Pamiętam, że tamtego popołudnia było na dworze wyjątkowo ładnie. Postanowiłam więc po powrocie Darusi ze szkoły wyjść na spacer. Wzięłam Belę na smycz i poszłyśmy na wały. Oczywiście, zabieranie papierowej torebki i maskującej torebki tak mi weszło w krew, że odruchowo po nie sięgnęłam. I całe szczęście, bo w drodze powrotnej Bela przykucnęła...

Posprzątałam więc po niej, a potem ruszyłam w kierunku "srajkosza", jak go nazywali mieszkańcy.

Byłam już całkiem blisko, gdy nagle podbiegł do mnie jakiś chłopak zasłonięty kapturem i... szarpnął za torebkę. Odruchowo ją przytrzymałam, ale przecież niczego cennego w niej nie miałam. Ze stróżówki ochrony wybiegł jeden ze strażników i rzucił się w kierunku rabusia, ale ja zaczęłam wołać, żeby go nie gonił.

Mężczyzna zatrzymał się.

- Dlaczego? Przecież bez problemu bym dogonił tego smarkacza - zapytał. - Co pani miała w torebce? Pewnie portfel...

No i wtedy zaczęłam się śmiać, zresztą nie tylko ja, bo Darusia po prostu zwijała się ze śmiechu. Strażnik patrzył na nas coraz bardziej podejrzliwie, a my najzwyczajniej w świecie umierałyśmy ze śmiechu.

- Co w tym śmiesznego? - zapytał zirytowany.

- Niby nic... - jęknęłam. - Wyobraziłam sobie tylko minę tego wyrostka, gdy zajrzy do środka torebki...

- A co w niej było?

- Gówno! - zawołała Darusia.

- Daria! Jak ty się wyrażasz! - zgromiłam chrześnicę.

- To znaczy kupka naszej Belci - wyjaśniła dziewczynka.

Twarz strażnika rozjaśnił uśmiech.

- To dobrze! - powiedział. - Będzie miał szczeniak niezłą niespodziankę!

- Chyba śmierdzącą! - zawołała Darusia i wtedy już wszyscy troje wybuchnęliśmy śmiechem.

Basia W., 33 lata

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy